„Kino dla Wszystkich”
1929 rok, nr 99

Być „odkrytą” przez wytwórnię Sfinks – to nie byle co… To znaczy stanąć pewną nogą u progu wielkiej kariery filmowej. Sfinks „odkrywa” rzadko, ale za to… gruntownie. Pola Negri, Lia Mara, Jadwiga Smosarska – mówią one same za siebie… A teraz rozpoczyna Sfinks złotą serię „Zofii”. Pierwszą była Zofia Zajączkowska, która po odegraniu Luci w Trędowatej rozpoczęła szereg triumfów krajowych i zagranicznych. Drugą jest najnowsza rewelacja Sfinksa – Zofia Batycka, która kreuje poważną rolę Izy Chosłowskiej w realizowanym obecnie filmie, osnutym na Pokoleniu Marka Świdy[1] w opracowaniu A. Sterna.
Zastajemy wschodzącą „gwiazdę” polskiego firmamentu filmowego w atelier Sfinksa podczas charakteryzacji, dokonywanej przez „mistrza”, Konrada Narkiewicza. Jest to jedyny moment, kiedy możemy swobodnie porozmawiać…
Nie będziemy opisywali powierzchowności Zofii Batyckiej… Są urody, których żadne pióro nie opisze… a zresztą cała Polska niedługo będzie mogła napawać się widokiem artystki. Powiemy tylko, że tak musiały wyglądać piękne, legendarne kasztelanki kresowe, o których tyle pięknych rapsodów nucą koryfeusze naszej literatury…
Parę słów życiorysu. Urodzona na wsi w sanockim[2], wychowywała się w klasztorze P.P. Urszulanek we Lwowie, tamże uczęszczała do wyższej szkoły gospodarstwa wiejskiego.
– Czegóż się Pani nauczyła w tej szkole? – pytamy.

– O! Wiele rzeczy bardzo pożytecznych. Umiem pysznie doić krowy, wybornie piec chleb, znakomicie szoruję podłogi… Przy okazji mogę Panu pokazać…
– Dobrze, proszę Pani, gdy wyjedziemy na wieś na zdjęcia, nie omieszkam Panią wyegzaminować. Widzę, że rodzice Pani dbali o to, aby Pani była dobrą gospodynią.
– Nie tylko o to. Starali się również, abym znała obce języki, co zresztą było mi bardzo miłe, bo mam do lingwistyki duże zamiłowanie. Znam angielski, francuski, niemiecki i włoski[3].
Z dalszej rozmowy okazuje się, że Zofia Batycka jest w ogóle obdarzona tak wszechstronnymi zamiłowaniami artystycznymi, jak bodaj nikt… Taniec, malarstwo, muzyka, poezja, gra sceniczna i filmowa – nic nie jest jej obce.
– Przepraszam bardzo, jak to tak można? Zechce Pani łaskawie wszystko po kolei dokładnie powiedzieć…
– Po kolei. Dobrze. A więc: taniec kocham od lat najmłodszych, marzyłam o tym, aby wstąpić do szkoły baletowej. Zamiast tego – oddano mnie… do klasztoru… Ale i tam, na przedstawieniach amatorskich, miałam możność wytańczenia się do woli. Wówczas też już powierzano mi zawsze „najodpowiedzialniejsze” kreacje „aktorskie”. Po wyjściu z klasztoru, brałam lekcje muzyki i śpiewu… Podobno zdradzałam w tych dziedzinach duże zdolności, tak mi przynajmniej mówiono. W wolnych chwilach zabierałam się do pędzla i mogę zaprezentować parę jakoby niezgorszych obrazów. Rysowane przeze mnie karykatury miały w kole znajomych szalone powodzenie. Czasem znowuż odczuwałam nagle „natchnienie” a wynikiem tego bywały bądź nowelki, bądź sonety…
– I drukowała się Pani?
– A drukowałam… ale największa moja pasja, to film. Jak długo siebie pamiętam, tak długo już ciągnie mnie do gry filmowej siła nieokiełznana. Atmosfera wytwórni mnie porywa, blask reflektorów upaja, syk jupiterów, trajkotanie korbki aparatu, to dla mnie najpiękniejsza muzyka… Ani śladu tremy, tylko zapał i energia i entuzjazm.

z arch. Reginy Michniewicz
– Więc dobrze się Pani u nas czuje?
– Jak w niebie… Wszyscy tu są tacy kochani, tacy dla mnie mili, i przemiły inż. Gniazdowski i sympatyczni Krawicz i Szebeko, tak się mną opiekują, tacy są dobrzy. Jest to dla mnie zaszczyt i przyjemność grać razem z p. Smosarską, której od dawna już jestem gorącą wielbicielką i która daje mi codziennie wiele dowodów serdecznej życzliwości, pomagając mi swymi uwagami doświadczonej artystki.
– A rola Pani odpowiada?
– Całkowicie. Pomimo, że jestem łagodnego usposobienia, gdy tylko staję przed obiektywem, czuję się od razu takim „wampirem”, że aż strach… Aż się sama siebie boję…
– Czego by Pani najbardziej pragnęła?
– Nadal pracować dla filmu. Gdybym była bardzo bogata, wszystko poświęciłabym na popieranie polskiej produkcji filmowej. I jeszcze jedno niech Pan napisze: nigdy, za nic na świecie nie wyjdę za mąż[4].
– Mogę napisać, proszę pani… A, gdy Pani zmieni pogląd, proszę mi dać znać. Dobrze?
[1] Chodzi o film Grzeszna miłość. Autorem powieści jest Andrzej Strug.
[2] Zofia Batycka urodziła się 1 listopada 1907 w Lisku.
[3] Pod koniec życia, mieszkając w Los Angeles, utrzymywała się z uczenia języków obcych.
[4] W 1938 roku w Londynie wyszła za mąż za Holendra François Pittevila i zamieszkała w Antwerpii. Po jego śmierci w 1949 roku wyjechała z rodzicami do USA. Do Europy już nie wróciła.
Zdjęcie wprowadzające: fotos z filmu Grzeszna miłość z Tadeuszem Wesołowskim i Zofią Batycką. Źródło: FOTOTEKA FINA.