Alfred Kowalski
„Świat filmu”
31 maja 1937, nr 2
Anatol Stern!… Twórca 25-u (dwudziestu pięciu!…) scenariuszy naszych filmów, z których niektóre stanowią najwyższe nasze osiągnięcia na polu produkcji filmowej!…
Nazwisko Sterna jest od tak dawna i tak nierozłącznie związane z dziejami polskiego filmu, że mimo woli zapomina się o tym, iż praca scenariopisarska jest tylko częścią jego wielostronnej działalności literackiej.
Upływa w tej chwili lat 15 od czasu, gdy Stern wystąpił jako wódz awangardy poetyckiej w Polsce. Ale warto przy tym przypomnieć, że poza szeregiem tomów poezji, Stern jest również autorem nowel i powieści, z których np. Namiętny pielgrzym zdobył mu entuzjastyczne opinie tak znakomitych krytyków, jak Irzykowski, Czachowski, Hulka-Laskowski. Komedia jego pt. Szkoła geniuszów, wystawiona przed paru laty w Teatrze Letnim, została przetłumaczona na francuski, czeski i fiński i dostąpiła tego zaszczytu, że była grana w Helsingforsie, jako pierwsza polska sztuka w Finlandii! A niezliczoną ilość studiów i artykułów z dziedziny krytyki literackiej i teatralnej!…
Nic dziwnego tedy, że ze szczególnym zainteresowaniem zaglądamy za kulisy pracowni Sterna, do jego gabinetu.
Moc książek. Biblioteka, wielkie półki, pozapychane książkami… Na ścianach portrety Sterna i jego żony (autorki Jego wielkiej miłości), pędzla Witkiewicza, Kramsztyka, Kuryatty, Gotliba, karykatury Czermańskiego, Jotesa… Na etażerce stos fotografii pamiątkowych: Stern w towarzystwie wszystkich niemal gwiazd naszych i szeregu zagranicznych, jak Betty Aman, Varconyl, Petersen Mozżuchinowa… W oczekiwaniu na pisarza zaglądam niedyskretnie do piętrzących się obok książek i odczytuję dedykacje Sieroszewskiego, Struga, Kaden-Bandrowskiego, Iwaszkiewicza, i specjalnie serdeczne dedykacje głośnego Marinetti’ego, Majakowskiego, Beauduina i wielu innych znakomitych pisarzów europejskich.
Muzyka przeszłości… uśmiecha się melancholijnie Stern, który w tej chwili właśnie wszedł do pokoju i złapał mnie na gorącym uczynku. Film zostawia mi tak mało czasu do zajęcia się pracą literacką…
Alfred Kowalski: Ale przecież pan wciąż tworzy i wydaje!
Anatol Stern: Wydawałem o wiele więcej, dopóki nie zacząłem pisać scenariuszy. Pochłonęła mnie ta praca bardzo, za bardzo może nawet. Tak niewielu mamy autorów filmowych…
AK: Czym pan to tłumaczy?
AS: Sądzę, że trudnością opanowania techniki scenariopisarskiej. Zapewniam pana, że napisanie dobrego scenariusza jest rzeczą nie mniej, a może nawet bardziej trudną od stworzenia dobrej sztuki. To przede wszystkim…
AK: A następnie?
AS: Widzi pan, praca autora filmowego w Polsce jest niesłychanie niewdzięczna. Mamy mało sił wykwalifikowanych. Rynek odbiorczy jest śmiesznie mały (zaledwie osiemset kin!). Wszystko to bardzo zwęża ramy możliwości artystycznych. Stworzenie w tych ramach dobrego filmu jest niemal karkołomną sztuką ekwilibrystyczną!
AK: To tłumaczy istotnie, czemu tylu rozmaitych literatów, których wciągnął film do współpracy, nie utrzymało się w roli scenarzystów. Ale nie tłumaczy, czemu nasza najnowsza literatura powieściowa tak rzadko zapładnia polski film swymi pomysłami!
AS: Sądzę, że na przeszkodzie temu stoi rozlewna opisowość większości naszych powieści, która jest filmowi czymś najzupełniej obcym. Scenariusz to przede wszystkim przejrzysta konstrukcja i wielkie natężenie emocjonalne. Osobiście, żałuję ogromnie, że tacy pisarze, jak Nałkowska, nie próbują swych sił w filmie.
AK: Czy jest pan zwolennikiem pisania scenariuszy oryginalnych?
AS: Nie jestem w każdym razie wrogiem przeróbek powieściowych, z tym jednak zastrzeżeniem, że muszą to być rzeczy uniezależnione w pewnej mierze od oryginałów. Chodzi tu przecież o zupełnie odrębną technikę artystyczną!
AK: Jaka jest pańska opinia o stanie współczesnego filmu w ogóle?
AS: Na to pytanie trzeba by odpowiedzieć książką – uśmiecha się Stern.
AK: A jednak?… nalegam.
AS: A więc, w telegraficznym skrócie: filmowi brak idei, i może… idealizmu. Z tego zaś, moim zdaniem, wypływa ten niewątpliwy fakt, że film dźwiękowy nie znalazł dotąd swego odrębnego wyrazu artystycznego.
AK: Jak na to zaradzić, zdaniem pana?
AS: Na to trzeba by odpowiedzieć jeszcze jedną książką! – śmieje się Stern. – Ale w paru słowach można by powiedzieć tak: teatr narodził się w cieniu świątyni – film zaś – w cieniu lunaparku. Film musi więc zwalczyć ciemne strony tej tradycji: humbugową reklamę i zamiłowanie do wulgarnych efektów. Wpłynęłoby to niewątpliwie na pogłębienie jego kultury artystycznej. Staram się zresztą o to w tych filmach, przy powstaniu których pracuję.
Korzystam ze sposobności, by nawiązać do aktualnej pracy pisarza.
AK: Jaką ze swoich nowszych przeróbek filmowych uważa pan za najlepszą?
AS: Młody las.
AK: z oryginalnych scenariuszy?
AS: Barbarę Radziwiłłównę.
AK: Nad czym teraz pan pracuje?
AS: Przerobiłem Znachora Dołęgi-Mostowicza na ekran i napisałem scenopis Dybuka. W tej chwili zaś zabieram się do scenariusza na tle walk K.O.P-u. Będzie to polski odpowiednik słynnego Bengali.
AK: A dalsze plany?
AS: Chcę to lato poświęcić sobie. W sierpniu Wystawa Paryska. Potem miesiąc w Bretanii. Mam nadzieję, że przyjadę stamtąd z powieścią, nad którą pracuję już blisko od roku.
AK: Jaką?
AS: Prześlę panu egzemplarz – uchyla się autor od odpowiedzi.
Wychodzę z myślą, że mówiłem z człowiekiem, który dał życie setkom postaci na ekranie i potrafił ich losem wzruszyć dosłownie miliony widzów. Z człowiekiem, który swymi pięknymi scenariuszami tak bardzo przysłużył się sprawie podciągnięcia polskiego filmu wzwyż.
Zdjęcie wprowadzające: Anatol Stern. Źródło: domena publiczna.