Henad.
„Kino-Teatr”
22 września 1926, nr 1

P. Henryk Szaro, aczkolwiek bardzo zaabsorbowany pracą nad Czerwonym błaznem, którego filmowanie dobiega już niemal do końca – udziela mi jednak łaskawie krótkiego wywiadu.
Zaczynam od pytania, które mi ostatnio ciągle „dokucza”, ilekroć pomyślę o polskiej wytwórczości filmowej.
– Co jest zdaniem Szan. Pana przyczyna, że film polski cieszy się tak małym uznaniem w naszym społeczeństwie?
– Po pierwsze jest polska wytwórczość filmowa bardzo ubogą. Nie rozporządzamy odpowiednim kapitałem, sfery przemysłowe nie mają zaufania do tej gałęzi przemysłu, którą ja, wnioskując z mojej dotychczasowej praktyki, uważam za najkorzystniejszą, jeśli chodzi o pewne lokowanie kapitału. Naturalnie, że winę tego niezaufania ponoszą ci niepowołani „pośrednicy filmowi”, którzy zdołali zachwiać wiarę kapitalistów, narażając ich na niebywałe straty swymi „niedokończonymi utworami kinematograficznymi”… Takie nieodpowiedzialne jednostki szkodzą niebywale tej naszej młodej dziedzinie wytwórczości, o której i tak finansista polski mówi z pewną niewiarą „…dobrze proszę pana, wkładam tysiące dolarów i cóż za to otrzymuję: taką sobie taśmę… to niewiele”. Wobec takiej naiwności kupieckiej stają się zrozumiałe trudności na jakie napotyka rozwój filmu polskiego.

– Utarło się przekonanie, że dotychczasowe filmy polskie przyniosły ich właścicielom deficyty?…
– Zgoła bezpodstawne wiadomości. Nie znam takiego wypadku gdzieby film nasz nie przyniósł większego zysku. Wytwórnia, w której pracuję (Leofilm), puszcza już obecnie w świat szósty film, pracuje jednak jak dotychczas z pokaźnym zyskiem.
– A co sądzi pan o artystycznej stronie naszych filmów i ich wykonawcach?
– Konstatuję brak wybitniejszych sił reżyserskich. Mógłbym wyliczyć zaledwie kilka nazwisk ludzi, którzy w te; dziedzinie mogą coś większego zrobić. Uważam jednak, że filmy nasze dorównują dobrym obrazom zagranicznym. Mamy zespół aktorski, którym by nie pogardziły pierwszorzędne wytwórnie zagraniczne.
– Czy nie sądzi pan, że jeśli chodzi stosunek publiczności do filmu krajowego, to sprawdza się przysłowie: „cudze chwalicie…”.
– Przeciwnie. Uważam, że publiczność polska kocha film polski. Gotowa mu wiele przebaczyć dlatego, że jest polski. To umiłowanie wytwórczości rodzimej zauważyłem w czasie moich zdjęć do Czerwonego błazna, robionych w Dolinie Szwajcarskiej – publiczność zachowywała się tak sprawnie jak najlepszy aktor. Nie ulega jednak wątpliwości, że nazwiska zagraniczne sugerują. Oto przykład aktualny. Śmiem twierdzić, że Conradt Veidt, którym się obecnie tak kinomani warszawscy w Braciach Schellenberg zachwycają – posługuje się w swej grze bardzo prymitywnymi środkami; nie uważam tej kreacji za godną takiego entuzjazmu.
– Jaką drogą może sobie, według Pana, film polski zdobyć sympatie opinii publicznej?
– Stwórzmy jedno arcydzieło, a zdobędziemy sobie serca i „kieszenie” w kraju i opanujemy zagranicę !

„Kino-Teatr” 1926, nr 1
– Czy ten wysoki cel przyświecał Panu, gdy przystąpiłeś do reżyserii Czerwonego błazna?
– Wierzę, iż będzie to w granicach naszych możliwości, coś artystycznie wykończonego. Z niezwykłą pedanterią opracowuję każdy szczegół. Mam przed oczyma pewien wyraźny cel reżyserski i jemu pozostaje wierny w każdej sytuacji- Jest to rzecz na wskroś współczesna – wszystko odbywa się w błyskawicznym tempie – po prostu ekstrakt teraźniejszości.
– A w jakim duchu utrzymał pan stronę inscenizacyjną ?
– Akcja odbywa się w ramach dekoracyjnych na wskroś realistycznych. Nowatorstwo tego filmu polega na tern, że udało mi się rozwiązać kilka problemów inscenizacyjnych. Jeden z nich to problem piosenki w filmie. Dotychczas stosowano bardzo prymitywną metodę: śpiewak otwierał szerzej i węziej usta, co miało oznaczać – śpiew. Był to efekt bardzo słaby.
– Dla zaciekawienia Pana i czytelników „Kinoteatru” muszę zachować w tajemnicy mój sposób inscenizowania piosenki — jest to wyzyskanie efektu „nature morte”[1]…
W filmie tym bierze udział Warszawa — po raz pierwszy odgrywają się tu sceny w teatrach warszawskich, jak np. w Qui pro Quo, gdzie wystąpi p. Járosy i reszta zespołu tegoż teatrzyku.
– Czy podkreślił pan w inscenizacji tylko stronę sensacyjna scenariusza ?
– Pierwiastek sensacyjny jest co prawda silny, niemniej należy on do rodzaju filmów „oczyszczających”. Główną jego ideą jest poświęcenie jako wyraz miłości braterskiej – wszelka drastyczność erotyczno-seksualna. została wyeliminowaną — problem miłości potraktowany wyniośle, które to momenty odcinają się dodatnio na tle „zepsutej” współczesności.
– Którzy z wykonawców wysuwają się na pierwszy plan?
– Jest to film na wskroś ensembleowy – każda chociażby najmniejsza rola jest bardzo ważną. Na pierwszy pian wysuwa się więc praca zbiorowa zespołu. Role kobiece kreują: p. Helena Makowska, zaszczytnie znana publiczności polskiej debiutują: niezwykle uzdolniona p. Ney, przyszła Pola Negri II, którą ją i zewnętrznie przypomina i urocza Wanda Smosarska, siostra Jadwigi. Z pośród panów: Boelke, który się zapowiada na wybitną siłę filmową; Bodo, grający z typowo amerykańskim spokojem, świetny amant p. Hnydziński i panowie L. Owron i Kaczanowski. Operatorem na miarę zachodnio-europejską jest p. inż. Steinwurzel, stroną dekoracyjną kieruje p. Vlaszak, kierownictwo literackie spoczywa w rękach p. T. Kończyca. Pomocą reżyserską służy mi p. J. Gardan.

„Historia filmu polskiego”, t. I
– Kiedy ujrzy Warszawa Czerwonego błazna?
– Przypuszczalnie już w połowie października. O prawo wyświetlenia go ubiega się kilka kin stołecznych. Mamy już liczne zamówienia z prowincji.
Teoretyczna strona zapoznania się z nowym dziełem reżyserskim p. H. Szaro, znanego publiczności polskiej z całego szeregu wielkich filmów jak Ślubowanie, Rywale i Jeden z 36-ciu – skończona. Zaczyna się o wiele ciekawsza. P. Szaro zaprasza mnie na godzinę 3-cią do Qui pro Quo, gdzie w obecności zaproszonych gości odbędzie się filmowanie wspomnianych poprzednio scen.
W najbliższym numerze podzielimy się z Szan. Czytelnikami wrażeniami z tej oryginalnej uczty artystycznej.
[1] Nature morte – ang., martwa natura.
Zdjęcie wprowadzające: zdjęcie ekipy Czerwonego błazna. Źródło: Fototeka FINA.