Broniszówna zrobiła kiedyś koleżance Kopczewskiej kawał. Kiedy w próby weszła sztuka pt. Kościuszko pod Racławicami Anczyca, Kopczewska, osoba niezwykle wrażliwa na płeć brzydką, ujrzawszy siedzącego na widowni Wojciecha Kossaka, który projektował do tej sztuki dekoracje, bardzo się nim zainteresowała.
– Seda – spytała Broniszównę – kim jest ten przystojny pan?
– To autor Kościuszki pod Racławicami – zażartowała pani Seweryna.
Zarumieniona Kopczewska podbiegła do Kossaka.
– Jak pan pięknie to napisał – rzekła.
– Ja nie piszę, droga pani, ja maluję – skłonił się Kossak.
Panienka zatrzepotała rzęsami:
– Podobno tylko Chińczycy piszą pędzlem… Pan także? – dodała. – Jakie to niezwykłe!
* * *
Seweryna Broniszówna, jako bardzo młoda aktorka, obsadzona została w sztuce Feldmana pt. Rok 1812. W ówczesnym krakowskim teatrze aktorki musiały mieć własne kostiumy. By kostium nie kosztował zbyt wiele, Broniszówna postanowiła włożyć tylko przód. Monolog bowiem, który miała wygłosić, nie wymagał od niej poruszania się po scenie.
Na premierze w pewnej chwili na głowę jej spadła jakaś wilgotna szmata. Gwałtownie ją zerwała i zaniepokojona odwróciła się całym ciałem. Można sobie wyobrazić reakcję widowni na nieoczekiwany widok, jaki się jej oczom ukazał.
Nie obeszło się też bez komentarzy kolegów, którzy błagali speszoną Broniszównę, by zawsze właśnie tak występowała w owym monologu.
* * *
W 1910 roku dyrektor Solski zaangażował początkującą aktorkę, młodziutką Broniszównę, do krakowskiego Teatru im. Słowackiego. Miała ona grać po dwóch próbach Pallas Atenę w Dziejach Orestesa Eurypidesa. Solski ustawił aktorkę w głębi sceny. Przywiązana do postumentu, miała mówić ogromny monolog. W tej sytuacji, daleko od budki suflera, zdana była wyłącznie na siebie. Siemaszko, stary aktor tego teatru, przyszedł jej w sukurs. Podobała mu się młoda, interesująca dziewczyna.
– Proszę na mnie liczyć – oświadczył – ukryty za postumentem z egzemplarzem w dłoni, będę czuwał nad panią. Proszę być spokojną, moje dziecko.
Kiedy jednak podczas premiery stremowana dziewczyna w połowie monologu stanęła, za postumentem panowało głuche milczenie. Przerażona aktorka zdobyła się jedynie na rozpaczliwe:
– Jezus Maria! – Spuszczono kurtynę. Jeden z maszynistów uwolnił nieszczęśliwą z więzów.
Gdy Broniszówna znalazła się w garderobie, ktoś zapukał.
– Moje drogie dziecko – wyszeptał Siemaszko, wsunąwszy nieśmiało głowę – spadły mi okulary, dlatego nie byłem w stanie pani pomóc.
* * *
W roku 1922 dyrektor Szyfman wystawiał w Teatrze Polskim w Warszawie Hamleta. Broniszównie powierzył rolę Królowej. Na pewnym spektaklu, gdy na scenie „trup słał się gęsto”, Broniszówna, otruta Królowa, upadła tak, że aktorzy niosący ciało Hamleta (grał go Wojciech Brydziński) musieli niemal przechodzić po niej. Ich długie szaty wzbijały tumany kurzu. Pani Seweryna zaczęła kichać.
Widownia miała nie ladę uciechę. Trupy trzęsły się ze śmiechu.
* * *
Na scenie kameralnej Teatru Polskiego, w latach pięćdziesiątych, grana była sztuka Jakobsona pt. Dwa obozy.
Seweryna Broniszówna w końcowej scenie sztuki strzela do syna, który zdradził ojczyznę i jest obecnie esesmanem. Karabin przygotowany specjalnie przez pirotechnika miał przy naciśnięciu spustu huknąć. Pomyślano także o ewentualnym niewypale. Za kulisami czuwał maszynista ze „szprajsą”. Owego wieczoru zawiodło wszystko.
W długo trwającej ciszy, kiedy Broniszówna nie bardzo wiedziała, co ma robić z karabinem, który nie strzela, Gliński, drugi sceniczny syn pani Seweryny, pozytywny bohater, krzyknął do Pichelskiego (grał on jednego z uczestników Ruchu Oporu):
– Przez okno drania!
Obaj złapali ogłupiałego kolegę, owego esesmana, i wyturlali przez otwarte okno. Zapomnieli w ferworze, że pokój, gdzie się ta scena odbywała, znajdował się na parterze. Na szczęście publiczność także o tym zapomniała.
* * *
Franciszek Fiszer mówił, że nie rozpoznaje kobiet. „Po czym miałabym je poznawać. Żeby chociaż jaką brodawkę miały? Wybrałem sobie do poznania Broniszównę, bo ma małe wąsiki. To jak na złość przestała przychodzić do Ziemiańskiej”.
* * *
Solski miał zwyczaj strofowania i zwracania uwag aktorom, grającym z nim na scenie. Czynił to oczywiście tak, by publiczność nie mogła tego zauważyć. Aktorzy byli wściekli. Rzecz jasna, że owe reżyserskie nawyki mistrza nie pomagały im w graniu.
Broniszówna jednak kiedyś nie wytrzymała i… na cały głos zawołała:
– Co pan dyrektor mówi?!
Solskiego zatkało. Nigdy już nie stosował potem owego pouczania.