„Jlustracja Polska”
20 maja 1932 roku, nr 22
Warszawa, w maju.

Stefan Jaracz (3. z prawej), Lucjan Żurowski (2. z prawej), Aleksander Zelwerowicz (1. z prawej), Bolesław Mierzejewski (2. z lewej)
źródło: FOTOTEKA/FINA
Zainteresowany pracami wytwórni Blok około nowego dźwiękowca polskiego Księżna Łowicka ze względu na temat, a chcąc zdać czytelnikom „Jlustracji” informacje z pierwszej ręki, korespondent wasz udał się osobiście do atelier, ażeby podzielić się bezpośrednimi wrażeniami. Oto one.
Zdjęcia są 100% dźwiękowe, co chwila więc w atelier rozlegają się sygnały syren i napalają się światła czerwone, oznaczające: „Absolutna cisza!” Mówi do mikrofonu Stefan Jaracz, odtwórca roli w. ks. Konstantego. Tuż czeka na swoją kolej Józef Węgrzyn, grający Łukasińskiego. W garderobie zaś charakteryzuje się główna bohaterka filmu Jadwiga Smosarska, której w rozjaśnionych nieco włosach bardzo do twarzy. Inż. Gniazdowski wprawnie kieruje aparatem, reżyserowie Krawicz i Warnicki udzielają wskazówek aktorom.
Jednocześnie rozpoczął Blok zdjęcia plenerowe, zdejmując Belweder w mroku nocnym. Jest to pierwszy wypadek rozpoczęcia zdjęć plenerowych i atelierowych tego samego dnia.
A teraz parę słów ze znakomitym artystą Stefanem Jaraczem, dyrektorem teatru Ateneum, w kostiumerni.
Praca wre. Szyją mundury według rysunków płk. Gembarzewskiego i wskazówek jego zastępcy kpt. Bartoszewskiego z Muzeum Narodowego.

– Cóż pan tu robi, mistrzu Stefanie?
– Widzi pan, przecież… Mierzę te buciory… A potem mundur wielkiego księcia Konstantego, którego mam grać do filmu…
– Ach, więc nareszcie i pana pociągnął film, od którego pan tak stronił.
– Przepraszam, nigdy od filmu nie stroniłem. To raczej on ode mnie. I też tylko w ostatnich czasach. Czy pan wie, że grałem w pierwszym filmie polskim, jaki w ogóle kiedykolwiek nakręcono?
– Coś o tym słyszałem. Jak to było i kiedy?
– W r. 1911. Robił go Fuks. Bez atelier. Dekoracje ustawiano w plenerze…
– Jaka była treść?
– Dokładnie nie pamiętani już. Wiem tylko, że rzecz działa się w… Tworkach.
– W tej osadzie czy… w szpitalu dla obłąkanych? – zapytuję nieśmiało.
– W szpitalu, w szpitalu. Byłem wariatem…
– Taka rola była?

– Nie… że w ogóle grałem w tym filmie…
– Dlaczego? Źle wypadł?
– Tego nie umiem powiedzieć.
– Jak to?
– …Bo negatyw się spalił i nikt w ogóle tego filmu nie oglądał. Taki to był zachęcający początek polskiej produkcji filmowej.
– I to pana tak zniechęciło?
– Bynajmniej. Grałem potem jeszcze w wielu filmach przed i podczas wojny w Rosji.
– A tu?
– Wciąż mi tylko proponowano jakieś epizodziki. Zagrałem raz i drugi, a potem powiedziałem sobie: tylko główna rola, albo wcale. Teraz Krawicz z Szebegą dali mi rolę główną, więc gram i porządnie się do tego przygotowuję.
– To znaczy?
– …że studiuję epokę, grzebię się w archiwach, wczytuję w Czajkowskiego, Aszkenazego, Tokarza, Schildera. Współreżyser Krawicza, Warnecki znosi mi wynalezione przez siebie szczególiki, jak się książę Konstanty uśmiechał, jak wyrażał zadowolenie…
Dziękuję i idę dalej. Wszędzie gorączkowa praca, wszędzie zapal. Na patrzącego robi to wrażenie naprawdę solidnej roboty. Cały sztab ludzi pracuje nad tein, ażeby dać pierwszemu monumentalnemu dźwiękowcowi z historii polskiej rzetelne ramy stylowe.
(Len.)