„Kino dla Wszystkich”
1930, nr 2 (105)
– Po skończeniu gimnazjum w Krakowie – oświadcza nam w wywiadzie Krystyna Ankwiczówna – brałam lekcje gry scenicznej u Węgierki i zdałam egzamin w ZASP-ie. Ale wnet wyszłam za mąż i znalazłam się w Zamościu, z dala od teatru. Takie jednak życie było ponad moje siły. Nie mogłam porzucić myśli o scenie i wstąpiłam do teatru im. Słowackiego w Krakowie, gdzie debiutowałam w styczniu 1929 r. Grałam tam w Mezaliansie Shawa, w Madame Sans-Gêne, w Cieniu Nicodemiego i innych sztukach. We wrześniu zaangażował mnie Chaberski do teatru Narodowego, gdzie występowałam w Wiośnie narodów Nowaczyńskiego, jako odtwórczyni jednej z głównych ról.
Filmowe debiuty moje datują się z przed roku, kiedy próbne zdjęcia, dokonane w Starfilmie dały dowód, iż mam odpowiednie warunki. Miałam występować w Szlakiem hańby, lecz zachorowałam i z roli musiałam zrezygnować.
Dopiero teraz w Kulcie ciała wpadłam w zwoje taśmy filmowej, które zdążyły mnie przywiązać tak mocno do sztuki filmowej, że oderwać się od niej już nie będą mogła, ani nie będę chciała.
Rada jestem z mego debiutu, gdyż nie wątpię w powodzenie filmu. Cieszy mnie również niemało, że wraz z filmem, zobaczy Europa Bodo i Owerłę obok Agnes Petersen i Varkony’ego.
– Czy warunki pracy scenicznej odpowiadały pani? – zapytujemy.
– Warunki pracy były świetne. Pracownia w Schöbrunnie… Jak cudownie przygrywało trio podczas pracy. Przy lej muzyce zapomniało się o tym, że się każde drgnienie twarzy kontroluje nasz kochany reżyser, Waszyński. A w dodatku pracowaliśmy nie tylko w Wiedniu. Podróżować jest zawsze tak przyjemnie.
Zagranicę znam trochę, ale patrzeć na inny świat, na innych ludzi, to w Budapeszcie, to w Nicei, dokąd jeździliśmy na plenery Kultu ciała, nigdy nie przesyci.
– Słyszałem, że była pani również w Pradze.
– Tak, na zaproszenie polsko-czeskiego towarzystwa występowałam na wieczorze z recytacją. Widziałam się też tam z ojcem, który po pracy w Uniwersytecie Jagiellońskim, objął w Pradze katedrę literatury polskiej.
– Więc prof. Szyjkowski jest pani ojcem?
– Tak, to mój ojciec.
– A pani nazwisko Ankwicz przypomina jedną z osób z Pana Tadeusza – Ewę, narzeczoną Soplicy, w której domyślają się Ewy Ankwiczówny.
– Tak. Ewa Ankwiczówna była moją prababką.
– Polski film więc wzbogaciło historyczne nazwisko. Ale istotnie jego bogactwo wnoszą pani warunki. Jest pani świetną artystką, śpiewa pani, gra, recytuje, wiem też, że Tatiana Wysocka wtajemniczyła panią w kunszt plastyki.
– Owszem, niedawno. Szalenie lubię tańczyć. Lubię też kierować autem, jeździć konno, pływać, wiosłować.
– Winszuję tej różnorodności zamiłowań i wszechstronnego talentu. Jak to dobrze, że nie zamknęła się pani w Zamościu!…
Zdjęcie wprowadzające: Krystyna Ankwicz-Szyjkowska, artystka teatru krakowskiego, w Mezaliansie Shawa. Źródło: „Tęcza” 1929, nr 19.