Mirela Tomczyk
18 czerwca 2020 roku
Niedawno Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie z okazji Dnia Roweru wrzuciło na swój facebookowy profil unikatowe zdjęcie z planu filmu Sto metrów miłości, co natchnęło mnie do przejrzenia moich materiałów o tym filmie. Okazało się, że jest ich sporo i do tego o pozytywnym wydźwięku, świadczącym, że filmowcy nieźle się bawili przy produkcji tej niezachowanej komedii. A że ekipa była bardzo zgrana, to wcale nie dziwi, ponieważ trzon filmu stanowili aktorzy kabaretu Banda. Do tego recenzje były zgodne, że to produkcja bardzo udana! Cóż można więcej chcieć? Z ochotą i uśmiechem zabrałam się do opisania tego filmu, licząc, że podczas pracy poczuję się jak na seansie premierowym w kinie Casino w listopadzie 1932 roku…
Film opowiadał historię ulicznego sprzedawcy piosenek kabaretowych, Dodka, w którym szalony impresario sportowy Moniek vel Mieszek Oszczep-Sardinenfis zobaczył mistrza olimpijskiego, tyle tylko, że w jeszcze nieokreślonej dziedzinie sportowej. Dlatego Dodek musiał spróbować swoich sił w każdym szalonym pomyśle swego mecenasa. Młodzieniec chętnie uczestniczył w kolejnych przygodach, ponieważ kochał się skrycie w uroczej i nieśmiałej, ale o dobrym sercu, modystce Zosi i chciał być godny jej miłości. Oczywiście „Dodek po kilku nieudanych próbach zostaje gwiazdą sportową, zwycięża w stumetrówce i zdobywa serce”[1] swojej wybranki.
Adolf Dymsza i Zula Pogorzelska zagrali pierwszoplanowe role w tej szalonej komedii pełnej gagów i szybkich zwrotów akcji. Rolę impresario brawurowo wykonał Konrad Tom, który wraz z Ludwikiem Lawińskim i Dorą Kalinówną reprezentowali w filmie humor szmoncesowy. Wspomniani Adolf Dymsza, Zula Pogorzelska, a także Jerzy Kobusz – reprezentowali humor ludowy. Natomiast „świetni artyści dramatyczni”[2] Mieczysław Cybulski i Krystyna Ankwicz byli jedynie tłem tej historii. Do filmu poszukiwano również statystów, którzy mieli się zjawić w jedną z niedziel o godzinie 10 rano na stadionie Legii.
Reklamowano ten obraz jako „niezmiernie ciekawy film polski, czerpiący tworzywo ze sportu, ujęty na wesoło przez najwytrawniejszych mistrzów humoru”[3]. Pisano także: „Sto metrów miłości, zrealizowane z «bandyckim» rozmachem i talentem, nasycą widza pogodnym humorem, szczerym i bezpretensjonalnym, trafiającym do serca. Film ten wpłynie kojąco na każdego, kogo gnębią «ciężkie czasy»”[4], „100 metrów miłości = 2000 metrów[5] śmiechu”[6].
W lipcu „IKC” donosił czytelnikom o nowych filmach w produkcji krajowej. Między innymi został wymieniony film z Adolfem Dymszą, Krystyną Ankwicz, Mieczysławem Cybulskim i Ludwikiem Lawińskim o roboczym tytule Górą nogi[7]. Ale już w sierpniu „Kurier Nowogródzki” informował o zakończeniu produkcji plenerowej filmu Sto metrów w miłości i rozpoczęciu zdjęć studyjnych w sierpniu w atelier Falangi, tuż po powrocie aktorów kabaretu Banda z prowincjonalnych występów. Natomiast „IKC” z sierpnia pisał, że „wytwórnia Patria-Film nakręciła już parę tysięcy metrów taśmy na wolnym powietrzu, przeważnie na stadionie Legii. Sport, sport i jeszcze raz sport! Tom, Zula Pogorzelska i Dymsza, dalej Lawiński, Cybulski, Kalinówna, Ankwiczówna i kilka pomniejszych gwiazd i gwiazdeczek, Prócz tego zobaczymy wśród tych sportowców-amatorów, cały szereg asów sportu polskiego, jak Kusociński, Tłoczyński, Weissówna i in., którzy nagrywali specjalnie kilka scen filmu, a tym bardziej komedii filmowej na tle życia sportowego nie mieliśmy dotąd, należy się więc spodziewać, że ten będzie miał powodzenie przede wszystkim jako nowość”[8].
Oprócz stadionu i pływalni Legii plenerami w filmie były ulice warszawskie. Wykorzystano również autentyczne wnętrza Teatru Małego, siedziby teatrzyku Banda.
Poza słynnymi sportowcami wymienionymi wcześniej: Januszem Kusocińskim (lekkoatleta, złoty medalista olimpijski), Ignacym Tłoczyńskim (tenisista, pięciokrotny mistrz Polski) i Jadwigą Weissówną (lekkoatletka, medalistka olimpijska), w filmie miał również pojawić się słynny Zygmunt Heljasz (lekkoatleta, specjalista od pchnięcia kulą i rzutu dyskiem).
Ale czy rzeczywiście filmowcom udało się ściągnąć tych wszystkich słynnych sportowców na plan filmowy? W kontekście notatek prasowych, które pojawiły się już po premierze filmu, możemy w to wątpić. Otóż zarząd KS Warszawianka „wniósł protest przeciwko umieszczeniu w filmie Sto metrów miłości zdjęć Kusocińskiego bez jego zezwolenia oraz bez zezwolenia władz sportowych i zarządu klubu. Zdjęcia pochodzą z Kroniki tygodniowej i zostały do filmu wklejone”[9]. Podejrzewam, że postąpiono tak również z innymi mistrzami sportowymi, montując w odpowiednie sceny filmu fragmenty kronik z ich udziałem.
Ale całkiem inaczej było z innym naszym bohaterem narodowym. W epizodzie filmu pojawił się sam porucznik Franciszek Żwirko, który wraz z inżynierem Stanisławem Wigurą zdobył w 1932 w zawodach Challenge, jakie odbywały się w Berlinie, pierwsze miejsce i puchar międzynarodowy dla Polski na samolocie polskiej konstrukcji RWD-6. Sceny zostały nakręcone na kilka dni przed tragiczną śmiercią lotnika 11 września 1932 roku.
Dodek, według scenariusza, próbując szczęścia w kolejnych dziedzinach sportu, nie unika również pilotażu samolotu. I tak 4 września 1932 roku Adolf Dymsza spotkał się z por. Żwirką na Polu Mokotowskim, gdzie w dwudziestoleciu międzywojennym znajdowało się lotnisko.
„Posłuchajmy co mówi Dymsza o tej swojej pierwszej lekcji pilotażu:
– Wspomnienia moje z tego okresu są miłe i smutne – opowiada Adolf Dymsza – szkoda chłopa! Był człowiekiem o wielkim wdzięku. Ciągle uśmiechnięty, radosny. Na lotnisku, po nagraniu scen do filmu nie mogliśmy się rozstać. Muszę dodać, że Żwirko był pysznym aktorem filmowym. Po raz pierwszy stanął przed obiektywem dla zagrania roli, jednak pierwsze kroki poszły mu niesłychanie łatwo. Innym trzeba było długo tłumaczyć, on w lot rzecz chwycił i grał jak zawodowy aktor.
– Na czym polegała rola por. Żwirki?
– Uczył mnie latać. Odbyliśmy więc lot na Warszawą i sfilmowaliśmy szereg scen na lotnisku. Z lotu przypominam sobie świetny moment. Lecąc nad Mokotowem, powiadam do Żwirki: –Mieszkam tutaj – i wskazuję palcem w dół.
– Więc może się opuścimy? – i zanim zdążyłem odpowiedzieć, samolot gwałtownie spadł na mój dom. Już miałem wrażenie, że aparat runie na dach, gdy jeden mistrzowski ruch ręki Żwirki wystarczył, by samolot znów poderwał się pod niebiosa.
Żwirko, zadowolony z kawału, jaki mi wyrządził, tylko błyskał białością zębów w radosnym uśmiechu”[10].
Film był „w 100 proc. mówiony i śpiewany”[11]. Za scenariusz, według pomysłu Adolfa Dymszy, był odpowiedzialny Konrad Tom, za zdjęcia Antoni Warzyniak i jego asystent Stefan Dękierowski, za dekoracje Stefan Norris, a muzykę skomponował Władysław Dan. W programie kinowym nie wymieniono reżysera, a jedynie kilku jego asystentów: T. Fiałka, R. Zielskiego, A. Waszyńskiego[32], Z. Baua i K. Berga. Jednak reżyserem był, oczywiście, Michał Waszyński, który „zrezygnował z krzykliwej reklamy i aż do premiery zachował ścisłe incognito. Po prostu powiedział sobie: «Jeżeli rzecz się uda, to i tak będzie wiadomo…». I miał zupełną słuszność. Cóż to za świetna nauka dla naszych reżyserów… i pseudoreżyserów!”[12]. Czyżby ta liczba asystentów reżysera to kolejny żart dobrze zgranej ekipy filmowej?
Charakteryzacją zajął się Rudolf Oldschmidt, który świetnie poradził sobie z tą rolą w filmie Wiatr od morza. Za fotosy było odpowiedzialne studio Stephot.
Kierownik produkcji, Józef Rosen, w wywiadzie dla „Słowa Częstochowskiego” przyznał, że zależało mu na sportowej komedii filmowej, która powstała, gdy polski sport święcił triumfy na świecie, „gdy polska flaga łopotała zwycięsko na maszcie olimpijskim w Los Angeles i na lotnisku w Berlinie”[13].
Jak zauważa Roman Dziewoński w biografii Dodek Dymsza, wszystkie ówczesne międzynarodowe sukcesy polskich sportowców „miały niezrozumiały już dziś wymiar”[14], a sam film świetnie wpisywał się w ogólnopolskie działania na rzecz popularyzacji poprawy kondycji fizycznej Polek i Polaków. Dodek, świetnie wysportowany, mógł w Stu metrach zaprezentować swoją wszechstronną tężyznę fizyczną. Jednak jak to zwykle bywa, każdy z nas ma swoją piętę achillesową, a dla Dodka było nią… pływanie. Otóż Dodek pływać nie umiał, a musiał skoczyć z trampoliny do basenu. Skoczył, bo jakże by nie! Ale gdy zaczął się topić, to ratownicy, którzy mieli go wyciągnąć z wody, byli przekonani, iż Dymsza się wygłupia i zaczęli razem z nim dokazywać w wodzie. Dopiero po chwili zorientowali się, że aktor coraz rzadziej wypływa na powierzchnię…
Muzycznym motywem przewodnim był marsz Gazu, gazu! z muzyką Dana i słowami Toma. Ale nie tylko ta piosenka mogła wpaść w ucho widzom, ponieważ w filmie wykonano jeszcze foxtrot Grunt się nie przejmować, tango Sardinenfisz i slowfox Ja chcę tylko szczęścia mieć trochę w wykonaniu Zuli Pogorzelskiej, a także Hispano-Juif ze słowami Konrada Toma i Juliana Tuwima, z muzyką, oczywiście, Władysława Dana. Taka liczba piosenek w jednym filmie to rzadkość, ale świetnie wpasowywały się one w formułę tego obrazu. Gwarantowały popularność filmu oraz wprawiały w dobry nastrój widzów, którzy po wyjściu z kina nucili je na ulicach swoich miast.
Piosenki, nagrane m.in. przez Chór Dana, Mieczysława Fogga, Adama Wysockiego, Tadeusza Faliszewskiego i Adama Astona, a także Adolfa Dymszę (piosenka Grunt się nie przejmować) na płytach szelakowych były świetną reklamą filmu Sto metrów miłości, która często wyprzedzała pojawienie się filmu w prowincjonalnym kinie.
Dymsza zapytany o powodzenie filmu odpowiedział: „Sądzę, że film powinien mieć powodzenie, bo to komedia sportowa, dozwolona dla młodzieży. Pierwszy polski obraz bez wojska, policji, scen erotycznych i całowania”. Dalej ciągnął o swojej roli w tym filmie: „Kazano mi skakać do wody – skakałem, choć pływać nie umiem… Kazali mi biegać – biegłem. Gdyby mi kazano fruwać – to by mi na pewno skrzydła wyrosły. Taki jestem służbista!”[15]. Całkowite poświęcenie Dodka opłaciło się, ponieważ w późniejszych recenzjach podkreślano żywiołowość i nieustanny ruch w filmie; wręcz nie można było odetchnąć, ponieważ gag gonił skecz, a skecz gonił gag: „Nauka wiosłowania, masaż, nauka pływania, skoki, w ogóle sceny w basenie i bieżni odznaczają się żywym humorem, przypominającym komizm Bustera Keatona”[16].
Jedna ze scen filmu miała miejsce w aptece na ul. Mazowieckiej 10 w Warszawie, gdzie za ladą w roli aptekarza postawiono Mariana Rentgena[17], popularnego gitarzystę i śpiewaka, który miał za zadanie „kręcić pigułki”, wiec „gdy tylko publiczność warszawska zmiarkowała, że tu się «kręci» nie tylko pigułki, ale i film – wnet zrobiło się w aptece pełno, a przed drzwiami wyrósł ogonek”[18]. Nie trzeba dodawać, że asortyment apteki został wnet w całości wyprzedany. Ale zanim to się stało, przed aptekę zajechał wytworny samochód, z którego wysiadł młody człowiek, czyli Mieczysław Cybulski. Ów młody mężczyzna wszedł do apteki z pudełkiem czekoladek, a gdy wychodził, „uśmiech zjadliwej radości igrał na jego ustach”[19]. Niestety, film się nie zachował, więc nie wiemy, jak dalej rozwinęła się akcja. Natomiast krótka i nieprzychylna recenzja z „Kina” tak kwituje postać graną przez amanta filmowego: „Oto gentleman-szofer (Cybulski) bierze od kupca (Lawiński) pieniądze, aby wspólnikowi jego sprzątnąć sprzed nosa dziewczynę…”[20]. Czyżby Mieczysław Cybulski zagrał postać negatywną?
Wiemy natomiast, że w filmie Dymsza z Pogorzelską zabawiają się yo-yo, które było wówczas ostatnim krzykiem mody. Dymsza zawzięcie wprawiał się poza kadrem filmowym w tę grę, nawet podczas udzielania wywiadu dziennikarzowi, który przezorne usunął się na bok.
Podczas przerwy zdjęciowej Ludwik Lawiński usiadł nieszczęśliwie na torebce Zuli Pogorzelskiej, rozbijając jej lusterko. Gdy Zula krzyknęła, że to zły znak, Dymsza ją uspokoił, wykrzykując: „Dobra nasza! Będziemy mieli tylko 7 lat nieszczęść!”[21]. Całe towarzystwo się roześmiało rozluźnione. Niemniej, wtedy tego aktorzy wiedzieć nie mogli, siedem lat później wybuchła druga wojna światowa…
Dymsza był zachwycony swoimi partnerkami filmowymi: „Pierwszy raz grałem z Krystyną Ankwiczówną. Cudownie zbudowana kobieta! […] No a Zula – to złoto! Zawsze urocza, wesoła i zawsze pyszna koleżanka… W ogóle – było byczo!”[22]. Ale z podsłuchanej przez „Kino” rozmowy spod kina Casino w Warszawie wiadomo było, że wielbiciel Ankwiczówny był rozczarowany jej niewielką rolą: „Przecież ona prawie nie gra! Tyle tylko, że pokazuje uda!”[23].
Jak zauważył recenzent „Chwili”: „Jedyni «rasowi» aktorzy filmowi Ankwiczówna i Cybulski nie umyli się nawet (nie dosłownie) do «bandytów», ale biją ich za to na głowę (też nie dosłownie) pod względem urody. Film robiony na wesoło, ku uciesze własnej aktorów i publiczności – winien się cieszyć powodzeniem”[24].
„Dymsza, jako andrus Dodek jest wprost niezrównany, zarówno kiedy śpiewa, kiedy tańczy swoje Chaplinady albo gdy parodiuje wyczyny sportowe. […] Szkoda tylko, że nie wyzyskano Krystyny Ankwicz i Mieczysława Cybulskiego”[25]. Kolejny recenzent już nie kryje swojego uwielbienia dla Dodka: „Prym dzierży, oczywiście, nieoceniony Dodek Dymsza. Niech się przy nim schowają wszystkie Chapliny, Keatony i inne zamorskie Haroldy Lloydy czy Flipy i Flapy. Tak ruchomej twarzy i tak giętkiego ciała nie widujemy w filmach zagranicznych. Na okrasę Zula Pogorzelska. Taka spółka, jak Dymsza i Pogorzelska, najczarniejszego melancholika rozweseli”[26].
Cóż, to Banda była gwiazdą tego filmu i spisała się świetnie, gdyż Ireneusz Plater Zyberk, recenzent „Kina”, stwierdził: „Sądzę, że nie będę daleki od prawdy, jeżeli ośmielę się twierdzić, że «na barkach» każdego filmu spoczywa kardynalne zadanie: dać coś widzowi. A więc wzruszyć, przejąć, rozrzewnić, zastanowić, przerazić, ostrzec, nauczyć, rozśmieszyć i zabawić. To ostatnie właśnie było powinnością Stu metrów. I ze szczerą radością stwierdzamy, iż twórcy tej beztroskiej «bandiady» wywiązali się ze swego zadania bez pudła. Czegóż chcecie więcej?”[27].
Jak pisał recenzent „Kuriera Warszawskiego”, publiczność w kinie reagowała żywiołowo, nagradzając Dodka oklaskami, gdy „tytułowe sto metrów przebiega bohater (A. Dymsza) na skrzydłach miłości, w zawodach o mistrzostwo Polski”[28]. Ale również w kolejnych recenzjach możemy przeczytać o niekontrolowanych i serdecznych salwach śmiechu wśród widzów. Nawet lekkie niedociągnięcia scenariusza uważano za atut, gdyż „pewna swoboda w wiązaniu scen, dezynwoltura nie tylko uchodzi w komedii, ale nawet może stanowić wdzięk. Wystarczy, że film ma wyraźną oś, dookoła której obraca się akcja. […] Sto metrów miłości obraca strzałkę barometru produkcji krajowej na pogodę”[29].
Owszem, znalazłam trzy króciutkie negatywne recenzje (jedna z nich, oczywiście, wiecznie krytykującej Stefanii Zahorskiej z „Wiadomości Literackich”, która jednak zdawkowo zauważyła rozbawienie widowni), ale pozwolę sobie je tutaj pominąć. Nie wnoszą nic ciekawego, a nie wszyscy musieli być przecież zachwyceni tym filmem. Rozumiem to. Niemniej liczba pozytywnych opinii, i co najważniejsze, przytaczana często reakcja publiczności, świadczą, że Sto metrów miłości to jeden z tych filmów, które naprawdę nam się udały w przedwojennej kinematografii.
Poza tym bardzo chwalono film za jakość dźwięku, dialogi i piosenki „wypadły wyraźnie, a co rzecz najważniejsza, zachowały timbre żywej mowy. Nie ma w tym filmie śladów deklamatorstwa, które razi nas w innych filmach krajowej produkcji”[30].
Pierwotnie premiera filmu miała się odbyć na początku października 1932 roku, ale została przesunięta, z niewiadomych przyczyn, o kolejny miesiąc. W premierowym kinie Casino film był wyświetlany od 11 listopada aż do 9 stycznia 1933 roku, czyli przez 60 dni, a jak na ówczesne standardy to bardzo długo. Potem w lutym był grany co najmniej przez tydzień w kinie Gloria, a od 28 lutego do 20 marca 21 dni w kinie Colosseum. Film był pokazywany m.in. w 1934 roku z okazji Święta Niepodległości w Tarnowie, dla wojska i bezrobotnych.
