Proszę Pana, przecież ja nie filmowiec… Mówi „Światowidowi” Władysław Walter

Bohdan Skąpski
„Światowid”
11 kwietnia 1931, nr 15

„Światowid” 1931, nr 15

– Przecież ja nie filmowiec, więc co ja Pana będę bujał – tłumaczy się Walter.

– Ale grał Pan w niejednym filmie, więc coś Pan przecież może powiedzieć. A do Morskiego Oka kiedy Pan przeszedł?

– W 1927 roku w październiku. Przedtem grałem w teatrach miejskich. Potem miałem małą przerwę, po której właśnie dostałem en­gagement do Morskiego Oka. Spotykałem się prawie z zarzutem, jak może aktor z teatrów miejskich występować w rewii. Nie mogło się to ludziskom pomieścić w głowie. I byli w du­żym błędzie, dlatego, że właśnie na scenie rewiowej aktor ma lepsze pole do popisu. Nie po­trzebuje odtwarzać roli dla niego napisanej, a może zajmować się publicystyką – bo przecież satyra społeczna i polityczna jest pewnego rodzaju publicystyką. I uważani za bardzo za­szczytne dla aktora uprawianie właśnie tej pu­blicystyki, poruszanie spraw politycznych, wy­ciąganie malutkich brudków na wierzch. Tak! I dlatego czuję się świetnie w teatrze rewiowym.

– A z filmu jakie pozostały Panu wspom­nienia?

– Dużo by gadać. Pamiętam raz, grałem wtedy w Mogile Nieznanego Żołnierza. By­łem wachmistrzem. Cała tragedia polegała na tym, że w pułku, który miał asystować przy krę­ceniu nikt nie wiedział, że ja nie jestem żołnierzem. Uważano mnie za wachmistrza. I niech sobie Pan wyobrazi mój strach, kiedy mi kazali wskoczyć na konia. Ja dotąd jeździłem tylko na karuzeli. A tu reżyser, choroba, każe mi się prze­jechać na jakiś wzgórek, bo, powiada, tu są jakieś plamy słoneczne. Pojechałem, ale po drodze co się najadłem strachu!

Potem kazali mi leżeć gdzieś w terenie. Przyznam się Panu, że lubię nakręcanie w plenerze. Miło jest, jak sobie człowiek tak leży, na słoneczku, pięknie; ale kiedy ma być szarża, wtedy zaczyna być źle. Bo proszę Pana z koniem to tak: (nikt nie może właściwie mieć do takiego stworzenia pretensji) nie zastanowi się, zamiast w ziemię wyrżnie w kopytem w inteligencję i co? – może na wieki pogrzebać. Właśnie wypadek taki był, kiedyśmy robili zdjęcia w czasie manewrów kawalerii. Leżałem wtedy pierwszy od aparatu. Nagle żołnierz, jeden i tych, którzy udawali bolszewików, w czasie szarży spadł z konia o jakieś 5 m ode mnie. A mnie, jako staremu aktorowi, nie wypadało przecież się zerwać, bo oko obiektywu było na mnie zwrócone. Trzeba było leżeć dalej i czekać.

Okazało się jednak że koń musiał kończyć wyższą szkołę jazdy, (a może dlatego, że widział przed sobą komika cięż­szej wagi) – dość, że przeszedł nade mną lekko, trochę mnie tylko nadepnął na odcisk, no i skończyło się na stra­chu.

– A w jakim filmie grał Pan jeszcze?

Pod banderą miłości. Byłem marynarzem, ale od wszystkich marynarzy tym się tylko różniłem, że cały czas na pełnym morzu miałem mdłości. Dali mi na to jakieś czerwone pigułki. Ale ja nie wiedzia­łem, co z tym zrobić. Ssać, gryźć czy połknąć? Zrobiłem to pierwsze i… dossałem się terpentyny z benzyną. Dotąd nie wiedziałem, że mor­ską chorobę leczy siej zaprawą do podłogi. Na domiar złego kapitan kazał mi podać wody. Po­dano mi gorącej. O skutkach nie będę już mówił.

– A jakże to się stało, że Panu dali w Szla­kiem hańby rolę groźnego bandyty, czy czegoś podobnego?

– Ja sam nie wiem. Kazali mi robić bandytę. No i co z tego wyszło? Choć na twarzy wyglą­dałem groźnie, psychika została jowialna. I to wszystko wyglądało potem jak bulion w kostki. Na twarzy malowała się groza, a ze środka filował zamaskowany uśmiech.

– Czy zamierza Pan występować nadal w filmie?

– Zamierzać, to zamierzam, tylko że na razie żadna wytwórnia nie chce mnie wydzierżawić. A zanim to nastąpi, będę musiał mój talent trzymać w lodowni, bo się zepsuje.

– A jakie jest Pańskie zdanie o naszych filmach?

– Powiem Panu tylko tyle. Pierwszy, kto się odważy nakręcić polską komedię ten zrobi ma­jątek. Daliby już raz spokój, zrobiliby film bez wojny, bez upadłych dziewcząt, bez kryminału i tych wszystkich podobnych rzeczy, których w naszych dotychczasowych obrazach pełno, W ostatnich czasach jakoś tak się dzieje, że wytwórnie nasze postępują, jakby nikt nie dbał o opinię Polski. Film może bardzo przysłużyć się dla szerzenia propagandy zagranicą. Ale przecież nie ten film, który dotąd się u nas produkowało. Dlatego uważam, że należy zerwać z dotychczasowym szablonem i stworzyć dobrą polską komedię, film pogodny, tryskający humo­rem – a wtedy z pewnością nie będą o nas mó­wili „bandits polonais”.

 


Zdjęcie wprowadzające: Władysław Walter w skeczu La servante w teatrzyku Wesołe Oko (styczeń 1932 roku). Źródło: NAC.  

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments