Adolf Dymsza

Adolf Dymsza w anegdocie

Dymsza znalazł się pewnego razu, jeszcze przed II wojną światową, w towarzystwie „wysoko urodzonych” panów, którzy prowadzili rozmowę na temat swojego pochodzenia.
– Mój ród wywodzi się z książąt z XII wieku – powiedział pierwszy.
– Mój praszczur był adiutantem króla Łokietka i ukrywał się z nim w Ojcowie – powiedział drugi.
– To wszystko jeszcze nic! – powiada na to Dymsza. – Ja do dziś płacę odsetki od pożyczki, którą zaciągnął mój praprapradziad, gdy z trzema królami wybrał się do Betlejem…

***

Melchior Wańkowicz wymyślił kiedyś hasło na potrzeby kampanii reklamowej cukru: „cukier krzepi”. Dymsza dorobił: „wódka lepiej”.

***

Znakomity artysta filmowy i rewiowy Dymsza jest formalnie napastowany przez roje wielbicielek. Telefon po prostu nie milknie, co nawet tak zrównoważonego, jak D. człowieka doprowadza do pasji, zwłaszcza, że grandziarzy nie brak.
Wczoraj np. dzwoni sobie taki ktoś, prosi D. do aparatu i… milczy.
– Proszę! Słucham! – woła D.
Cisza.
– Słucha, słu-cham… cham… cham… – kończy D. uprzejmie rozmowę.

***

Po wojnie, podczas któregoś z pierwszomajowych pochodów wzniesiono okrzyk: „Niech żyje Armia Czerwona”, na co Dymsza odpowiedział: „… i Biała Podlaska!”.

***

Pierwszą większą rolę otrzymał Dymsza w filmie Miłość przez ogień i krew. Z roli tej wynikało, że aktor miał przemawiać na poligonie do dwustu żołnierzy i musiał im powiedzieć coś zabawnego. Próbował kilka razy, ale bez żadnego efektu; żołnierzy nic nie bawiło. Wreszcie korzystając z tego, że film był niemy, Dymsza zaczął im mówić bardzo nieprzyzwoite słowa, wreszcie puścił tzw. wiązankę – poskutkowało natychmiast. Żołnierze wybuchli śmiechem, scenę uwieczniono. Kiedy film został ukończony, nadszedł wreszcie dzień premiery. Traf chciał, że przyszła na nią grupa uczniów ze szkoły głuchoniemych. Widzowie na sali byli zaskoczeni ich reakcją. Dymsza po latach tak to wspominał:
– I oto nagle wszyscy głuchoniemi zaczęli ryczeć ze śmiechu. Okazało się, że z ruchu ust odczytali moje „przemówienie”. Ich wychowawca po projekcji filmu z wielkim oburzeniem powiedział – „Nie do wiary, w ustach pana Dymszy takie słowa!”

***

Adolf Dymsza kiedyś w rozmowie o teatrze i jego zakulisowych wydarzeniach wyraził się o jednej z wziętych wówczas aktorek, że jest kaleką. Ktoś zaprotestował:
– Jak to? Przecież to bardzo zgrabna, dobrze zbudowana dziewczyna.
Dymsza pokiwał głową z politowaniem:
– Przecież ona ma tylko dupę i plecy!

***

Bronisław Brok, reżyser i autor wielu popularnych piosenek, zaprosił na gościnne występy do Lublina Adolfa Dymszę. Obecność Dodka sprawiła, że powodzenie rewii przeszło wszelkie oczekiwania. Publiczność waliła drzwiami i oknami. Kiedy Dymsza opuszczał już gościnne miasto, na fotografii, którą na pamiątkę podarował Brokowi, napisał: „Kochanemu pracodawcy – kochany chlebodawca”.

***

Kiedyś na próbie Dodek obserwował kolegę, który nie dawał sobie rady z rolą. Reżyser bezradnie rozkładał ręce. Wówczas Dymsza zabawił go taką opowiastką:
– Przed wojną na Chmielnej pewien kupiec otwierał sklep kolonialny. Kiedy malarz wykonywał napis „pomarańcze – cytryny – banany – gżyby”, ostatnie słowo napisał przez „ż”. Kupiec zwrócił malarzowi na to uwagę, na co ten odparł – „Jak wyschnie to będzie dobrze”.

