Nowe odkrycie Sfinksa. Rozmowa z p. Zofią Batycką.

„Kino dla Wszystkich”
1929 rok, nr 99

„Światowid” 1930, nr 10 (292)

Być „odkrytą” przez wytwórnię Sfinks – to nie byle co… To znaczy stanąć pewną nogą u progu wielkiej kariery filmowej. Sfinks „odkrywa” rzadko, ale za to… gruntownie. Pola Ne­gri, Lia Mara, Jadwiga Smosarska – mówią one same za siebie… A teraz roz­poczyna Sfinks złotą serię „Zofii”. Pierwszą była Zofia Zajączkowska, któ­ra po odegraniu Luci w Trędowatej rozpoczęła szereg triumfów krajowych i zagranicznych. Drugą jest najnowsza re­welacja Sfinksa – Zofia Batycka, któ­ra kreuje poważną rolę Izy Chosłowskiej w realizowanym obecnie filmie, osnutym na Pokoleniu Marka Świdy[1] w opracowaniu A. Sterna.

Zastajemy wschodzącą „gwiazdę” pol­skiego firmamentu filmowego w atelier Sfinksa podczas charakteryzacji, doko­nywanej przez „mistrza”, Konrada Narkiewicza. Jest to jedyny moment, kiedy możemy swobodnie porozmawiać…

Nie będziemy opisywali powierzchow­ności Zofii Batyckiej… Są urody, których żadne pióro nie opisze… a zresztą cała Polska niedługo będzie mogła napawać się widokiem artystki. Powiemy tylko, że tak musiały wyglądać piękne, legendarne kasztelanki kresowe, o których tyle pięknych rapsodów nucą koryfeusze na­szej literatury…

Parę słów życiorysu. Urodzona na wsi w sanockim[2], wychowywała się w klasz­torze P.P. Urszulanek we Lwowie, tamże uczęszczała do wyższej szkoły gospodar­stwa wiejskiego.

– Czegóż się Pani nauczyła w tej szkole? – pytamy.

„Kino dla Wszystkich” 1929, nr 100

– O! Wiele rzeczy bardzo pożytecznych. Umiem pysznie doić krowy, wy­bornie piec chleb, znakomicie szoruję po­dłogi… Przy okazji mogę Panu pokazać…

– Dobrze, proszę Pani, gdy wyjedziemy na wieś na zdjęcia, nie omieszkam Panią wyegzaminować. Widzę, że rodzi­ce Pani dbali o to, aby Pani była dobrą gospodynią.

– Nie tylko o to. Starali się również, abym znała obce języki, co zresztą było mi bardzo miłe, bo mam do lingwistyki duże zamiłowanie. Znam angielski, fran­cuski, niemiecki i włoski[3].

Z dalszej rozmowy okazuje się, że Zofia Batycka jest w ogóle obdarzona tak wszechstronnymi zamiłowaniami artystycznymi, jak bodaj nikt… Taniec, malar­stwo, muzyka, poezja, gra sceniczna i filmowa – nic nie jest jej obce.

– Przepraszam bardzo, jak to tak mo­żna? Zechce Pani łaskawie wszystko po kolei dokładnie powiedzieć…

– Po kolei. Dobrze. A więc: taniec kocham od lat najmłodszych, marzyłam o tym, aby wstąpić do szkoły baletowej. Zamiast tego – oddano mnie… do klasz­toru… Ale i tam, na przedstawieniach amatorskich, miałam możność wytańczenia się do woli. Wówczas też już powie­rzano mi zawsze „najodpowiedzialniejsze” kreacje „aktorskie”. Po wyjściu z klasz­toru, brałam lekcje muzyki i śpiewu… Podobno zdradzałam w tych dziedzinach duże zdolności, tak mi przynajmniej mó­wiono. W wolnych chwilach zabierałam się do pędzla i mogę zaprezentować parę jakoby niezgorszych obrazów. Rysowane przeze mnie karykatury miały w kole zna­jomych szalone powodzenie. Czasem znowuż odczuwałam nagle „natchnienie” a wynikiem tego bywały bądź nowelki, bądź sonety…

– I drukowała się Pani?

– A drukowałam… ale największa mo­ja pasja, to film. Jak długo siebie pa­miętam, tak długo już ciągnie mnie do gry filmowej siła nieokiełznana. Atmosfe­ra wytwórni mnie porywa, blask reflek­torów upaja, syk jupiterów, trajkotanie korbki aparatu, to dla mnie najpiękniej­sza muzyka… Ani śladu tremy, tylko za­pał i energia i entuzjazm.

Zofia Batycka i François Henri Pittevil w Awinionie, 1938 r.
z arch. Reginy Michniewicz

– Więc dobrze się Pani u nas czuje?

– Jak w niebie… Wszyscy tu są tacy kochani, tacy dla mnie mili, i przemiły inż. Gniazdowski i sympatyczni Krawicz i Szebeko, tak się mną opiekują, tacy są dobrzy. Jest to dla mnie zaszczyt i przy­jemność grać razem z p. Smosarską, któ­rej od dawna już jestem gorącą wielbi­cielką i która daje mi codziennie wiele dowodów serdecznej życzliwości, poma­gając mi swymi uwagami doświadczonej artystki.

– A rola Pani odpowiada?

– Całkowicie. Pomimo, że jestem ła­godnego usposobienia, gdy tylko staję przed obiektywem, czuję się od razu ta­kim „wampirem”, że aż strach… Aż się sama siebie boję…

– Czego by Pani najbardziej pragnęła?

– Nadal pracować dla filmu. Gdybym była bardzo bogata, wszystko poświęci­łabym na popieranie polskiej produkcji filmowej. I jeszcze jedno niech Pan na­pisze: nigdy, za nic na świecie nie wyjdę za mąż[4].

– Mogę napisać, proszę pani… A, gdy Pani zmieni pogląd, proszę mi dać znać. Dobrze?

 

 

[1] Chodzi o film Grzeszna miłość. Autorem powieści jest Andrzej Strug.
[2] Zofia Batycka urodziła się 1 listopada 1907 w Lisku.
[3] Pod koniec życia, mieszkając w Los Angeles, utrzymywała się z uczenia języków obcych.
[4] W 1938 roku w Londynie wyszła za mąż za Holendra François Pittevila i zamieszkała w Antwerpii. Po jego śmierci w 1949 roku wyjechała z rodzicami do USA. Do Europy już nie wróciła.

 


Zdjęcie wprowadzające: fotos z filmu Grzeszna miłośćTadeuszem Wesołowskim i Zofią Batycką. Źródło: FOTOTEKA FINA.

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments