Bolesław Leszczyński występując gościnnie w Łodzi jako fredrowski Cześnik w Zemście, miał za partnera w roli Dyndalskiego doskonałego aktora Ceremużyńskiego, będącego fanatycznym wielbicielem Leszczyńskiego. Tego wieczoru grał po raz pierwszy w swej karierze z wielkim aktorem warszawskim. Miał więc tremę podwójną. Ta piekielna trema kazała mu się „sypnąć” fatalnie. W pierwszym akcie w dialogu z Cześnikiem zamiast powiedzieć: „rumatyzmy jakieś łupią”, na co replika Cześnika brzmi: „ot, co powiesz, wszystko głupio” – wyjąkał ze śmiertelnym drżeniem w głosie:
– Rumatyzmy jakieś gniotą!!!
Leszczyński łypnął na Ceremużyńskiego wzrokiem, w którym malowały się wszystkie męki i katusze, na jakie skazywał Ceremużyńskiego, ogłupiałego i zrozpaczonego tą „sypką”.
Przez kilka sekund namyślał się jak z tego wybrnąć, wreszcie z pogardą odpowiedział:
– Ach ty stary, ty idioto!
Był to jedyny rym, który mu przyszedł do głowy.
Ale fredrowski rytm wiersza został zachowany!
* * *
Zdarzyło się, że Bolesław Leszczyński grając Otella zapomniał ufarbować na czarno ręce, co wywołało u publiczności lekki szmerek żartobliwych uwag.
Leszczyński znalazł jednak sposób, ażeby wyjść z honorem z tej niełatwej sytuacji. Podczas przerwy między jednym a drugim aktem ufarbował sobie odpowiednio ręce i włożył jasnoróżowe rękawiczki, które potem podczas akcji na scenie zdjął z wielką nonszalancją… Publiczność zareagowała na to gorącymi oklaskami…
* * *
Bolesław Leszczyński miał powiedzieć w jakiejś sztuce „wiatr świszcze”.
Na którymś przedstawieniu, przed tą kwestią spojrzał władczo na suflera. Ten podrzucił: „Wiatr świszcze!”. Leszczyński zdumiony milczy.
– Wiatr świszcze! Wiatr świszcze! – niemal krzyczy sufler.
Na co Leszcz purpurowy z wściekłości:
– A niechże sobie świszcze, psiakrew!
* * *
Bolesław Leszczyński, chcąc spędzić przedpołudnie z uwielbianą żoną Honoratą, która tego dnia miała próbę, postanawia ją z tej próby uwolnić. Dzwoni więc do teatru i oznajmia:
– Honorata złamała nogę, na próbę nie przyjdzie… wieczorem grać będzie.
* * *
Rodzice pewnego młodego człowieka, który marzył o zawodzie aktorskim, uprosili Bolesława Leszczyńskiego, by zechciał przesłuchać ich syna i zawyrokować, czy w tym zawodzie „będą z niego ludzie”. Leszczyński wysłuchał uważnie recytującego młodzieńca, po czym zmarszczył brwi.
– Synku – rzekł – takim aktorem jak ja nie będziesz, a takim jak mój teść, Rapacki, nie warto.
* * *
Bolesław Leszczyński grał gościnnie, w jednym z prowincjonalnych teatrów, Wojewodę w Mazepie. Sufler, chcąc być bliżej mistrza w „scenie z trumną”, dał się w tej trumnie zamknąć. Kiedy wniesiono ją na scenę, a Leszcz po wypowiedzeniu kilku zdań zrobił znaczącą pauzę i łypnął okiem w stronę trumny, ta niczym grób – milczała. Potężne chrząknięcie mistrza nie dało rezultatu. Wściekły, tak mocno kopnął w trumienny rekwizyt, że zamknięty w niej nieszczęśnik jęknął tylko. Leszcz nadal nie słysząc suflerskiego szeptu, ryknął:
– Ty, tam, głośniej!
***
Bolesław Leszczyński nie rozstawał się ze swoim ulubionym psem. Toteż udając się na gościnne występy zabierał go zawsze ze sobą. Kiedyś, wszedłszy na scenę witany gromkimi oklaskami, zbliżył się jak zwykle do budki suflera. Jakież było jego zdumienie, gdy z budy usłyszał głośny szept:
– Mistrzu, pański pies podarł egzemplarz na strzępy. – Powiedziawszy te słowa sufler bezradnie rozłożył ręce.
