Jerry
„Ekran i scena”
17 stycznia 1931, nr 1

„Ekran i scena” 1931, nr 1
Gdy dwa lata ternu widziałem pierwszy występ chóru Dana w Qui Pro Quo, byłem przekonany, że są to autentyczni Hiszpanie. Wykonywali oni tęskne tanga hiszpańskie i argentyńskie z prawdziwie południowym temperamentem oddając przy tym z precyzją najdrobniejsze niuanse głosowe. Byłem już w prawdziwej rozterce, jakby tu dogadać się z onymi „Hiszpanami” – chciałem bowiem się z nimi porozumieć – aż dopiero poinformowano mnie, że Hiszpanami są autentyczni Polacy, a stojący na czele chóru Dan, nazywa się Władysław Daniłowski i jest synem znakomitego polskiego pisarza Gustawa Daniłowskiego, będący sam kompozytorem, aranżerem, pianistą i harmonistą.
Owa zdolność do wczuwania się w odpowiedni nastrój, którą w zespole Dana zaobserwowałem w pierwszej chwili pozostała mu na zawsze i stanowi dlań prawdziwą „trademark”[1]. W tym też zapewne tkwi tajemnica powodzenia chóru Dana, który ostatnio zaczął się nam ukazywać również w dźwiękowcach.
– Dźwiękowiec – to potęga! – mówi z zapałem Dan. – To prawdziwa dziedzina nieograniczonych możliwości. W obecnej chwili największy szacunek odczuwam dla aktualności dźwiękowych oraz dla filmów rysunkowych. Nader też korzystna jest eksploatacja humoru w dźwiękowcach; jako przykład chcą wskazać na film z Lloydem pt. Rozkosze niebezpieczeństwa[2].
Stwierdzić należy, że również film polski ruszył nieco naprzód. Zwróciła moją uwagę m.in. zręczna ilustracja muzyczna Na Sybirze[3]. Dla mnie osobiście specjalnie dużą rolę odgrywa właśnie strona muzyczna polskich dźwiękowców.
– A właśnie! – przerwałem. – Jaki jest pański udział w polskich filmach dźwiękowych?
– Widział mnie pan z moim chórem w Niebezpiecznym romansie oraz Wietrze od morza. Dziwnym trafem w obydwu filmach występujemy w scenach w karczmie. Tylko w Wietrze śpiewamy piosenkę raz jeszcze z odcieniem tragizmu w zatopionej łodzi podwodnej.
– A czy śpiewacie panowie w jakichś specjalnych dodatkach dźwiękowych?
– Owszem, aż w siedmiu. Najoryginalniejszy jest dodatek, w którym główną część ekranu zajmuje potężna skrzynka radiowa, a poszczególni członkowie chóru mają głowy „wmontowane” w dosyć spore „lampki”, słychać na „niby” dowcipnie odtworzone audycje radiowe różnych stacji, jak Londyn, New York, Rio i wreszcie Warszawa. Publiczność usłyszy tu bardzo ciekawe rzeczy, wszystko oczywiście z zachowaniem odpowiedniego kolorytu lokalnego.
– Czy w trakcie pracy swej poczynił pan jakieś ciekawe spostrzeżenia?
– Tak, m.in. doszedłem do wniosku, że niezbędnym warunkiem czystości zdjęć dźwiękowych jest w miarę cichy sposób śpiewania do filmu. Zbyt głośny śpiew wywołuje zatracenie tekstu oraz dźwięczności głosu.
Niestety – było to u nas konieczne przez wzgląd na nieodpowiednie ustawianie aparatów. Mikrofon był za daleko a obiektyw był za mało ruchliwy. Zdejmowano nas jako całość z daleka. Uważam, że najbardziej efektowny jest stosowany z powodzeniem w Ameryce system zbliżeń i wyławiania poszczególnych głosów („solówek”), co pozwala na podkreślenie najsubtelniejszych odcieni.
– W jakiej dziedzinie pragnąłby pan wypróbować w przyszłości swoje zdolności?
– Ekwilibrystyka mimiczno-dźwiękowa – oto moja „idee fixe”[4]. Widział pan orkiestrę Irunga Naronsona, zespół Rhytm Boys z Króla jazzu i inne, i mógł się pan przekonać, że są oni na dobrej drodze w wykorzystaniu każdego ruchu i każdego tonu dla osiągniecia efektownej całości.
Wobec tego, że wybieram się wkrótce na wspólne tournée z jazzową orkiestrą Henryka Golda, mam nadzieją, że i my w dwójkę (pardon: w szesnastkę!) dokonamy czegoś w tej dziedzinie.
[1] Trademark (ang.) – znak towarowy.
[2] Welcome Danger z 1929 roku w reżyserii Clyde Bruckmana i Malcolma St. Claira.
[3] Na Sybir film z 1930 roku w reżyserii Henryka Szaro.
[4] Idee fixe (franc) – natrętna myśl.
Zdjęcie wprowadzające: Chór Dana z prezydentem Ignacym Mościckim i jego żoną na Zamku Królewskim w Warszawie. Źródło: „Światowid” 1934, nr 43.