***

Dymsza i Krukowski, podczas zdjęć do pewnego filmu, mieli scenkę na polance leśnej. Wtem Dymsza zawołał:
– Patrz, Lopek, zając! Szkoda, że nie mam strzelby. Leci na oślep wprost na ciebie!
Na to Krukowski pogardliwie:
– Niech leci! Kto go się boi?

***

Adolf Dymsza wszedł kiedyś do sklepu spożywczego w Warszawie.
– Dzień dobry – powiedział uchylając kapelusza.
– Dzień dobry – odpowiedziały ekspedientki poznając ulubionego aktora.
– Kochanie, czy jest kiełbasa?
– Nie ma!
– A czy jest masło?
– Nie ma!
– To może są jajka?
– Niestety, też nie ma.
– A czy jest kierownik sklepu?
– Jest! – wykrzyknęły ekspedientki, szczęśliwe, że mogą czymś zadowolić Dymszę.
– W takim razie po co? – odpowiedział Dodek i wyszedł ze sklepu.

***

Prezydent Bierut zaprosił kiedyś Adolfa Dymszę na pokoje Belwederu. Oprowadzając go po swoim przybytku, roztoczył przed komikiem bajeczne wizje przyszłości:
– Kiedy już zbudujemy socjalizm, każdy będzie miał stumetrowe mieszkanie, samochód i domek letniskowy. Każdy człowiek (pracy – rzecz jasna!) będzie mógł kupić w PSS-ie owoce południowe, kawę i francuskie wina. W sklepach nie będzie kolejek, za to na półkach wiele gatunków wędlin.
I tu Dymsza nie wytrzymał i przerywał prezydentowi:
– Przepraszam, ale kto ma opowiadać dowcipy, pan, towarzyszu prezydencie, czy może raczej ja?

***

Opowiadał kiedyś Dymsza swojemu przyjacielowi:
– Idę przez miasto, patrzę, a tu babcia stoi i płacze. Pytam: co się stało? A ona: za 15 minut z dworca centralnego odchodzi mi pociąg – nie zdążę.
– I co?
– Poszczułem – zdążyła!

***

Dymsza przyjechał kiedyś na występy do Ciechocinka. Na przedstawieniu w pierwszym rzędzie zajął miejsce zaprzysięgły wielbiciel Dymszy, niejaki pan Manugiewicz. Jegomość już niemłody, łysy i metr pięć w kapeluszu. Przedstawienie trwa, Dymsza nie jest w stanie zakończyć żadnego z dowcipów, bo Manugiewicz ciągle wstaje, bije brawo i woła:
– Wspaniale! Mistrzu, wspaniale!
Wreszcie Dymsza nieco już zmęczony tym nadmiarem uczuć zwraca się do publiczności:
– Państwo wybaczą, syn mnie dawno już nie widział!…

***

Dodek, zdając egzamin w celu uzyskania prawa jady na rowerze, miał rzekomo otrzymać następujące pytania:
– Gdy jezdnia jest zatarasowana, należy wjechać na prawy czy na lewy chodnik?
– Która ręką należy czepiać się tramwaju?
– Gdy policjant zatrzyma pana i zażąda zapłacenia mandatu karnego,  w którą stronę będzie pan uciekać?
– Czy wolno jeździć chodnikiem po nieparzystej stronie?
– Czy,  jeżeli dzwonek jest zepsuty, wolno panu dzwonić zębami?

***

Kiedyś Dymsza w doborowym towarzystwie udał się do eleganckiej krakowskiej restauracji Wierzynek w Rynku Głównym. Do wyśmienitego, bogatego i wytwornego zestawu obiadowego dołączył prośbę o pół litra wódki wyborowej. Życzenie jego przyjęto. Kelner pojawił się z oszronioną butelką i podał ją aktorowi. Adolf Dymsza z wrodzonym wdziękiem zaczął studiować wszystkie napisy figurujące na nalepce trunku. Po tej wnikliwej lekturze oddał butelkę kelnerowi z zawiedzioną miną, twierdząc, że ten rocznik zupełnie mu nie odpowiada.
– Jak to? – nieomal krzyknął kelner, całkowicie zbity z tropu.
– Nie pamięta pan – odrzekł Dymsza z miną poważną i zarazem karcącą – tego roku było mało słońca w kartofliskach!!!

