Olga Gaertner
Od 1925 roku, kiedy Gdynia stała się nowoczesnym portem morskim, filmowcy swoją uwagę skupili na filmach związanych z żeglugą. Wątek miłosny, wpleciony w żywot marynarza, to świetny materiał na fabułę! Z tego pomysłu skorzystał Henryk Szaro, który w 1927 roku stworzył film Zew morza, obsadzając w nim już te wielkie, ale i dopiero wschodzące gwiazdy kina.
Marzący o dalekich podróżach mały Stach (debiutujący wówczas Tadeusz Fijewski), ucieka z domu w poszukiwaniu przygody. W rodzinnej wiosce pozostawia uroczą Hankę (Krysia Długołęcka), towarzyszkę dziecięcych zabaw. Po latach widzimy, kiedy już jako dorosły żeglarz (Jerzy Marr) zawiaduje statkiem prywatnego przedsiębiorcy. Pracodawca darzy go ogromną sympatią, w przeciwieństwie do Rudolfa – bosmana tego statku (Stefan Szwarc) i jednocześnie herszta bandy przemytników, który smali cholewki do córki właściciela żaglowca (Nora Ney). Ta jednak swoje uczucia lokuje w Stachu i z radością przyjmuje decyzję ojca, o „uczynieniu kapitana swoim wspólnikiem… i zięciem”.
Szczęśliwy Stach jedzie odwiedzić rodziców. Wieść o wizycie syna młynarza roznosi się po wsi błyskawicznie. Podczas konnej przejażdżki ze swym absztyfikantem Karolem (Mariusz Maszyński), Hanka (Maria Malicka) – będąca już piękną panną, spotyka Stacha. Oczywiście, w obojgu rodzi się uczucie, które opóźnia powrót żeglarza do narzeczonej w Gdyni.
Wreszcie jednak Stach opuszcza wieś, gdy dowiaduje się, że Hanka z powodów finansowych musi poślubić Karola. Wraca do miasta, gdzie czeka na niego Jola i rządny zemsty za odebranie ukochanej Rudolf. Bosman, wraz ze swoją szajką, szykują na Stacha okrutny plan…

Ten przeszło dwugodzinny film, w wersji jaką możemy oglądać dziś po rekonstrukcji i cyfryzacji, i tak jest niekompletny. Po wojnie, zachowały się jedynie dwie kopie taśmy. Jedna, przekazana przez stronę radziecką opatrzona była napisami w języku rosyjskim. Druga wersja – polska, została odkupiona od osoby prywatnej. Żmudna praca laboratorium Filmoteki Narodowej, nad uratowaniem taśm, ich uzupełnieniem oraz korektą obrazu, dała wspaniały efekt. Większość brakujących fragmentów na polskiej taśmie, uzupełniono materiałem rosyjskim i po przetłumaczeniu dialogów, wkomponowano w całość. Jakość obrazu poprawiono i ustabilizowano. Ponieważ film jest niemy, przez cały czas jego projekcji słyszymy muzykę i w nowej wersji zadanie owe powierzono Krzesimirowi Dębskiemu, który co prawda wykorzystał doń utwory już wcześniej przez siebie skomponowane (niektóre partie słyszymy w pierwszych odcinkach serialu Na dobre i na złe), jednak w wersji orkiestrowej, zmienia się całkowicie brzmienie znanej nam melodii.

Nie sposób nie wspomnieć o wybitnych kreacjach aktorskich. Dzieci, grające w pierwszych scenach: Tadeusz Fijewski i Krysia Długołęcka, zostały wyłonione ze specjalnie zorganizowanego konkursu. Jak wiemy Tadeusz, został znanym i lubianym aktorem. Najbardziej w pamięć, zapadnie nam rola starego Czereśniaka w serialu Czterej pancerni i pies.
W filmie widzimy też młodziutką i piękną Norę Ney, białostocczankę, która prawdziwą karierę zrobiła w produkcjach dźwiękowych.
Role główne przypadły, uwielbianej wówczas Marii Malickiej i amantowi – Jerzemu Marrowi.
Zew morza to także wybitne kreacje drugoplanowe i nawiązanie do tragicznych wojennych życiorysów. Parobka w młynie gra Stefan Hnydzyński, wspaniały aktor, o którym jeszcze nie raz będziemy pisać. W 1939 roku, zginął podczas bombardowania Warszawy, kiedy starał się ratować dobytek Teatru Narodowego.

Zakochanego w Joli safandułę – Karola, gra Mariusz Maszyński, wybitny komik, którego możemy oglądać także w filmach dźwiękowych. Maszyński zginął wraz z rodziną w 1944 roku, rozstrzelany na warszawskiej Ochocie przez bojówki RONA.
Film Henryka Szaro, to ciekawa fabuła, którą zawdzięczamy scenariuszowi autorstwa Stefana Kiedrzyńskiego. Wspaniały warsztat operatorski prezentuje nam Seweryn Steinwurzel (który rok po nakręceniu filmu, został mężem Nory Ney). Za jego sprawą zdjęcia do produkcji są rewelacyjne, na miarę naszych czasów.
Zew morza, który jest dostępny na stronie Ninateki, po prostu trzeba obejrzeć. Mniej wytrwałych może nużyć, jednak oddani miłośnicy starego kina, przetrwają cały seans z uśmiechem na twarzy.