
wyd. 2017
Jak nie lubię polskiego bigbitu (prostackie i wulgarne teksty), tak francuskich wykonawców: Chevaliera, Brela, Dalidę (nawet z tym fatalnym akcentem), Greco mogę słuchać całe dnie. Specjalnie na tę okazję zakupiłam patefon. Płyty z Francji sprowadzała mi przez Instytut Francuski przemiła pani Zosia. Dla mnie polska piosenka to Ewa Demarczyk i Anna German. Boże mój, jak ucieszył mnie jej powrót na scenę po tym straszliwym wypadku w Italii. W Opolu gorąco biłam brawo, kiedy stanęła na scenie, by znów zaśpiewać. A ta cała reszta… słów szkoda!
German, Demarczyk… Jednak największą miłością darzyłam i darzę Wierę Gran, artystkę zapomnianą, o głosie mocnym i tragicznym życiorysie. Poznałam ją tuż przed wojną na jednym z jej warszawskich występów, było to w Paradisie. Potem spotkałyśmy się w Paryżu, gdzie znów miałam okazję ją oklaskiwać.
Jestem osobą lojalną. Jeśli ktoś krzywdzi moich przyjaciół, nie zapominam. Po tym, co zrobiono po wojnie Wierze, nie odkłaniam się Szpilmanowi, wręcz wzbroniłam mu parę lat temu napisać muzykę do Lilkowych wierszy. Oczywiście poczciwy Waldorff chciał nas godzić, ale nic z tego. Nie potrafię patrzeć na tego człowieka bez grymasu, podobnie jak na Putramenta. Tym bardziej, że po Wierze dopuścił się napaści na Grodzieńską, pomawiając ją o kolaborację z Niemcami! Za Stefanią ujął się szczęśliwie Jurandot, troskliwy mąż, i po męsku rozprawił się z łotrem na schodach radia. Myślę, że Zygmuś postąpiłby podobnie, gdyby ktoś próbował wziąć mnie na języki.
W Paryżu dałam Wierze moją Marię i Magdalenę, w zamian dostałam płytę. Słucham jej często, szczególnie ukochanych przeze mnie Pożegnań.
Dziękujemy Wydawnictwu Iskry za udostępnienie fragmentu wspomnień Magdaleny Samozwaniec.
Zdjęcie wprowadzające: Wiera Gran. Źródło: onet.pl.