***

Dodek Dymsza mówił kiedyś o dwóch braciach Damięckich, Dudku i Maćku.
– Jak ten czas leci – kiwał głową – nie tak dawno były to takie dwa szczeniaki – tu uniósł rękę na wysokość pasa. – A teraz – dodał – takie dwa byki! Pokazując wielkość tych „byków”, rękę trzymał na tej samej wysokości.

***

Przymierzając aktorowi kostium, krawiec ten niezmiennie pytał:
– Czy ten pach pije? – co miało znaczyć, czy pod pachą nie uwiera. Otóż przed kilkoma laty Adolf Dymsza, podczas wywiadu w telewizji, tak powiedział do Ireny Dziedzic o popularnym, znanym z telewizji Eugeniuszu Pachu:
– Nie wiem, czy wasz Pach pije, ale jest uroczy.

***

Po wypadku, jakiemu uległem [Igor Śmiałowski] w Teatrze Narodowym wpadając podczas spektaklu do nie zabezpieczonej zapadni, otrzymałem wiele serdecznych i dowcipnych listów. Dymsza napisał tak:

„»Moja kula jeszcze nie utoczona«
Napoleon
Twoja zapadnia jeszcze nie wykończona
Dymsza
(żebyś wiedział, który Dymsza – to
Dodek)”.

***

W 1958 roku byłem z Adolfem Dymszą w Ameryce. Pewnego dnia Dodek chciał kupić sobie sweter, poszliśmy więc obaj do jednego z nowojorskich magazynów. Dodek długo się zastanawiał, wreszcie wskazał na wybrany przez siebie i spytał:
– How much?
– Twenty dollars – pada odpowiedź.
Dodek zwrócił się do mnie:
– Chyba słyszałeś? Bokserskie ceny tu mają.
Spojrzałem zdziwiony.
Drogosz – odparł Dodek.

***

Kiedy Dodek Dymsza został zaproszony do Tele-Echa, szarmancko skłonił się i zwrócił się do pani Ireny Dziedzic:
– Jaki jest ten folwark, nie mam pojęcia, ale dziedzic – tu zgiął rękę w łokciu – t a a k i.

***

Adolf Dymsza kupił kiedyś w Zakopanem dla swojego ukochanego wnuczka małe narty.
– Co ty masz takie krótkie narty? – zapytał go śmiejąc się spotkany na Krupówkach znajomy.
– Widzisz – odpowiedział z całą powagą Do­dek – bo ja tu na krótko.

***

Pewnego ranka, wracając z występów w Łodzi do Warszawy, czekaliśmy w hallu dworcowym na Adolfa Dymszę. Obok nas dwaj zawiani obywatele pokrzepiali się piwkiem. Wreszcie otwarły się drzwi – a w nich stanął Dodek. Spojrzał na nas, zrobił jakąś zabawną minę, poruszył brwiami, podkreślając to właściwym sobie gestem. Tamci dwaj wyjęli z ust flaszki i spojrzeli po sobie. Widać było, że go poznali, ale na śmierć zapomnieli, jak się nazywa. Raptem jeden z nich zerwał się i ryknął:
– Jezus Maria, Szczepcio i Tońcio!

***

Do Adolfa Dymszy podchodzi w studio filmowym jeden z kolegów i mówi:
– Słuchaj, no, Dodek. Pożyczyłeś ode mnie w zeszłym roku sto złotych na tydzień i dotąd mi nie oddałeś! Czyś ty zapomniał o tym?
– Ale nie, kociaku! To jest jedno z moich najpiękniejszych wspomnień!

***

Pewnego dnia, gdy Dymsza zauważył Juliana Tuwima zbliżającego się do jego stolika u Simona i Steckiego przy Krakowskim Przedmieściu, udał, że go nie poznaje i zaczął krzyczeć: ,,Młody człowiek powinien uczciwie zarabiać na życie, a nie żebrać, przysiadając się do stolików!” Tuwim uciekł zawstydzony.

***

Dymsza twierdzi, że między Lawińskim a komornikiem jest mała różnica, bo gdy Lawiński przychodzi do niego w odwiedziny, to zawsze ze względu na swoją tuszę zajmuje dwa krzesła, a komornik chce zająć mu wszystkie.

***

Bodek i Dymsza mają dziwny zwyczaj. Gdy spotykają się w kawiarni, to całują się wzajemnie w… rękę. Następnie Bodek wdzięcznie spluwa w kapelusz i przylepia go do ściany, budząc zrozumiałą sensację wśród publiczności.

***

– Jakie są pana przekonania polityczne? – spytał ktoś Adolfa Dymszę.
– Jestem zwolennikiem status Qui Pro Quo! – odparł popularny Dodek.

***

Dymsza opowiada następująca historyjkę ze swojego życia domowego.
Ranek, Dymsza się goli. Mała córeczka asystuje przy tej czynności. Dzwoni telefon. Pani Dymszyna wchodzi do pokoju i woła:
– Dodek, telefonuje do ciebie X!
X to wielki nudziarz, a może nawet zgoła wierzyciel. Dymsza mówi więc:
– Nie ma mnie w domu, nie wiadomo kiedy wrócę.
Mała córeczka otwiera ze zdumienia usta i aż zająkując się z wrażenia pyta:
– Aaaa… to kto się tu goli?

***

Do pewnej kawiarni wchodzi kompozytor Wars.
– Halo, Wars! – krzyczy tubalnym głosem Dymsza – słyszałem twój najnowszy utwór nadawany przez radio z Berlina.
– Z Berlina? Wykluczone! – odpowiedział Wars.
– To nie był twój utwór? No, to będzie twój za tydzień, albo za dwa – konkluduje złośliwy, ale zawsze dobroduszny Dodek.

***

– Psiakrew! – krzyknęła Zula Pogorzelska, gdy Lawiński, usiadłszy na jej torebce, zgniótł lusterko podczas zdjęć do Stu metrów miłości. – To zły znak! Ach, ty fajo!
Zrobiła się cisza. Wiadomo, artyści są przesądni.
Sytuację uratował Dymsza, który zawołał:
– Dobra nasza! Będziemy mieli tylko 7 lat nieszczęść!
Wszyscy spojrzeli na niego z wdzięcznością.

[anegdota 1932 roku, siedem lat później wybuchła II wojna światowa]

***

Od świetnego artysty, ulubieńca Polski, Adolfa Dymszy, otrzymujemy następujący list:
„Szanowny Panie Redaktorze! Śpieszę zaznaczyć, że dowiedziawszy się z ostatnich depesz, iż znany ogólnie Hitler nosi imię Adolf, ja się noszę z zamiarem zmiany swego imienia Adolf na imię, jak poniżej”.

Teofil Dymsza

***

Dymsza, zapytany kiedyś, co sądzi o pewnym komiku, powiedział:
– On? Komiczny, ale nie śmieszny.

***

Jednym z członków zespołu Syreny był Józef Porębski zwany Łachem. Autentyczne dziecko teatru, gdyż, jak twierdzili wszechwiedzący, na świat przyszedł za kulisami. Ulubionym jego kawałem był, można by tak nazwać, „gorący fotel”. Otóż fotel ów, z wyplatanym siedzeniem, miał pod spodem specjalnie przylepioną plastelinę, w którą wtykano wielką ilość zapałek. Główki podpalano, a wtedy podgrzany siedzący na nim delikwent zrywał się jak oparzony i „dawał dubla”.
Ten nieraz powtarzany kawał rozbawiał wszystkich, łącznie z delikwentem, do łez. Pewnego wieczoru Porębski wszedł do garderoby zgięty w pałąk.
– Ischias, przeklęty ischias – skamlał Józio.
Dymsza, zezując zabawnie w naszą stronę, natychmiast zaopiekował się Porębskim. Delikatnie, zajmując bez przerwy rozmową, usadził go właśnie w owym fotelu nafaszerowanym większą ilością zapałek. Józio pojękiwał jeszcze trochę, ale już zaczynał się uśmiechać. I wtedy przykucnięty za fotelem kolega na znak Dodka podpalił zapałeczki.
Skok Porębskiego był imponujący, a jego mina warta wszystkie pieniądze. Garderoba trzęsła się od śmiechu. Józio biegał w kółko trzymając się za niewymowną część ciała, z której się podobno kurzyło.
– Bandyci! – wykrzykiwał – bandyci!
Wreszcie stanąwszy wyprostował się.
– To kuracja! Opatentować! – powiedział z powagą.
A kiedy odezwał się ostro pierwszy dzwonek, Józio pogroził pięścią pod adresem inspicjenta:
– Żeby ci tak w grobie dzwonili!

***

O pewny aktorze powiedział Dymsza:
– To jest myślący artysta… – po czym mrugnąwszy okiem dodał:
– On myśli, że jest dobrym artystą. 

***

– Brawo Dymsza! Brawo Dymsza! – wo­łała rozbawiona widownia.
– Niechże pan wyjdzie się ukłonić, to przecież pana wołają…
– Jak to? Wywołują przecież jakiegoś Dym­szę, czy jak tam – odrzekł zdziwiony debiutant.
Koledzy parsknęli śmiechem:
– Ależ to pan, pan! – i wypchnęli go na scenę. Zażenowany, kłaniał się, jak sztubak z IV klasy.

O co chodzi? – zapytacie. Po prostu o pse­udonim. Stąd wziął się pseudonim Dymsza?
Było więc tak. Dodek, który zamierzał po­czątkowo być inżynierem – konstruktorem i w tym celu chodził do szkoły Wawelberga, potem zaś pracował w fabryce firanek i uczył tańca, otóż ten Dodek zawsze jakoś garnął się do sceny, korzystając z każdej okazji, aby występować w teatrach amatorskich. A jako 17-letni imitator na owe czasy modnego pio­senkarza Hanusza, przybrał sobie wspaniały pseudonim ,,Scipio del Campo“.

Z tym scenicznym nazwiskiem wszedł do trupy teatrzyku Mirage, który mieścił się w obecnym lokalu kina Europa.
– Scipio del Campo? – krzywił się dy­rektor – to zbyt zawiłe. Czy pan sobie wy­obraża, aby publiczność wołała: brawo Scipio del Campo? Nie, stanowczo niedobry pseudonim, panie Bagiński.
– To może inny jaki? — zaproponował nieśmiało Dodek. – Na przykład Cyprian Nor­wid!
Dyrektorowi i ten pseudonim nie przypadł do gustu. Dodek pozostał Bagińskim.
Był wówczas w wojsku 1 służył w 21 p.p., jako ,,B–2“. Trzeba bowiem wiedzieć, że Dodek tylko w 10 proc. słyszy na prawe ucho. Służył więc w kancelarii 21 p.p. i miał pra­wo poza służbą nosić cywilne ubranie. Ale nie miał prawa występować w teatrze. I oto tego dnia, zjawił się w dyrekcji teatru żan­darm, który miał stwierdzić, czy w teatrze pracuje aktor Bagiński. Dyrektor oczywiście zaprzeczył. Gdy żandarm poszedł, zrobiło się larum: czym prędzej pseudonim! Ale jaki?
Na stole leżał rocznik jednego z pism war­szawskich, i na przypadkowo otworzonej stronicy figurowali polscy członkowie rosyj­skiej Dumy.
– Szukaj jakiego nazwiska! – rozkazała dyrektorowa. I po chwili krzyknęła: – Mam, mam! Dymsza, członek Dumy państwowej!
Wieczorem to właśnie nazwisko figurowało już w programach, o czym Dodek nie wie­dział….
– I odtąd już tak się nazywam. Oto historia moich pseudonimów. Widzi pan, czasem Adolf Bagiński plus Cyprian Norwid plus Scipio del Campo dają w sumie zaledwie jedno ma­łe słówko: Dymsza…
I skromnie spuścił oczy, jak zapłoniona pa­nienka. Scenę tę zagrał z prawdziwym mi­strzostwem.  

***

Kiedyś Adolf Dymsza podszedł do stojącego w teatralnej kulisie aktora, strugając scyzorykiem niewielki patyczek.
– Czy może mnie kolega zapytać, po co ja to robię?
– Po co pan to robi, mistrzu…?
– Ano po to, że jeśliby mnie dzisiaj szlag trafił, to masz pan na jutro gotową piękną kwestię: „A jeszcze wczoraj tu stał i strugał patyczek”.

 

 


Zdjęcie wprowadzające: Dodek na froncie z 1936 roku. Domena publiczna / zasoby FINA.

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments