Andrzej Mikułowski
„Prosto z mostu”
10 listopada 1935 roku, nr 46
EUROPA: Rapsodia Bałtyku. Wytwórnia Imago-Vox-Film.
Jednym z najgłupszych przesądów jakie rozpleniły się u nas licznie po wojnie, jest przekonanie, że wszystko co mają zagranicą, musimy mieć i my, choćby w miniaturze, „aby się stać godnymi miana nowoczesnego państwa”. Wynika to w znacznej mierze z zagubienia własnego oblicza, z powszechnie obserwowanego zaniku pierwiastka twórczego, i z pewnego kompleksu niższości wobec zagranicy, podsycanego głównie przez Żydów, będących jak wiadomo Minderwertigkeitkomplexnation[1]. Stąd mamy „nasz” drapacz nieba, „nasz” okręcik transatlantycki – obok „naszej” palarni opium, czy „naszych” Stawiskich.
Na tej psychozie opiera się w znacznym stopniu krajowa produkcja filmowa. Rapsodia Bałtyku to polskie połączenie w jedną całość Łodzi podwodnej, Kadeta marynarki, Dziś żyjemy i Skrzydlatej floty.
Coś gdzieś ktoś widział, podpatrzył i skombinował. Na ogół film, gdyby nie bardzo dobra fotografia, przypominałby do złudzenia produkcję sprzed dobrych kilku lat. Powraca w nim ów naiwny smaczek patriotyczny, oparty na powtarzaniu najbardziej wytartych frazesów. W tym wypadku przede wszystkim o Gdyni, „Gdynia – ten zbiorowy wysiłek narodu, wzrusza mnie”, „A pomyśleć, że przed 15 laty nie było tu nic” – takimi wrażeniami dzielą się podchorążowie marynarki, jadąc do portu z ostatniego pływania na nominację. Czekamy mimo woli na słowa: „Czy wiesz, że 78% naszego eksportu wychodzi przez te wrota na świat?” – dalszego ciągu, dobrze nam znanego.
Jednakże mimo starych kawałków, pamiętanych jeszcze sprzed ławy szkolnej i mimo reżyserii (Buczkowski) śmiało rywalizującej swą laickością i absolutną nieudolnością z Waszyńskim i Krawiczem (montaż scen, kierowanie aktorami), obraz nie zostawia uczucia niesmaku, z jakim opuszcza się zwykle tzw. „polskie komedie filmowe”. Nie jest wulgarny, a pewien czar naiwności, wynikający ze swojskiego sentymentalizmu oraz niewątpliwie zdrowe i szlachetne tendencje uczynią go bardzo dobrym widowiskiem dla najszerszej publiczności, której częstokroć właśnie szycie grubym ściegiem trafia do przekonania.
[1] Minderwertigkeitskomplex – kompleks niższości, silnie wyrażone poczucie niższości, silne emocjonalnie poczucie bycia gorszym.
Zdjęcie wprowadzające. Fotos z filmu Rapsodia Bałtyku, w środku, pośród załogi statku, stoi Mieczysław Cybulski. Źródło: FINA / FOTOTEKA.
Redakcja stare-kino.pl nie podziela opinii recenzenta w kwestii Minderwertigkeitskomplex. Uważamy wręcz, że taka narracja świadczy o szkodliwej nagonce i ograniczeniach samego pana Mikułowskiego.