Stare Kino

„Proszę Państwa!” Fryderyk Járosy

Fryderyk Járosy

Proszę Państwa!
Fryderyk Járosy
Qui Pro Quo
Warszawa 1929

Tutaj naturalnie wmawiali państwu, że ja wyjechałem na urlop.

Oszczerstwo!

Proszę państwa, jeżeli ja się już zdobyłem na powiedzenie słowa, w którym jest sz, cz i rstw – oszczerstwo – to mówię prawdę.

Ja uciekłem z Warszawy! I wróciłem dopiero teraz, kiedy niebezpieczeństwo minęło. A dlaczego ja uciekłem? Dlaczego zwiałem w panicznym strachu? Bo dyrekcja tego teatru zażądała ode mnie, żebym w programie Ostatnia nagość wystąpił nago! A ja nie chciałem. Ja jestem jak Cezar, wolę być pierwszy w ubraniu, niż drugi nago. Czy ja mogę konkurować z panną S.? Chociaż dyrekcja twierdzi, że nawet jako kobieta jestem ładniej zbudowany niż ona.

To jest nawet prawda. A mimo to nie chciałem występować nago. Dyrektor powiedział mi co prawda, że nie potrzebuję być zupełnie nagi…, że mogę na przykład trzymać w ustach cukierek. Ale ja także nie chciałem. Ze względów gospodarczych.

Ja mam mnóstwo przyjaciół w Łodzi, w Bielsku, w Tomaszowie i nie wypadało mi przed nimi podtrzymać ten bojkot przemysłu włókienniczego, który systematycznie uprawia nasza dyrekcja. Powiedziałem prosto z mostu jak Brazylia: „Nie! Nie chcę!”.

Dopóki jeszcze mam powodzenie w ubraniu, dopóty będę w ubraniu występował. Może kiedyś, jak już będę stary i znudzę się publiczności, to się rozbiorę do naga.

Trzeba oszczędzać swoje wdzięki!

Właściwie, ja wcale nie jestem obowiązany śpiewać. Zaangażowany jestem na reżysera tego teatru i kontrakt mówi tylko o reżyserowaniu. A że od czasu do czasu konferuję, to tylko z grzeczności i dla pieniędzy.

Ale podczas przygotowania tego programu, przyszedł do mnie dyrektor Boczkowski i powiada: „Dobrze by było, żeby pan podczas konferansjerki zaśpiewał jeszcze jakąś piosenkę”. „Dobrze”, powiadam, „ja ze sobą pomówię w tej sprawie”.

I oto ja reżyser zwróciłem się do siebie konferansjera i powiedziałem sobie: „Niech ja uważam. Bo muszę sobie coś ważnego powiedzieć”. Spojrzałem na siebie podejrzliwie i odpowiedziałem sobie: „Mam wrażenie, że chcę znowu siebie nabrać na coś”. „A, tak, proszę się bardzo, żebym w tym programie zaśpiewał piosenkę”. – „Co? Czy ja zwariowałem? Jak mogę wymagać coś podobnego od siebie?” Na to uspokoiłem się słowami: „Niech ja się nie denerwuję”. – „Tak, to łatwo mówić! Reżyseria to co innego! Ale niech ja spróbuję jeszcze konferować, to zobaczę, że będę tak samo zdenerwowany jak ja! I w ogóle nie pozwolę, żeby ja mnie oszukiwało!”.

Myślę sobie tak: jeżeli ja tak krzyczę, to ja też będę krzyczał. I zaczynam: „Ja proszę siebie liczyć się z moimi słowami! Ja siebie obraziłem”. I w tej samej chwili krzyknąłem sobie propozycję, która teraz w Polsce jest bardzo aktualna. Gdy to usłyszałem, odpowiedziałem sobie: „Ja się wcale na siebie nie obrażam, gdyż zrealizowanie tej propozycji jest w tym wypadku ze względów technicznych niemożliwe”.

A więc wobec tego, że nie mogłem dojść z konferansjerem do zgody, postanowiłem ja reżyser, ukarać siebie konferansjera i kazać sobie samemu zaśpiewać piosenkę. Proszę o względy. Konferansjer zapewnia was, że reżyser nie jest śpiewakiem.

Teraz parę słów pro domo publico… pardon… pomieszało mi się: pro domo sua i pro bono publico. Mówiąc po prostu: chciałem na temat samego siebie.

Państwo na mnie patrzą i myślą sobie: brunet. Ale przysięgam na prochy bezdymne, że to nie wszystko. Ja także jestem człowiekiem, ale co tam! Nie płaczmy! Szkoda pieniędzy na płacenie!

Więc o sobie. Owszem nie mogę się uskarżać. W Polsce jest mi bardzo dobrze. Cieszę się nawet powodzeniem. Doszło do tego, że wojsko staje przede mną na baczność. Serio! Wczoraj przechodzę koło komendy placu i żołnierz stojący na warcie prezentuje przede mną broń. Państwo nie wierzą? Proszę się spytać pana pułkownika Becka. On ze mną razem szedł.

Co robić? Ludzie mnie lubią. Mały przykład. Stołuję się w Oazie, gdzie usługiwał mi przez długi czas jeden piccolo. Od kilku dni zastąpił go drugi. Pytam się, dlaczego już tamten nie podaje przy moim stole? „Bo, proszę pana Jarosza”, mówi ten nowy, „ja pana wygrałem od niego w karty”.

Wzruszające, prawda? Jeżeli pikolaki grają o mnie w karty, to można sobie wyobrazić, co robią kobiety, żeby mnie zdobyć. Można sobie wyobrazić, ale ja nie radzę. Ja sam jestem skromny, wiem, że mam swoje przywary, ale domyślam się, czemu przypisać moje powodzenie u kobiet.

Ktoś powiedział, że nigdy się tyle nie kłamie, co po polowaniu, przed wyborami i podczas wojny. Jeszcze kilka lat temu aforyzm fen był bardzo słuszny. Ale teraz istnieje także Liga Narodów…

Dużo się fam mówi o pokoju, zgodzie i przyjaźni. Ale w polityce międzynarodowej jest tak, jak w przedziale wagonu: niema przyjaciół, są tylko miejsca przy oknie. Jednemu oknu na imię Maroko, drugiemu Indie, trzeciemu Litwa. Z powodu tylu okien często bywa przeciąg.

Następny numer będzie idyllą polityczną. Jak wiadomo, nagrodę Nobla za prace pokojowe otrzymali panowie: Briand, Stresemann, Charleston… tj. Chamberlain i Dawes…

Dziwne, prawda? Dziwne, że nie ja. Czy jest człowiek, który tyle zrobił dla pokoju co ja? Choćby dlatego, że nie zajmuję się zupełnie polityką zagraniczną!

Ale trudno. Jestem rozgoryczony i powtórzę tylko okrzyk Ludwika XIV po przegranej bitwie: „Bóg zapomniał widocznie o wszystkim, co ja dla niego uczyniłem!”.

 

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments