Anna Mieszkowska

Anna Mieszkowska,
projekt okładki Maryna Wiśniewska
Prószyński i S-ka 2019
Piosenkę Nic o tobie nie wiem Emanuel Schlechter i Henryk Wars napisali do filmu Włóczęgi w 1939 roku. Niemal wszyscy pamiętamy sugestywną interpretację Zbigniewa Rakowieckiego i Andrzeja Boguckiego. I chociaż ta piosenka nie wprost kojarzy się z Hanką Ordonówną, to jej słowa najbardziej pasują do zaproszenia Czytelników do wspólnego odkrywania tajemnic życia największej gwiazdy kabaretu w Polsce w XX wieku. Mimo zainteresowania wielu badaczy i miłośników Ordonki jej biografią niewiele wiemy o początkowym okresie życia przyszłej artystki. Urodziła się w Warszawie. Ale kiedy? Dat urodzenia Marii Anny Pietruszyńskiej znam trzy: 25 września 1902, 11 sierpnia 1904, 23 września 1905. Która jest prawdziwa? Tego nie wie nikt. Nie udało się do tej pory odnaleźć wiarygodnego dokumentu, metryki urodzenia. Gdy rozpoczęłam poszukiwania aktu ślubu Ordonówny z Michałem Tyszkiewiczem, doświadczyłam kolejnego niepowodzenia. Tadeusz Wittlin w wydanej po raz pierwszy w 1985 roku w Londynie książce Pieśniarka Warszawy. Hanka Ordonówna i jej świat, powołując się na informację, którą uzyskał bezpośrednio od bohaterki biografii, podał, że ślub odbył się 26 marca 1931 roku w kościele pod wezwaniem św. Krzyża przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie.

Ale czy to prawda?! Legenda głosi, że uroczystość odbyła się wczesnym rankiem, w gronie zaledwie kilku najbliższych osób, po czym wszyscy udali się na śniadanie do Hotelu Angielskiego przy ulicy Wierzbowej. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności w tym kościele z pożogi wojennej (zwłaszcza z Powstania!) ocalały księgi metrykalne. Ale nie zawierają wpisu o zaślubinach Hanki Ordonówny z hrabią Michałem Tyszkiewiczem! Dwa dni wcześniej – 24 marca – Jan Tyszkiewicz z Waki, starszy brat Michała, ożenił się z księżniczką Anną Radziwiłłówną. Zaślubiny odbyły się w archikatedrze św. Jana na Starym Mieście. Z tej uroczystości zachował się oryginalny wpis w księgach parafialnych! Z przekazów rodzinnych znamy inną datę ślubu Marii Anny Pietruszyńskiej i hrabiego Michała Zygmunta Antoniego Marii Tyszkiewicza: 30 kwietnia, a więc ponad miesiąc po ślubie brata[1].
Ale nie wiemy, w którym z warszawskich kościołów. Być może w kościele Sióstr Wizytek pod wezwaniem Opieki św. Józefa Oblubieńca Niepokalanej Bogurodzicy Maryi w Warszawie, która to świątynia należy do parafii Świętego Krzyża. Skąd takie przypuszczenie? Ponieważ 14 czerwca 1894 roku arcybiskup metropolita warszawski Wincenty Teofil Popiel udzielił sakramentu małżeństwa rodzicom Michała Tyszkiewicza. Było to wówczas wydarzenie szeroko omawiane w prasie warszawskiej i krakowskiej. Kościół Wizytek sąsiaduje z pałacem Tyszkiewiczów, który do 1923 roku pozostawał własnością tej rodziny.
Rodzicami Marii Anny byli Władysław Pietruszyński (urodzony w 1868 roku) i Helena z Bieńkowskich, córka Franciszka i Michaliny (urodzona 12 kwietnia 1877 roku w miejscowości Gołębie). Ślub państwa Pietruszyńskich odbył się w 1895 roku w kościele św. Stanisława i Wawrzyńca na Woli. Dla porządku chronologicznego przyjęłam 1899 za rok urodzenia Marii Anny Pietruszyńskiej, popularnej Hanki Ordonówny. Uważam, że jest prawdopodobny.
Rodzina zamieszkała przy ulicy Żelaznej 68. To pierwszy znany adres prywatny przyszłej gwiazdy kabaretu. Drugi, o którym wiemy, pochodzi z zachowanego dowodu osobistego matki, wydanego 31 sierpnia 1925 roku w Warszawie – Poznańska 14.
W dokumencie odnotowana została pozycja społeczna matki – w rubryce stan cywilny: „mężatka”, w rubryce: zawód: „przy córce”, religia: „rz. katolicka”. Poznajemy też bliżej panią Helenę nie tylko dzięki fotografii, ale także rysopisowi: wzrost miała średni, oczy ciemne, usta normalne, włosy blond, twarz owalną. Posiadała znajomość czytania i pisania i władała językiem polskim. Jest jeszcze jedna ważna informacja. Otóż właścicielka dokumentu pod zdjęciem podpisała się „Pietruszyńska”, a urzędnik wypełniający dowód wpisał nazwisko „Pietrusińska”. To wyjaśnia wieloletnie wątpliwości biografów artystki, jakie było panieńskie nazwisko Hanki Ordonówny.
O jej ojcu nie wiemy prawie nic. Powtarzana bywa informacja, że Władysław Pietruszyński był kolejarzem lub tramwajarzem. Ale Stanisław Łoza, autor leksykonu Czy wiesz kto to jest?, wydanego w Warszawie w 1938 roku, w którym informacje o osobach pochodzą z wypełnionych przez te osoby ankiet, informuje, że ojciec Hanki Ordonówny (urodzonej 11 sierpnia 1904 roku w Warszawie i zamieszkałej przy ulicy Królewskiej 7 m. 9) był… inżynierem! Tu także pojawia się znana już data ślubu z Tyszkiewiczem – 30 kwietnia 1931 roku.
Oboje państwo Pietruszyńscy zmarli przed wybuchem drugiej wojny światowej.
Podobno od szóstego roku życia Marysia chodziła do szkoły baletowej przy Teatrze Wielkim. Na pewno uczestniczyła w pokazie szkolnym kończącym jej edukację baletową wiosną lub latem 1915 roku[2].
Kolejną niewiadomą jest zawodowy debiut artystki. Konrad Tom w artykule wspomnieniowym, ogłoszonym w londyńskim „Dzienniku Polskim i Dzienniku Żołnierza” 20 września 1950 roku, pisał: „Sztuka aktorska jest palcem po wodzie pisana, aktora którego traci się z oczu – traci się i z serca. Już w ostatnich latach fascynująca sylwetka Ordonki zatarła się w wyobraźni ogółu. Nieliczni tylko jeszcze interesujący się gasnącą gwiazdą, wiedzieli, że w Libanie walczy z nieubłaganą chorobą. I oto ponura wieść o jej śmierci poruszyła znów wyobraźnię dawnych wielbicieli tego samorodnego, wielobarwnego talentu. Jak gdyby po skończonym, świetnie odegranym widowisku podniosła się raz jeszcze kurtyna i na chwilę ukazała się nam dawna Hanka Ordonówna. Potrząsnęła płową czupryną barwy mazowieckiego żyta, przymrużyła po szelmowsku chabrowe oczy i dygnęła z wdziękiem porcelanowej markizy. Złożyła nam ostatni pożegnalny ukłon… Może nieraz jeszcze wywołamy ją w naszych wspomnieniach, ale – prawa sceny są nieubłagane – po pewnym czasie musi zapaść żelazna kurtyna, kurtyna niepamięci… Wokoło postaci Ordonki, jednej z najpopularniejszych aktorek jej rodzaju, wytworzyła się jaskrawa i chaotyczna legenda.
Niewątpliwie w tych gadkach było sporo i plotki, i swoiście pojmowanej publicity, ale też nad podziw barwne życie Ordonki, jej bujny temperament, sposób bycia pełen ekscentrycznych odruchów i nieposkromionej fantazji – były ponętnym tematem. Ale prawdziwa Ordonka była o wiele ciekawsza od anegdotek i legend. W ciągu długich lat wspólnej pracy, od warszawskiego Mirażu[3] do ostatnich jej występów już w Palestynie, a więc (dyskrecja już nie obowiązuje mnie – niestety) od 1915 r. aż po 1945 r. – nauczyłem się rozróżniać dwie Ordonki. Nie wdaję się w ocenę jej talentu – oceniła go publiczność. Była ulubienicą, gwiazdą. Nie próbuję też definiować jej sztuki – bo we wszystkim osiągała świetne sukcesy. Była pieśniarką, diseusą, tancerką, aktorką dramatyczną, filmową… Miałem zawsze wrażenie, że gdyby się po swojemu zawzięła, doszłaby do szczytów jako skrzypaczka, akrobatka czy woltyżerka. Publiczność znała ją jako delikatną, wątłą osóbkę, kapryśną i raczej bierną. Myśmy znali ją lepiej – to był żywioł, uosobienie dynamiki, energia atomowa. Hanka była wzorem wytrwałości i pracy. (…) Niespożyta siła witalna Hanki Ordonówny wywracała wszystkie przeszkody na drodze do kariery. Zapałem czy też zawzięciem się mogła pokonać najtrudniejsze zadanie, opanować na poczekaniu każdy tekst, ułożyć każdy taniec. Był to fenomen mnemotechniki i szybkiej orientacji. Miała z natury nieskazitelną dykcję, giętkość głosu, poczucie rytmu, plastyki. Nikt jej nie uczył teatru, dopiero znacznie później tamten lub ów reżyser doszlifowywał ten wspaniały diament. Intuicja prowadziła ją nieomylnie, a skupiona siła wewnętrzna dawała przedziwną sugestywność jej interpretacji. Błahe w gruncie rzeczy piosenki nabierały blasku i głębi, docierały do wyobraźni słuchacza i pozostawały w niej długo. Mała rzeczka Manzanares, Ballada o MacDonaldzie, Kniaginiuszka, Uliczka w Barcelonie czy sto innych piosenek utrwaliło się w pamięci tłumów nie dzięki autorowi, kompozytorowi. Wmówiła je w nas Ordonka. Fantazja nieraz dodawała jej skrzydeł na scenie i była natchnieniem dla autorów. Dynamiki tej kobiety nie osłabiły ani lata, ani przejścia osobiste. Szukała dla niej ujścia do ostatnich chwil swego życia. (…) W mojej osobistej pamięci Ordonka pozostanie pewnie taką, jaką zastałem ją w Palestynie [w 1943 r.]: żałosną garsteczką popiołu, w której niesamowitym blaskiem żarzyły się jeszcze iskierki zapału. Chciałbym bardzo, żeby w pamięci ogółu pozostała jak najdłużej świetną, promienistą gwiazdą, Ordonką ze starej budy Qui pro Quo. Składam tę skromną wiązankę wspomnień na jej tułaczej mogile z bolesnym przeświadczeniem, że odeszła na zawsze nieprzeciętna jednostka, dobra Koleżanka i zasłużony członek naszej teatralnej społeczności”.
Kim zatem była kobieta, która „wmówiła w nas piosenki”? Znakomite, a czasem słabsze, które w innym wykonaniu straciłyby walor sztuki. Kilkanaście ważnych. I wiele znaczących mniej. Nie wszystkie utwory wykonywane przez Ordonkę przez prawie trzydzieści lat zawodowej kariery zasługiwały na najwyższe oceny za teksty lub muzykę. Częściej, zwłaszcza w początkowych latach, śpiewała piosenki bardzo słabe, chociaż ich autorami bywali znani poeci. Zdarzało się, że mierny tekst (na przykład Mam chłopczyka na Kopernika Tuwima) zyskiwał dzięki znakomitej interpretacji wykonawczyni. Z ponad stu znanych (dzięki nagraniom płytowym i zachowanym wydawnictwom nutowym) piosenek Ordonówny do naszych czasów – głównie dzięki cudem ocalałym zrekonstruowanym archiwalnym nagraniom – przetrwało ponad czterdzieści, może pięćdziesiąt! Ale wymienianych jako najbardziej popularne bywa dziesięć tytułów!
Niepowtarzalny głos, znakomita dykcja, oryginalna interpretacja – to cechy charakterystyczne niemal wszystkich przebojów w wykonaniu Hanki Ordonówny. Świadczą o tym nagrania utrwalone na płytach różnych wytwórni fonograficznych. Ona nie śpiewała piosenek, ona była piosenką! Piosenki tworzone specjalnie dla niej przez Leona Łuskino, Mariana Hemara, Andrzeja Własta, Juliana Tuwima, Konrada Toma, Jana Lechonia, Emanuela Schlechtera, Jerzego Jurandota i innych autorów stawały się szlagierami już w dniu prapremiery w teatrze Qui pro Quo, Bandzie, Cyruliku Warszawskim.
Należy pamiętać, że w dwudziestoleciu międzywojennym przeboje teatralne przynosiły dodatkowy dochód twórcom piosenek (ale i monologów, duetów w skeczach) ze sprzedaży płyt gramofonowych i wydawnictw nutowych. Zdarzało się, że piosenka w dniu premiery teatralnej (lub wkrótce po niej!) miała także swoje równoległe życie na płycie lub w wydawnictwie nutowym.
Piosenki Hanki Ordonówny powstawały na miarę jej talentu! Podobnie jak projektowane (na przykład przez Stefana Norblina czy Genę Galewską) specjalnie dla niej suknie, kostiumy, kreacje sceniczne, z których oryginalności także była znana. Krótki, kilkuminutowy utwór, pisany do przedstawienia rewiowego, do programu koncertu, do filmu, zyskiwał na znaczeniu dzięki temu, że wykonywała go właśnie ta, a nie inna pieśniarka. (Przed drugą wojną światową nie znano słowa „piosenkarka”. Piosenkarzem nazywano autora słów piosenki!)
Nie zawsze tak było… Najwcześniejsze lata występów Marysi Pietruszyńskiej i Anny Ordon (pierwszy pseudonim przyszłej gwiazdy zaproponował jej Karol Hanusz) w teatrzykach, kabaretach i w operetkach nie były łatwe. I nie zapowiadały sukcesów, które przyszły znacznie później. Pierwsze występy często bywały żałośnie smutne. Taneczne solówki i duety, udział w skeczach z Januszem Sarneckim (który zmienił jej imię z Anny na Hankę), z Bolesławem Brodelkiewiczem, Karolem Hanuszem, potem z Adolfem Dymszą, Tadeuszem Olszą nie przyniosły satysfakcji artystycznej młodziutkiej absolwentce szkoły baletowej przy Teatrze Wielkim.

Na scenie występowała początkowo w lichych kostiumach. Bardziej odkryta niż ubrana. Co także przyczyniło się do pogłębienia wrodzonej nieśmiałości, utrwalenia poczucia skromności. Pragnęła śpiewać. Ale nikt jej tego nie nauczył. Nie miała nawet podstaw edukacji muzycznej, ale szybko uczyła się, obserwując innych wykonawców za kulisami kolejnych teatrzyków: Mirażu, Sfinksa, Czarnego Kota, Wesołego Ula, Złotego Ula, Stańczyka… Do legendy przeszła w jej wykonaniu piosenka Artura Tura Szkoda słów (z muzyką Józefa Zucka). Dzisiaj nikt by o tym utworze nie pamiętał, gdyby nie to, że 17 września 1918 roku w 25. premierze teatrzyku Sfinks (rewia W naszej kochanej Warszawie) jego wykonawczynią była onieśmielona debiutem wokalnym młodziutka tancerka, której pozwolono zaśpiewać. Bez sukcesu. Ale została zauważona przez złośliwego krytyka, którego komentarz przywoływany jest do dzisiaj, że dzieciom i kotom nie powinno się pozwalać występować w teatrze.
Po tym kompromitującym wydarzeniu niezapowiadająca się dobrze przyszła artystka wyjechała na tak zwaną prowincję. W teatrzykach Lublina (w sezonie 1916/1917) Wesoły Ul i Czarny Kot wytrzymała kilka miesięcy. Krótko występowała też w programach rozrywkowych organizowanych w rzeszowskim kinie. Podobno podobała się publiczności, śpiewając modne wówczas cygańskie romanse. Na zachowanych dwóch zdjęciach z tego okresu widzimy młodziutką dziewczynę w sukni i płaszczyku uszytych zgodnie z trendami ówczesnej mody. Miała wtedy jeszcze naturalnie rude loczki. W Rzeszowie młoda adeptka sztuki estradowej śpiewała zazwyczaj w przebraniu Cyganki. Na innej fotografii widzimy, że akompaniowała sobie na gitarze. Tak pozowała do reklamowego fotosu filmu Szpieg w masce. Piosenki cygańskie śpiewała z powodzeniem także i później.
Wiosną 1919 roku Ordonówna wróciła do stolicy. Odnowiła kontakty w Sfinksie, próbowała sił w ciągle modnym Mirażu (po raz pierwszy 20 sierpnia 1919 roku). Zaprzyjaźniła się z Zofią Bajkowską (1881–1972), aktorką i autorką tekstów kabaretowych i piosenek, którą poznała podczas frontowych występów dla wojska podczas pierwszej wojny światowej. Jednak w teatrze Miraż gwiazdą była Niuta Bolska, dla której zakochany w niej Andrzej Włast i nieobojętny na jej urodę Julian Tuwim wytrwale pisali mniej lub bardziej udane piosenki. Ordonówna nie wytrzymała atmosfery ciągłej rywalizacji i niepewności w zespole i ponownie wyjechała na prowincję, aby powrócić do Mirażu 15 marca 1920 roku. Na krótko, ponieważ jesienią tego roku teatr zniszczył pożar.
Znowu szukała więc szczęścia poza Warszawą. Przez dwa sezony lat 1920–1922 Hanka wstępowała w kabaretach lwowskich: Ul przy Ossolińskich 10 i Bagatela przy ulicy Rejtana. Poznała wówczas młodego poetę Mariana Hemara, który już wtedy (poza literackim) przejawiał talent recytatorski. Zaśpiewała kilka piosenek jego autorstwa. Z okresu lwowskiego pochodziła (prawdopodobnie) też ważna w jej karierze znajomość z bardem Lwowa Henrykiem Zbierzchowskim. Ale to było za mało na sukces! W końcu po kilku latach występów w często upokarzających pseudokabaretowych i operetkowych produkcjach na stołecznych i prowincjonalnych scenach (także w Zamościu, Lublinie, Krakowie, Wilnie) Hanka Ordonówna powróciła do Warszawy już na stałe.
Zaczęła występować w nocnym kabarecie Stańczyk, którym kierował Walery Jastrzębiec, gdzie programy startowały o północy i trwały do trzeciej nad ranem. A nazwa Stańczyk pochodziła stąd, że każdego wieczoru w Prologu występował Stefan Jaracz (lub inny zastępujący go aktor) w kostiumie Stańczyka. Ordonówna dostała na początek propozycję udziału w dwóch numerach. W duecie tanecznym z Tadeuszem Olszą wykonywała tańce hiszpańskie. A w zabawnym kostiumie Pierotki śpiewała popularną już w 1913 roku piosenkę Pierotka i arlekin, którą podarowała jej przyjaciółka Zofia Bajkowska (autorka słów do muzyki Roberta Stolza): „Posłuchaj mnie, pierotko: ja kocham cię! / I przeżyć z tobą słodko chcę życie swe / Pokochaj arlekina, on tego wart/ bądź moją jedyną; to nie jest żart”.
Banalne słowa. Jednak interesująca muzyka i interpretacja spowodowały, że wreszcie zwrócono uwagę na wykonawczynię[4].
Feliks Parnell (biorący udział w kilku programach) zapamiętał, że Hanka występowała też wtedy jako Apaszka (w piosence pod tym tytułem, w rytmie shimmy, M. Cortiego i I. Wesby’ego) i Bolszewiczka. Ale chociaż Jerzy Boczkowski znał ją od dawna, nie widział dla niej miejsca w teatrze Qui pro Quo, którego dyrektorem został w kwietniu 1919 roku. A gdy nawet już ją zaangażował, dzięki protekcji Bajkowskiej (udzielała Hance lekcji interpretacji i muzycznych korepetycji), długo nie miał pomysłu, jak zaprezentować publiczności ten samorodny talent.
Jednak w teatrzyku Stańczyk Hanka musiała na tyle intrygująco zaśpiewać piosenkę, że Boczkowski dał jej szansę, przyjmując do swojego teatru jesienią 1922 roku. Oficjalnie po raz pierwszy nazwisko Ordonówny w programie teatru Qui pro Quo znalazło się 24 marca 1923 roku w rewii I to i owo, i tu, i tam pióra „Tilly, Willy, Tommy, Billy” (czyli Tuwima, Własta, Toma i Boczkowskiego). 14 kwietnia wystąpiła w następnej premierze: Tere fere kuku. Podobnie w kilku następnych. Ale co z tego? Ordonówna, chociaż zdolna i pracowita, nie rozwijała się artystycznie w wymarzonym teatrze. Wówczas gwiazdami Qui pro Quo były wspomniane już Niuta Bolska, Zula Pogorzelska i Mira Zimińska. To dla nich pisali teksty Tuwim, Tom i Włast. „Cały zespół był wspaniały”, opowiadał Járosy, wspominając (w Londynie, w czerwcu 1960 roku) dawne dzieje polskich teatrzyków rewiowych. Mówił między innymi: „To był szczyt kabaretu literackiego i drugiego z takimi talentami i w takiej atmosferze nie było wtedy w całej Europie”.

A Hanka Ordonówna, chociaż obecna prawie dwa lata w zespole najlepszego teatru rozrywkowego, nie odnosiła sukcesów. Cierpliwie i z pokorą czekała na lepszy czas. A czekając, brała udział w próbach nawet tych przedstawień, w których nie została obsadzona ani w tańcu, ani w piosence.
Zależało jej na podpatrywaniu kolegów i koleżanek. Pomagała w układach choreograficznych (na przykład Mirze Zimińskiej!) i wciąż ćwiczyła układy baletowe, bo w tym rodzaju sztuki czuła się najlepsza. Jednocześnie pracowała nad (słabym!) głosem.
Ta mozolna praca nie poszła na marne. Przeciwnie, zaowocowała wkrótce w niełatwej sztuce melorecytacji. Ale wtedy jeszcze – choć pełna zapału i energii do pracy nad sobą – nie mogła cieszyć się jej efektami. Nie miała bowiem repertuaru. Nikt nie chciał pisać tekstów wyłącznie dla niej. Bo to nie ona była gwiazdą zespołu, nie na nią przychodziła stała publiczność. Nie cieszyła się zainteresowaniem i uznaniem dyrektorów teatru. Nie została ich ulubienicą, faworytką, muzą stałych dostawców tekstów piosenek. Żaden krytyk teatralny nie wymieniał jej nazwiska w recenzjach z kolejnych premier. Do czasu…
[1] Lwowski dziennik „Chwila” (z 2 maja 1931 r.) za Polską Agencją Telegraficzną podał jeszcze inną datę: 1 maja 1931.
[2] W 1935 r. autor artykułu Ordonka i Sym (B.L.), ogłoszonego w dodatku „Sztuka i Film” do tygodnika „Światowid” (nr 39), podał najprawdopodobniej jako pierwszy informację, że Ordonówna po szkole baletowej przy Teatrze Wielkim w Warszawie debiutowała w Mirażu, „a właściwie szmirażu, prototypie obecnych teatrów rewiowych. (…) W Qui pro Quo specjalnością Ordonki były piosenki na widowni. Krąży wśród widzów, siadając starszym, łysawym panom na kolanach i śpiewając: «Złotko, ja tak całuję słodko…»”.
[3] Kabaret Miraż, Nowy Świat 63, działał od 25 sierpnia 1915 r. do pożaru 7 listopada 1920 r.
[4] Przy okazji sprostowanie. Przypisywana Hance Ordonównie z tego okresu piosenka Biedna Colombina (tekst Andrzeja Własta z muzyką Jerzego Petersburskiego), w rzeczywistości powstała w 1929 r. w teatrze Morskie Oko dla Stanisławy Nowickiej.
Dziękujemy wydawnictwu Prószyński i S-ka za udostępnienie fragmentu książki Anny Mieszkowskiej Hanka Ordonówna. Miłość jej wszystko wybaczy.
AKTUALIZACJA
Hanka Ordonówna urodziła się 4 sierpnia 1902 roku. Jej metryka znajduje się w kościele pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Warszawie na Lesznie przy Al. Solidarności 80.