Leszczyński chrząknął gniewnie i zwrócił się do publiczności:
– W związku z tym, co usłyszeliśmy – wskazał laseczką na budkę – przedstawienie się nie odbędzie.
***
Znana jest historia pewnej kreacji Bolesława Leszczyńskiego. Wielki aktor umówił się z suflerem, że jeżeli będzie miał kłopoty z tekstem, stuknie palcem w cylinder. Na premierze Leszczyński posłużył się umówionym znakiem. Z budy suflera nie doszedł go żaden zbawienny szept. Mistrz puknął w cylinder po raz wtóry – buda milczała. Wściekły Leszczyński puknął raz jeszcze. Wtedy sufler ocknął się i „podrzucił” potrzebne słówko. Następnego dnia recenzent rozpływał się nad maestrią sławnego aktora:
„Co za genialny pomysł z tym pukaniem w cylinder – pisał – jak to cudownie uwypuklało charakter postaci kreowanej przez pana Leszczyńskiego, brawo!”
***
Aktor warszawskich Rozmaitości Teodor Roland, dziadek dzisiejszego aktora, Juliusza, opowiadał panu Józefowi Mysyrowiczowi o „sypce” starego Leszcza.
Wielki aktor grał sekundanta w jakiejś sztuce. W ostatnim akcie, po odbytym pojedynku, Leszczyński zjawia się w domu jednego z bohaterów owej męskiej potyczki i ma powiedzieć przyjmującej go w salonie zaniepokojonej pani: „Małżonek został lekko ranny”.
Owego wieczoru Leszczyński, dostojnie wkroczywszy na scenę, łypnął okiem na piękną aktorkę, grającą rolę żony, i pewnie, swoim wspaniałym głosem oznajmił:
– Mąż pani zabity!
Aktorkę zamurowało.
Przerażony sufler syczy z budy:
– Panie Bolesławie, lekko ranny, LEKKO!
Leszcz głośno chrząka i dodaje:
– Uspokój się pani, mocna sztuka, wyliże się!
***
Kiedy Bolesław Leszczyński kończył swój wspaniały żywot, u łoża jego znajdował się ksiądz kanonik Piwowarski. Rodzina, zgromadzona w domu, mimo woli słyszała słowa spowiedzi Leszcza.
– Czy wyrażasz skruchę za popełnione grzechy? – spytał ksiądz.
Tubalny głos żegnającego ten świat artysty zabrzmiał niezwykle pewnie:
– Ale skąd, nie żałuję, było bardzo przyjemnie.
***
Andrzej Bogucki opowiadał, że w 1914 roku, kiedy cenzura carska pozwoliła grać Szlakiem Legionów Morstina, rolę gen. Henryka Dąbrowskiego powierzono Bolesławowi Leszczyńskiemu. Generał ukazuje się na końcu sztuki i… i nie wypowiada ani jednego słowa. Wielki Leszczyński nie mógł się z tym pogodzić.
– Nie wytrzymam – mówił za kulisami – muszę „zagrzmieć”!
Teatr Rozmaitości na uroczystej premierze wypełniony był publicznością po brzegi. Cała śmietanka ówczesnej Warszawy i wysokie urzędowe osobistości, wszyscy zjawili się w komplecie. Kiedy na scenę wkroczył Leszczyński, widownia przywitała ulubieńca huraganem braw.
Mistrz podszedł do rampy i tubalnym głosem oznajmił:
– Jeszcze Polska nie zginęła, aha!
Następnego dnia w rozkazie do Teatrów Rządowych znalazła się następująca uwaga: „Bolesławowi Leszczyńskiemu, za wypowiedzenie słów, których w sztuce nie było, wyznacza się karę w wysokości 25 rubli”. Oczywiście zachwycony czynem mistrza zespół złożył się i zapłacił.
***
Bolesław Leszczyński był, jak fama głosi, niezwykle zazdrosny o swoją piękną żonę Honoratę. W owym czasie grał on w Warszawie, pani Honorata zaś była gwiazdą teatru krakowskiego. Przyjaciele donieśli Leszczyńskiemu, że pewien mecenas krakowski znosi do domu pani Honoraty bukiety kwiatów. Mistrz zjawia się tedy w Krakowie. Nie zdradzając powodów swojej nagłej wizyty, oczekuje odwiedzin owego adoratora. W południe rozlega się dzwonek u drzwi. Leszczyński sam je otwiera. Mecenas, ujrzawszy przed sobą olbrzyma, ukrywa niezręcznie za plecami wielki bukiet czerwonych róż. Tubalny głos Bolesława jeszcze bardziej przygarbia krzywawą postać nieszczęśnika.
– Pan do kogo? – słyszy przerażony i drżącym dyszkantem nieśmiało zapytuje:
– Czy pani Honorata jest w domu?
Na co Leszczyński, odwracając się w stronę mieszkania, woła:
– Honorka, jakiś ułomny do ciebie!
***
Jerzy Leszczyński zjawił się kiedyś niespodziewanie w Warszawie, u mieszkającego podówczas samotnie ojca. Bolesław otworzył drzwi. Nieco zaskoczony poprawił na sobie szlafrok.
– Wejdź – rzekł swoim tubalnym głosem.
Jerzy zdejmując płaszcz zajrzał przez uchylone drzwi do gabinetu i… zamarł. Na rekamierze spod pledu wyglądała jakaś główka kobieca. Stary Leszcz widząc zdumienie syna uspokoił go:
– To nasza… kuzynka.
***
Bolesław Leszczyński odbywał kiedyś podróż w I klasie Warszawsko-Wiedeńskiej Kolei Żelaznej. Rozparłszy się wygodnie na miękkiej kanapce, stwierdził, że nie ma biletu. Nie przejął się tym zbytnio i zaczął gawędzić z siedzącym naprzeciwko młodym eleganckim porucznikiem carskiej gwardii.
Wtem w drzwiach ukazała się postać kolejarza. Wąsaty konduktor zasalutował i poprosił uprzejmie o bilet. Leszczyński spojrzał władczo i wskazując na młodego oficera rzekł:
– Ten porucznik jest ze mną.
Konduktor stropił się i bąknąwszy – izwinitie – delikatnie zamknął za sobą drzwi.
***
Bolesław Leszczyński reżyserował jakąś sztukę. Jeden z młodych aktorów zapytał mistrza:
– Którędy wchodzę na scenę?
Leszczyński spojrzał zdziwiony.
– Drzwiami, synku, drzwiami – zahuczał – tylko Gucio w Ślubach i Mazepa wchodzą oknem.
***
Kazimierz Kamiński, po pierwszej swojej roli w ówczesnym warszawskim teatrze Rozmaitości, zaprosił aktorów na bankiet, chciał bowiem wejść w grono swoich nowych, wielkich kolegów. Bolesław Leszczyński zajął honorowe miejsce. Kamiński marzył o bruderszafcie z genialnym aktorem. Poprosił tedy kolegów, by w momencie, kiedy już temperatura wieczoru będzie temu sprzyjała, namówili Leszczyńskiego do spełnienia tego brudzia.
Tak też się stało. Wieki Bolesław zwrócił się do Kamińskiego.
– Każ nalać, wypijemy.
Kiedy z kieliszkiem w dłoni Kamiński przy olbrzymie, Leszczyński zapytał:
– Jak pan masz na imię?
– Kazimierz – odparł uszczęśliwiony.
– A zatem – rzekł Leszczyński – od dziś ja będę mówił do ciebie Kaziu, a ty do mnie… mistrzu.
***
Bolesław Leszczyński zagrał w 1900 roku Ruszczyca w Złotym runie Przybyszewskiego. Sztuka na owe czasy była rewolucyjna w swym „modernizmie”, a zagrał tę rolę Leszczyński, mimo swej sześćdziesiątki, jakby się do takich sztuk urodził. […] Toteż poczciwy Przybyszewski podczas premiery Złotego runa, gdy publiczność robiła owacje aktorom, pijany w sztok, ukląkł przed Leszczyńskim na scenie, rycząc swym ochrypłym głosem:
– Klatkę ci kupię złotą, przysięgam, szczerozłotą, i będę cię w niej woził po całej Polsce. I te moje durne białe pawie wsadzę, aby ci się nie nudziło, ty Belzebubie sceny!