W 1933 roku film był wyświetlany w Stanach Zjednoczonych i Rumunii. Ale w 1941 roku „drogą okrężną”, przez Portugalię, „po wielu staraniach, połączonych z wielkimi kosztami i wieloma trudnościami”[31] trafiła do Stanów kolejna kopia filmu Sto metrów miłości. Był wówczas grany teatrach, ośrodkach polonijnych.
W 1934 roku bawił w Warszawie Marian Kantorowicz, współwłaściciel i założyciel firmy Lerant Film Corporation w Tel Awiwie, który zakupił kopię i prawa do dystrybucji filmu Sto metrów miłości w Palestynie.
Film dzisiaj uważa się za zaginiony, ale mam nadzieję, że niedługo się odnajdzie, i to nie jedna a kilka kopii eksportowych, gdyż tytuł ten jest wciągnięty na międzynarodową listę filmów poszukiwanych przez filmoteki całego świata Lost Films. Być może też będziemy mogli zaśmiewać się niepohamowanie i głośno z szalonych przygód Dodka, które są miłosną drogą do zdobycia serca pięknej dziewczyny. Na fimweb.pl jest kategoria „umrę, jeżeli nie zobaczę” – otóż zapewniam Państwa, że nie umrę, dopóki nie zobaczę tego filmu co najmniej sto razy!
[1] „Kino” 1932, nr 48 (27 XI).
[2] „Gazeta Polska” 1932, nr 317 (15 XI).
[3] „5-ta Rano” 1932, nr 322 (15 XI).
[4] „Gazeta Polska” 1932, nr 317 (15 XI).
[5] Półtoragodzinny film to ponad dwa tysiące metrów kliszy. Dokładnie: dwa tysiące metrów taśmy filmowej to godzina, dwanaście minut i pięćdziesiąt cztery sekundy.
[6] „Kino” 1932, nr 40 (2 X).
[7] „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1932, nr 184 (5 VII).
[8] „Ilustrowany Kurier Codzienny” 1932, nr 232 (22 VIII).
[9] „Górnoślązak” 1932, nr 288.
[10] „ABC” 1932, nr 322 (7 XI).
[11] „Kino” 1932, nr 30 (24 VII).
[12] „Kino” 1932, nr 50 (11 XII).
[13] „Słowo Częstochowskie” 1932, nr 239 (18 X).
[14] Roman Dziewoński, Dodek Dymsza, LTW 2010.
[15] „Kino” 1932, nr 46 (13 XI).
[16] „Nasz Przegląd” 1932, nr 321 (19 XI).
[17] Marian Rentgen, popularny piosenkarz, był z wykształcenia farmaceutą.
[18] „Kino” 1932, nr 46 (13 XI).
[19] „Kino” 1932, nr 43 (23 X).
[20] „Kino” 1933, nr 31 (30 VII).
[21] „Kino” 1932, nr 46 (13 XI).
[22] „Kino” 1932, nr 46 (13 XI).
[23] „Kino” 1932, nr 50 (11 XII).
[24] „Chwila” 1932, nr 4923 (7 XII).
[25] „Kino” 1932, nr 48 (27 XI).
[26] „Prawda Pabianicka” 1933, nr 5 (5 III).
[27] „Kino” 1932, nr 50 (11 XII).
[28] „Kurier Warszawski” 1932, nr 317 (16 XI).
[29] „Nasz Przegląd” 1932, nr 321 (19 XI).
[30] „Nasz Przegląd” 1932, nr 321 (19 XI).
[31] „Nowy Świat” 1941, nr 266 (24 IX).
[32] Arnold Waszyński był młodszym bratem Michała Waszyńskiego.
Zdjęcie wprowadzające: fotos z filmu Sto metrów miłości z archiwum Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.