Dlaczego Dobiesław Damięcki schował się w cień?

 

Opracowanie: Olga Gaertner
2 listopada 2021 roku

Jak donosił dziennikarz dwutygodnika Kino w nr 43 z 1935 roku, Dobiesław Damięcki był „lekkoduchem” i od tego wszystko się zaczęło (pisownia oryginalna):

A było to w roku 1925. Wówczas to właśnie, dziś już jeden z czołowych artystów młodej generacji próbował swoich sił na scenie Osterwowskiej „Reduty”, tej świątyni kultu dla sztuki scenicznej.

Debiutował więc i w roli tytułowej sztuki Szaniawskiego „Lekkoduch” i jako Konrad w „Wyzwoleniu” i w „Weselu” Wyspiańskiego.

I to, że Damięcki już od samego początku grywał role główne – to nie przypadek. Damięcki przyszedł do teatru, mając w kapitale prócz szczerego talentu staranne przygotowanie intelektualne. Trzeba bowiem wiedzieć, że jest absolwentem filozofii ścisłej, którą ukończył na Uniwersytecie Warszawskim.

Po dwóch latach pracy w „Reducie” przyszedł nieunikniony okres wędrówki do prowincji. A więc najpierw Łódź, gdzie porywa Hamletem i rolą Kali w „Turandocie”. Następny sezon teatralny 1929/1930 spędza we Lwowie, gdzie znów gra Ibsena w sztuce „Krzyczcie Chiny” i rolę Leona we „Śnie srebrnym Salomei”.

Do Warszawy przybył na sezon 1931/1932 do teatru Ateneum i tu znów porywa kapitalną kreacją Sawinkowa. Zaś od roku 1933 już należy do stałego zespołu teatrów T.K.K.T. Widzimy go więc spoczątku na scenie Teatru Polskiego w wielkiej roli Raskolnikowa („Zbrodnia i kara”). Potem w sztuce Choromańskiego „Człowiek czynu”, w doskonale ujętej roli Lajosa w sztuce „Piekielna maszyna”, w roli Browninga („Miss Ba”) i wreszcie w sztuce „Igraszki muzyczne”.

Genre Damięckiego – to rolę o głębokiem podłożu psychologicznem. Damięcki jako filozof ma swój sposób podejścia do każdej roli. Ujmuje ją od strony analizy psychicznej, wkładając w te studia duży zasób wiedzy i kultury. Siła odtwórcza Damięckiego jest równie znaczna jak jego umiejętność pogłębiania psychologii postaci, które kreuje. Ma wyrazistą maskę, głęboki, dźwięczny głos i warunki zewnętrzne, godne zazdrości.

Te atuty sprawiły wręcz, że filmiarze porwali wnet Damięckiego dla ekranu. Widzieliśmy go więc jako Łukasza w „Dziejach grzechu” i w roli czołowej w filmie „Wyrok życia”. Potem ucichło w państwie polskiej Filmji o Damięckim. Dlaczego? Może przyczyną jest jego wybitna i bezkompromisowa ambicja z jaką traktuje sprawy sztuki?

na zdjęciu: Dobiesław Damięcki, Zdzisław Karczewski (drugi z lewej), Henryk Małkowski (drugi z prawej), Julian Krzewiński (z prawej) w filmie „Róża” (1936)
Źródło: Fototeka

Znany przecież jest incydent pamiętny i bezprzykładny w dziejach polskiej kinematografii. Zdarzyło się bowiem podczas zdjęć do filmu „Dzieje grzechu”, że niezadowolony z powodu słabych warunków technicznych oraz pracy reżysera, który kazał mu rytmicznie skandować teksty – Damięcki po prostu przerwał pracę.

– To nieszczere, to nieludzkie, to błazeństwo! – krzyczał – To żadna sztuka, to parodja! – rzucił tam komuś gorzkie słowa w twarz i wyszedł z atelier. Dużo trzeba było perswazji, aby go skłonić do powrotu. Może dlatego ten ambitny, utalentowany aktor ukrył się teraz w cieniu? To krzywda dla rodzimej sztuki. A producenci narzekają na brak amantów…

A po każdym występie Damięckiego na scenie, krytyka stołeczna chwali go unisono.

Krążą pogłoski, że Damięcki ma wystąpić w filmie „Róża”, według Żeromskiego. Oby się sprawdziły!

(m.s)

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments