Warszawa
21 marca 2020 roku
Maria Nowicka zmarła mając zaledwie 22 lata. Zdążyła zagrać tylko w jednym polskim przedwojennym filmie pt. Biała trucizna (1932) w reżyserii Alfreda Niemirskiego, którego kopia nie zachowała się. Była artystką kabaretu Wesoły Wieczór, a w 1931 roku została Miss Zakopanego. Została również modelką w kampanii reklamowej opon Englebert.
Często jest mylona z aktorką i tancerką Stanisławą Nowicką. Dlatego też warto przybliżyć historię pięknej Marysi Nowickiej – wschodzącej gwiazdy polskiego filmu przedwojennego, która gdyby nie odeszła tak, młodo zapewne znalazłaby się w czołówce najlepszych aktorek obok Heleny Grossówny, Iny Benity czy Lody Niemirzanki.
O swojej cioci opowiada nam Piotr Nowicki, prezes Polskiej Fundacji Sztuki Nowoczesnej.
Olga Gaertner: Panie Piotrze, spotykamy się, aby porozmawiać o Marysi Nowickiej. Była niezwykle obiecującą młodą artystką polską w latach 30. XX wieku, ale jej aktorska gwiazda tak szybko zgasła. Czy może Pan opowiedzieć nam coś więcej o swojej cioci?
Piotr Nowicki: Znam ciocię jedynie z opowiadań rodzinnych, ale wydaje mi się, jakbym się razem z nią wychowywał. Mój tata był najstarszy z czwórki rodzeństwa, urodził się w 1910 roku i w młodości był swojego rodzaju „przyzwoitką” Marysi. Dziadkowie mieszkali przed wojną przy ulicy Żabiej, blisko Senatorskiej. Warszawa była wówczas zdecydowanie mniejsza niż jest teraz i tata doskonale znał świat artystyczny stolicy. Był bardzo towarzyski. Dlatego też babcia wszędzie go z Marysią posyłała. Oboje byli częstymi bywalcami we wszystkich dancingach, teatrach, kabaretach…
Z kolei babcia opowiadała mi, że któregoś dnia podczas przejażdżki powozem z Marysią Alejami Ujazdowskimi w pewnym momencie z przejeżdżającej obok bryczki wyskoczył młodzieniec z bukietem kwiatów i obdarował nimi Marysię. Babcia była zgorszona takim zachowaniem, ale jednocześnie uśmiechała się delikatnie. Ponieważ jej córka była piękna, to te wszystkie gesty uwielbienia dla Marysi schlebiały jej.
Jednak weźmy pod uwagę też, że to były inne czasy i obdarowanie kobiety kwiatami przez dżentelmena nie było jakimś uchybieniem. Babcia jednak obawiała się, że mogło to być źle widziane…
OG: Czy Pana babcia miała jakieś wspomnienia o Marysi związane z filmem i sceną?
PN: Opowiadała, że w jednym ze spektakli, w którym Marysia grała niewielką rólkę pokojówki, jej jedyną kwestią było zdanie: „Podano do stołu!”. To była cała rola. Jednak po spektaklu żadna inna aktorka nie otrzymywała tyle kwiatów co właśnie Marysia. Jej uroda być może nieco przyćmiła talent aktorski, ale tak naprawdę przecież nie wiemy, jak bardzo była utalentowana. Ciocia zagrała przecież tylko w jednym przedwojennym filmie pt. Biała trucizna, który uznany jest za zaginiony.
OG: Maria Nowicka, to postać intrygująca, która świeciła najjaśniejszym blaskiem w trakcie swojego bardzo krótkiego życia. Uzyskała ona nawet tytuł Miss Zakopanego. Co wiemy o tym epizodzie w jej życiu?
PN: Ze względu na swój stan zdrowia Marysia często bywała w Zakopanem. W tych wyjazdach zawsze towarzyszyła jej mama, czyli moja babcia, a czasami jeszcze ktoś z rodzeństwa. Tak naprawdę wiemy tylko to o czym donosiła ówczesna prasa. Te szczątkowe informacje są dziś dostępne. Niemal wszystkie pamiątki spłonęły w czasie Powstania Warszawskiego w mieszkaniu dziadków przy ulicy Żabiej, której dziś już nie ma. Teraz w tym miejscu jest osiedle Za Żelazną Bramą.
OG: A jednak zostały po Marysi nieliczne dokumenty i wspomnienia.
PN: Najwięcej wspomnień zachowała jej matka, a moja babcia Stanisława z Grodzickich Nowicka, która zmarła w marcu 1976 roku, a która zdążyła mi jednak dużo opowiedzieć na jej temat. Sporo o Marysi opowiadał też mój tata, Władysław Nowicki, przez przyjaciół zwany Lolkiem. W jego pamięci Marysia zachowała się jako osoba zjawiskowa. Podziwiał ją za jej urodę i talent. W towarzystwie swojej siostry był naprawdę bardzo szczęśliwy. Wszyscy chcieli z nim dobrze żyć, żeby być bliżej Marysi.
OG: Czy Maria zdążyła osobiście poznać ówczesne gwiazdy polskiego kina?
PN: Zapewne tak, ale nie mamy bliższych relacji na ten temat. Wiem, że grała lub miała zagrać z Niną Andrycz. Tam nawet była jakaś rywalizacja. Później to właśnie pani Nina grała w sztukach, w których podobno miała być obsadzana Marysia – moja babcia nawet po wielu latach ze smutkiem to wspominała. Z relacji rodzinnych wiem, że Marysia była osobą szalenie delikatną. Tak też wspomina ją w jednej ze swojej książek słynny krytyk muzyczny Jerzy Waldorff, nazywając ją Marylą. Nie jest mi trudno sobie to wyobrazić biorąc pod uwagę charakter mojego taty oraz mojego stryja Jerzego, czyli braci Marysi. Oni też byli takimi osobami, które robiły wszystko dla wszystkich.
Babcia natomiast była osobą ostrą i bardzo zdecydowaną. Przed wojną prowadziła w Warszawie popularny sklep z kapeluszami. W czasie Powstania, gdy schroniła się przed bombardowaniem w piwnicy, posłała do swojego mieszkania, znajdującego się w tej samej kamienicy, pracownicę po ulubione perfumy. Był to zapach Mitsuco Gerlena. Charakterystyczne flakony i pudła po tych perfumach przechowuję do dzisiaj. Jak twierdziła: „Ja w takim zaduchu siedziała nie będę!”. Babcia mnie wychowywała i pamiętam, że nie było z nią dyskusji.
OG: Myśli Pan, że Marysia marzyła o zrobieniu światowej kariery filmowej?
PN: Marysia mówiła do matki, że kiedy pojadą do Hollywood, to kelner będzie im podawał śniadanie na złotej tacy. Takie było wtedy wyobrażenie o wielkim świecie. Jeśli nawet jakiś kontrakt był, bądź miał być podpisany, to na pewno koledzy artyści o tym wiedzieli. Być może z tego mogła wynikać jakiegoś rodzaju zazdrość, ale dziś trudno jest mi cokolwiek na ten temat powiedzieć. Marysia żyła zbyt krótko, aby tych historii było więcej.
OG: Jak wyglądało codzienne życie z chorobą dla niej i dla jej rodziców?
PN: Gruźlica to choroba ciężka, wówczas nieuleczalna. Ataki przychodziły co jakiś czas i wtedy było bardzo źle. Panowało przekonanie, że ta choroba wynikała z biedy, ale Marysia się gruźlicą po prostu zaraziła. Jak silna była presja społeczna na chorych na tę chorobę może świadczyć treść nekrologu. Babcia podała w nim zupełnie inną przyczynę śmierci córki.
OG: A Pana pierwsze „spotkanie” z ciocią? Od kiedy miał pan świadomość, że była kiedyś taka Marysia – aktorka, bliska krewna?
PN: Można powiedzieć, że niemalże od urodzenia. Wychowywała mnie babcia, która zamieszkała z nami 1952 roku, po śmierci swego męża Teodora. Miałem wówczas roczek. Moi rodzice byli bardzo zajęci pracą zawodową. Zatem cały czas wychowywany byłem przez babcię w kulcie Marysi. W naszym domu codzienne patrzyłem na tych kilka zdjęć, które przetrwały wojnę. Pytałem babcię kto to jest i oczywiście regularnie jeździłem z babcią na grób Marysi na Starych Powązkach. Wtedy babcia mi o niej opowiadała. Zresztą okupacja czy nie – pomimo bombardowań, babcia co najmniej raz w tygodniu musiała być na cmentarzu.
OG: A czy którąś z rodzinnych opowieści pamięta Pan szczególnie?
PN: Babcia mi opowiadała, że Marysia miała tak zjawiskową, wręcz anielską urodę, że nawet kiedy wychodziła z kamienicy, biegły za nią dzieci i krzyczały: „Piękna! Piękna!”. Jej pojawienie się na ulicy budziło duże zainteresowanie.
Nie brakowało również adoratorów. Jeden z nich, którego babcia z jakichś powodów bardzo nie lubiła, zasypywał Marysię mimozami. To były jej ukochane kwiaty. Później, jeśli na grobie pojawiły się kwiaty, których babcia sama tam nie położyła, natychmiast były przez nią usuwane. Możliwe, że obawiała się, że one są od tego zakochanego młodzieńca. Mimozami wyłożona była jej trumna w dniu pogrzebu i, proszę sobie wyobrazić, widziałem te kwiaty. Czterdzieści lat temu, ze względu na prace konserwatorskie w kwaterze grobowej musiałem uczestniczyć przy ekshumacji ciała. Mimozy nadal były w trumnie – zasuszone, ale były.
OG: Widać z tego, że Pańska babcia musiała bardzo przeżyć śmierć ukochanej córki.
PN: Tak! Do końca swojego życia była w żałobie. Po śmierci Marysi babcia osiwiała w ciągu jednego roku. Miała wówczas 48 lat i zupełnie białe włosy, którymi zachwycał się słynny warszawski fryzjer Gabriel. Ta strata odcisnęła się piętnem na życiu babci i najbliższych. Marysia była jedną z czwórki rodzeństwa, ale babcia to właśnie ją kochała najbardziej. Oczywiście nie oznacza to, że pozostałych swoich dzieci nie kochała. Ale to właśnie Marysia ze swoim charakterem i anielską urodą wzbudzała w niej najbardziej intensywne instynkty macierzyńskie.
OG: Czy to, że Marysia zaczęła występować na scenie i w filmie nie wzbudziło sprzeciwu jej matki? Z różnych biografii wiemy, że rodzice nie chcieli wówczas, aby ich dzieci były „komediantami”.
PN: Jak najbardziej babcia była temu przeciwna. To nie ulega wątpliwości! Stąd też ten dozór bez przerwy. Ale babcia przede wszystkim chciała, aby jej ukochana córka była szczęśliwa. Jeśli Marysia była szczęśliwa na deskach teatru, to babcia cieszyła się razem z nią.
OG: Okazuje się z tego co Pan mówi, że jednak Marysia nie była taką osobą typu „przepraszam, że żyję”. Pomimo stanowczego sprzeciwu swojej mamy, postanowiła jednak realizować swoje marzenia.
PN: Tak i wydaje mi się, że to właśnie z powodu tej bezgranicznej miłości matki do córki, babcia nie była przeciwna jej karierze artystycznej. Jednak nieustannie starała się, aby nie wpadła w złe towarzystwo.
OG: Jak wyglądały ostatnie chwile Marysi?
PN: Marysia złożona chorobą leżała w swoim łóżku w mieszkaniu dziadków nad ich sklepem przy ulicy Żabiej. Była już bardzo słaba. To był listopad 1934 roku. Był przy niej wówczas mój dziadek, czyli jej tata, a babcia była wtedy w swoim sklepie.
Kiedy dziadek spostrzegł, że dzieje się coś złego, wziął córkę w ramiona. Chwilę później Marysia zmarła na jego rękach.
Pomimo że moi dziadkowie przygotowywali się na odejście Marysi, to wiadomo, że nie ma recepty na bezbolesne straty… Kiedy dwa lata później do sklepu przyszła na tzw. „pannę” 16-letnia Marysia Becker, wówczas babcia powiedziała, że owszem przyjmie ją do pracy, ale mówienie do niej Marysia nie wchodzi w grę. Dlatego ta właśnie „panna” już na zawsze była dla nas Władzią, zresztą związała się z moją rodziną do końca swojego życia. Babcia jednak już nigdy do nikogo nie powiedziała – Marysiu.