Z.Ord.[1]
„Światowid”
22 sierpnia 1936, nr 34

„Światowid” 1936, nr 34
Ufff! Ale gorąco! Widownia Teatru Narodowego, wypełniona po sam czubek, ledwie dyszy. Ale jakże nie przyjść do teatru, gdy dają taką znakomitą sztukę Wielka miłość Molnara z artystami tej miary co Ćwiklińska, Osterwa, Eichlerówna! Zatem biedny widz poci się, wachluje, a w antraktach oblega bufet z wodą sodową z lodu.
Cóż dopiero mówić o tych tam nieszczęśliwych na scenie!
– To straszne! Grać w takim upale! Siedzieć cale lato w Warszawie! Jak się pani czuje? – pytam p. Ćwiklińskiej.
– Jak zwykle świetnie – odpowiada znakomita artystka, ze swoim czarującym uśmiechem. – Chociaż zanosi się na to, że wcale nie będę miała w tym roku urlopu. Zaledwie skończę z Wielką miłością, będę nakręcać film.
– Jak pani sobie radziła z tymi upałami?
– Nie odczuwałam ich zbyt dotkliwie. Mój wspaniały taras na piątym piętrze, na którym spędzam każdą wolną chwilę, daje mi złudzenie jakiegoś letniska. Pełno na nim kwiatów i zieleni, od Wisły powiewa miły chłodek, a widok, który się z niego rozpościera, jest cudownym wypoczynkiem dla nerwów. Naturalnie w chwilach wolnych od ekstazy nie zaszkodzi porcyjka lodów, trochę dobrych owoców…

„Światowid” 1936, nr 34
Na Juliuszu Osterwie nie znać również zmęczenia lub wyczerpania upałem. Jest w świetnym humorku.
– Kocham słońce – mówi z młodzieńczym zapałem. – To mało, uwielbiam je! W lecie czuję się najlepiej, a upały znoszę znakomicie!
– Owszem, w porządku, ale przecież upał w dużym mieście może i najgorliwszemu wielbicielowi słońca dać się porządnie we znaki. Zwłaszcza za kulisami.
– I na to znalazłem cudowny środek. Codziennie przed przedstawieniem poddaję się intensywnym zabiegom hydropatycznym. Tak mnie dokumentnie wytuszują, wyklepią, wymasują, i tędy i owędy, i na zimno i na gorąco, z góry na dół i z dołu do góry, że wychodzę spod tych pryszniców, niczym nowonarodzone dziecię. Czuję się jak młody bóg!
– A jakąż namiastkę letnich wywczasów wyszukała dla siebie pani ? – pytam p. Ireny Eichler, znakomitej heroiny z Wielkiej miłości.

„Światowid” 1936, nr 34
– Przede wszystkim próby, które wypadły podczas największego nasilenia upałów, nie dokuczyły nam w zbyt wielkim stopniu. Dyrektor Osterwa robił wszystko, żeby nas, nie tyle zagrzać, co „zaziębić” do pracy, i aranżował próby to w Parku Paderewskiego na Pradze, to w Yacht Klubie – albo też pani Ćwiklińska zapraszała nas na swój taras. W wolnych chwilach wyjeżdżam autem za miasto. Warszawa ma przecież tyle pięknych miejscowości podmiejskich.
A teraz trzeba zaglądnąć na ulicę Karową do Teatru Malickiej, w którym po rekordowej Trafice pani generałowej gra się obecnie z nie mniejszym powodzeniem Profesję pani Warren Shawa. Naturalnie, w obu sztukach z Malicką w głównej roli.
– Ach, pani Marysiu – witam znakomitą artystkę i niemniej dzielną dyrektorkę – jaka szkoda, że pani nie staje do zawodów olimpijskich! Zdobyłaby pani pewnie medal złoty! W jedenastu miesiącach 420 przedstawień! Taki rekord pracy! I cały czas w tych podziemiach, w te straszne upały!

„Światowid” 1936, nr 34
– Wcale nie jest tak groźnie, jak wygląda – odpowiada wesoło pani Maria. Przecież całe lato pławię się w słońcu i najautentyczniejszym ozonie!
– Jakim sposobem? – pytam zdumiona.
– Całkiem prostym. Jako obywatele Anina podwarszawskiego, jesteśmy, tj. ja i mój mąż właścicielami 125 sztuk starodrzewu, nie licząc naturalnie mniejszych krzewów, kwiatów, zielska, paproci, mchu i trawy – recytuje z dumą artystka. Na razie, wśród tego lasu ustawiliśmy sobie domek campingowy na kółkach[2] i mieszkamy w nim całe lato. Obok wybudowaliśmy garaż, mieszkanie dla służby, kuchnię, jest też buda dla psa i własna studnia. Mamy też ślicznego osiołka, którym objeżdżam nasze posiadłości. Jednym słowem wielkie gospodarstwo. Po przedstawieniu w auto i jazda do Anina! Zapomniałam, jak wygląda Warszawa! I czuję się znakomicie!

„Światowid” 1936, nr 34
Grana od kilku tygodni w Teatrze Polskim komedia Bus-Feketego Dziewczęta i oni ściąga liczne rzesze publiczności, która bawi się i wzrusza perypetiami miłosnymi trzech młodych dziewcząt. Ale najwięcej chyba bierze widzów kapitalnie zagrana przez Alinę Żeliską scena, podczas której artystka wypija całą butelkę szampana.
– Ten szampan, a tak między nami mówiąc, najzwyczajniejsza lemoniada, jest moim zbawieniem podczas tej kanikuły – mówi panna Alinka. – Och, z jakąż rozkoszą zapijam się na scenie!
– I na tym kończą się przyjemności lata? – pytam.
– O, bynajmniej! Szalenie kocham wodę, doskonale, pływam, wiosłuję, to też o ile czas pozwala, spieszę na przystań Oficerskiego Yacht Klubu i tam zażywam w pełni wiślanych rozkoszy. W czasie prób udało mi się też wykorzystać dwa dni świąt i urządziłam sobie wycieczkę statkiem nad morze. Gorzej, że nie będę miała wcale urlopu. A grałam w tym sezonie przeszło 300 razy, nakręciłam dwa filmy. Więc tak przydałoby się wyjechać, odpocząć…

„Światowid” 1936, nr 34
Rasowy „wamp”, pani Janina Piaskowska, grająca w sztuce Bus-Feketego[3] piękną uwodzicielkę, jest gorącą wielbicielką natury.
– Kocham słońce, ale nie latem w dusznym mieście. Jedynie na łonie czystej natury można się nim rozkoszować w całej pełni. Jestem w tym szczęśliwym położeniu, że mogę sobie na to dość często pozwolić. Ojciec mój ma pod Warszawą ładną posiadłość, każdą zatem wolną chwilę spędzam u niego. A że jeżdżę autem, które sama prowadzę, więc przyjemność jeszcze większa.
– Nie, naprawdę, nie ma nas co tak bardzo żałować – kończy p. Janina, przebierając się w ekscentryczną toaletę wieczorową – że siedzimy podczas lata w Warszawie. Zresztą wiadomo, aktor dla dobrej roli poszedłby w ogień, więc tych głupich 30 czy 40 stopni ciepła, to dla niego fraszka!
[1] Zofia Ordyńska, autorka baśni, legend, dziennikarka, aktorka.
[2] Według informacji z przekazów ustnych był to przystosowany do zamieszkania wagon pociągu.
[3] Laszlo Bus-Fekete, światowej sławy węgierski pisarz, dziennikarz, scenarzysta i autor komedii teatralnych.
Zdjęcie wprowadzające: „Światowid” 1936, nr 34.