Czy Bajbus może dorosnąć? Wywiad Marka Telera z Januszem Kunatkowskim

2 kwietnia 2025 roku

Marek Teler i Janusz Kunatkowski
w Klubie Księgarza
29 października 2024 roku
fot. Robert Walkowski

Przez wiele lat wydawało się, że nigdy nie dowiemy się, kto wcielał się w postać Bajbusa i jak potoczyły się powojenne losy tego najmłodszego przedwojennego aktora (o ile w ogóle udało mu się przeżyć wojnę). Jak to zwykle bywa, o odnalezieniu Pana Janusza Kunatkowskiego, czyli odtwórcy tej niezapomnianej roli, zadecydował przypadek.

W czasie spotkania naukowego z Panem Zygmuntem Walkowskim, fotografem i specjalistą od interpretacji zdjęć Warszawy z okresu okupacji niemieckiej, towarzyszył mu w charakterze kamerzysty jego bratanek Pan Robert Walkowski. W rozmowie z moim kolegą z pracy Pawłem Gawlikowskim zdradził, że „Bajbus”, czyli Pan Janusz Kunatkowski trzymał go do chrztu. Paweł, znając moje zamiłowanie do przedwojennego kina, od razu przybiegł do mnie z tą niesamowitą nowiną i już kilka dni później siedziałem z Panem Januszem Kunatkowskim w Klubie Księgarza i słuchałem niezwykłej opowieści o jego filmowej przygodzie i dalszym życiu, a efekt tej niezwykłej rozmowy prezentuję Państwu na łamach portalu stare-kino.pl

Marek Teler: Panie Januszu, dotychczas Pana tożsamość była tajemnicą dla wszystkich serwisów piszących o starym kinie i o filmie Będzie lepiej, w którym wcielił się Pan jako malutkie dziecko w rolę Bajbusa. Jak to się stało, że przez tyle lat nic o Panu nie wiedzieliśmy?

Antoni Fertner, Janusz Kunatkowski
źródło: fragm. przedwojennego programu kinowego

Janusz Kunatkowski: Myślę, że to moja wina, że to była tajemnica. Cały czas siedziałem cicho, bo żyłem w czasach powojennych, kiedy lepiej było siedzieć cicho. Każdy wie, jak było, a jeśli nie każdy wie, to niech uwierzy mnie, że było licho. Niechcący dostałem się do wojskowej firmy do pracy. Do szkoły przyszła osoba, która sobie wybrała uczniów do pracy. Uczniowie ci skończyli szkołę. Było nas sześciu. Zostałem i zatrudniłem się w Wojskowych Zakładach Graficznych w Warszawie, które dopiero teraz przestały istnieć jako budynki. Trzeba szczerze powiedzieć, że wtedy byłem jeszcze dzieckiem. Było to w 1952 roku. Zresztą i tak moje nazwisko jest wielokrotnie przekręcane. Dla jednych jestem Kunatkowski, czyli prawidłowo, a dla innych Kunatowski. Przez to dochodzi do wielu dziwnych urzędowych sytuacji. Z Kwiatkowskim Polacy mogą sobie poradzić, ale z Kunatkowskim już nie.

MT: Nie jest to zresztą jedyna pomyłka związana z Pańskim nazwiskiem. Wspomniał Pan przed rozpoczęciem nagrywania, że w filmie Będzie lepiej pojawia się K. Kunatkowski, którego przekształcono w Krzysztofa, a tymczasem chodziło o Pańskiego ojca Karola.

JK: Tak, prawdopodobnie. Ja tak przypuszczam, ale to dopiero nastąpiło w trakcie robienia realizacji. Nikt nie przypuszczał, że można odszukać Bajbusa, a ja też tego nie prostowałem, bo to jest czołówka, której i tak nikt nie czyta. Ale miło by było, gdyby tam było chociaż „J”, nie musi być „Janusz”.

MT: Przypuszczam, że po tej rozmowie znajdzie się Pan już na stałe w obsadzie filmu Będzie lepiej, a już na pewno na łamach dzisiejszych filmowych portali internetowych. Najpierw chciałbym jednak zapytać: Czy był jakiś casting na Bajbusa? Jak Pan się w ogóle znalazł w tym filmie?

Irena Skwierczyńska, Antoni Fertner, NN
źródło: kadr z filmu / nitrofilm / FINA

JK: Z tego, co wiem od rodziców [Karola i Anny z domu Świerzyńskiej – przyp. aut.], nie było tak, że był specjalny casting. Aktorzy interesowali się dzieckiem, które niewiele płacze. Mama była ze mną na spacerze. Loda Niemirzanka wzięła mnie na ręce i ja nie płakałem, więc to ona zadecydowała, że zostałem zakwalifikowany do tych różnych prób. Byłem wtedy grzeczny, nie płakałem, a ekipa nie musiała robić ze mną dubli. Zresztą po latach spotkałem się z Henrykiem Vogelfängerem. On przebywał wówczas na stałe w Wielkiej Brytanii i kontakt z „kraju imperialistycznego” był wówczas dla mnie bardzo niebezpieczny, z różnych względów. Nie szukałem wtedy tego kontaktu. W późniejszych czasach, kiedy było już spokojniej, poszedłem do takiej kawiarni przy Hali Mirowskiej, bo tam zbierali się starzy lwowiacy. Spotkałem się z kobietą, która mogła mi cokolwiek powiedzieć. Nie każdy był wtedy taki otwarty w „sprawach dawnych”. Obiecała, że jeśli będzie miała wiadomość, że pan Henryk przyjeżdża, to da mi znać. I rzeczywiście odezwała się w sylwestra. Pojechałem do szpitala przy ulicy Wołoskiej. Nie wszędzie można było tam się dostać, więc przeszedłem przez piwnicę szpitala. Spotkałem wtedy jego opiekunkę, panią Irenę, która mnie zaprowadziła do pana Henryka. Jak mnie zobaczył, to nagle ozdrowiał! Krzyknął: „Bajbus! A my z Niemirzanką sobie głowę łamali: co z tym Bajbusem? Dobrze, żeś się zjawił! Patrz, Niemirzanka nie żyje. Jak ja bym jej to powiedział, to ona by jeszcze pożyła”. To było pierwsze takie spotkanie, przerwane przez obsługę szpitalną, która zapytała: „Co to za człowiek i co tu robi?”. Pan Henryk odpowiedział, że to jest Bajbus, a oni na to: „Jaki Bajbus? Co za Bajbus?”. I zostałem wypędzony na korytarz, ale nie odszedłem. Co mieli do załatwienia z nim w sensie medycznym, to załatwili, a jak wyszli i zobaczyli, że ja siedzę spokojnie na korytarzu i nic nie robię, to dali mi spokój. Wróciłem więc do tej separatki, a pan Henryk mówi do mnie tak: „Ja tobie dam znać, bo jak wyjdę ze szpitala, to odwiedzisz mnie na Sterniczej”. I rzeczywiście, dał znać przez pielęgniarkę i ja go odwiedziłem. Opowiedział mi o sobie, że ma syna w Afryce, i powiedział też, że kiedy wróci do Polski, to da mi znać, ale do ponownego spotkania nigdy nie doszło.

Janusz Kunatkowski, Kazimierz Wajda, Henryk Vogelfänger, Aleksander Żabczyński
źródło: fragm. programu kinowego z lat 1940–1944

Opowiedziałem o tym spotkaniu mojej rodzinie, która bardzo oczekiwała relacji. Muszę przyznać, że ja sam nie byłem przygotowany do tych rozmów z panem Henrykiem, a poza tym dla mnie to też był szok. Rodzina namawiała mnie, żebym się ujawnił, ale tego nie zrobiłem. Jak już wspomniałem, pracowałem w Wojskowych Zakładach Graficznych, nie należałem też do partii, a kolega, który gdzieś tam głośno powiedział, że ma rodzinę w Stanach Zjednoczonych, dostał od razu wymówienie, więc gdybym ja się przyznał do kontaktów z kimś z Wielkiej Brytanii, pewnie też by mnie wyrzucili. Chyba więc dobrze zrobiłem, że siedziałem cicho. Dzisiaj nikt by w to nie uwierzył.

MT: Czyli Pan się zajmował technicznymi rzeczami w Wojskowych Zakładach Graficznych?

JK: Ja byłem wykształcony jako mechanik, więc pracowałem przez 11 lat na warsztacie. Były to lata 50 i 60. Byłem dobrym pracownikiem i znałem się na robocie. Byłem kwalifikowany do podnoszenia swoich kompetencji. Skończyłem wydział smarowniczy, miałem warunki rozwoju. Nie należałem jednak do partii, więc nie wszystkie ścieżki rozwoju były dla mnie otwarte. Potrafiłem otwarcie mówić o problemach zakładu, więc nawet nie brali mnie pod uwagę przy zapisie do partii. Zresztą były tam też osoby, które takim jak ja mogły skutecznie dokuczyć. Różnymi zbiegami okoliczności zostałem też zakwalifikowany do nauki gry na klarnecie. Ostatecznie dołączyłem do orkiestry, która witała oficjeli na dworcach czy na lotnisku. Z pracy odszedłem, kiedy przyjęli mnie do wojska.

MT: Czyli jednak te artystyczne zapędy zostały u Pana? Nie film, ale muzyka…

JK: I był u mnie taki ewenement, że nauczyłem się czytać z nut. Na początku było ciężko, każdy miał dosyć tej mojej nauki gry na klarnecie. Wtedy modny był akordeon, a ja mieszkając w kamienicy w kształcie litery C przy ulicy Chałubińskiego, ćwiczyłem i wszyscy na tym cierpieli. Ale ostatecznie nauczyłem się i grałem. W wojsku zaś grałem w orkiestrze tanecznej. Myśmy nieźle grali.

Janusz Kunatkowski, Kazimierz Wajda
źródło: fragm. programu kinowego z lat 1940–1944

MT: A jak z punktu widzenia muzyka ocenia Pan popisy wokalne Szczepka i Tońka w filmie?

JK: Jeśli miałbym ocenić, to byłbym bardzo niegrzeczny. Ja ogólnie nie jestem tylko muzykiem, zmieniałem pracę często i wielu rzeczy uczyłem się od nowa, więc wydaje mi się, że czasu nie zmarnowałem.

MT: Skoro już przywołaliśmy Szczepka i Tońka jeszcze raz, to chciałbym się pana zapytać o początki. Pana tata też zagrał w tym filmie?

JK: Tak, jest na taśmie i może Pan go odszukać, bo jest bardzo podobny do mnie, a ja do niego. On tam na stole siada.

MT: A czy Pana ojciec powtarzał jakieś anegdoty z realizacji filmu Będzie lepiej?

JK: Kiedyś tak, bo zdjęcia, które mam – oryginalne – z dedykacją Tońka dla mnie są zniszczone. Przechowywała je moja ciocia. Pamięta Pan, że pracowałem w drukarni, więc nie miałem problemu z tym, żeby je naprawić. To jest jeden z dowodów, że Bajbus to ja, bo dedykacja jest dla mnie. Niektóre osoby próbowały chyba sobie tego Bajbusa przypisać, a ja nie prostowałem tego.

MT: Wracając jeszcze do filmu, czy zapamiętał Pan coś ze wspomnień rodziców? Jaki był plan filmowy, gdzie kręcono zdjęcia?

JK: Kręcono w Warszawie, w Dolinie Szwajcarskiej. Miałem szansę uzyskać wspomnienia od rodziców i od osób, które mogły coś pamiętać, ale czasy były, jakie były. Ze względu na pracę w wojskowości nie mogłem mówić o tym, że mam jakieś koneksje z Zachodu. Wiem tyle, że ojciec współpracował z wytwórnią Falanga, ale nie rozpowiadał się na ten temat. Wojna to wszystko zakończyła.

MT: Czyli nie jest do końca tak, że trafił Pan przypadkiem na plan?

JK: To, że trafiłem na plan filmu, było zupełnym przypadkiem i właśnie sprawiła to Loda Niemirzanka, która spotkała moja mamę z wózkiem na spacerze. Wzięła mnie na ręce podczas rozmowy i tak to się stało.

Antoni Fertner, Janusz Kunatkowski
źródło: fragm. programu kinowego z lat 1940–1944

MT: Jak toczyły się Pańskie losy w czasie wojny?

JK: W czasie wojny było licho. Nas przez Pruszków wyprowadzili z Warszawy. Było zimno, mieszkaliśmy w stodole, rodzice i ja z siostrą. Nasza kamienica przy ulicy Chałubińskiego 10, zbudowana w 1896 roku, przetrwała działania wojenne niemal bez żadnych uszkodzeń. Nie cała rodzina przetrwała wojnę. Mój brat cioteczny Mieczysław Kunatkowski był w Armii Krajowej i zginął podczas powstania. Niewiele o nim wiadomo. Pamiętam powstanie. Niemcy rezydowali po naszej stronie, bo ulica Chałubińskiego dzieliła Śródmieście z Ochotą. Infrastruktura przy Chałubińskiego była im potrzebna. Mieli tam punkt wartowniczy i z nudów nierzadko strzelali w co chcieli. Nasza kamienica w kształcie litery C była obok. Jeden z Niemców strzelił w okno i zabił naszego sąsiada. Wtedy sobie chyba zdałem sprawę z tego, z czym mam do czynienia. Podczas budowy hotelu Marriott, który powstał w miejscu naszej kamienicy, przesiedlili mnie na Ochotę. Tam poznałem muzyka Zbigniewa Namysłowskiego, byliśmy sąsiadami, przyjaźniliśmy się.

MT: Pan miał też siostrę rodzoną.

JK: Tak, siostra Irena rocznik 1933, a ja rocznik 1935. Siostra już niestety nie żyje. Moja matka nigdy nie pracowała, była „przy mężu”, a mój ojciec po wojnie zajmował się przeróżnymi rzeczami. Pracował jako urzędnik m.in. w Biurze Odbudowy Stolicy. Umiał pisać, więc był bardzo przydatny. Ja też nigdy nie próbowałem uzyskać od rodziny jakiejkolwiek pomocy materialnej, wszędzie potrafiłem zarobić.

MT: Czy często wraca Pan do filmu Będzie lepiej? Co Pan czuje, kiedy widzi Pan siebie takiego malutkiego?

Janusz Kunatkowski podczas wywiadu z Markiem Telerem w Klubie Księgarza
29 października 2024 roku

JK: Moi rodzice byli prostymi ludźmi. Dzięki temu, że ojciec też imał się różnych zawodów, powodziło nam się nie najgorszej, ale niebawem doszło do tego, że został w jednej pracy i przepracował tam do końca życia. Kiedy poszedłem któregoś dnia do ojca do pracy wołali do mnie: „Dzień dobry, panie Karolu”, a ja tłumaczyłem, że Karol to mój ojciec. Na tym filmie też jestem do ojca podobny. Jest scena w filmie, gdzie bohaterowie śpiewają przy tej taśmie, mój ojciec też tam jest. On tam na chwilę przysiada, widać go i właśnie wtedy można zobaczyć, jaki jestem do niego podobny. Jest Pan pierwszym człowiekiem, któremu cokolwiek o tym opowiadam. Nigdy tego nie robiłem. Nawet moja rodzina niewiele wie. Nie latałem i nie rozpowiadałem o tym, że jestem Bajbusem. Dożyłem do momentu, kiedy kogoś to zainteresowało.

MT: A czy w swoim dalszym życiu spotkał Pan jeszcze jakichś aktorów?

JK: Bardzo wielu i to głównie przez ten mój muzyczny epizod. Poznałem się m.in. z Aliną Janowską czy Danutą Rinn. Nasza orkiestra grywała na uroczystościach pierwszomajowych, w których uczestniczyli artyści.

MT: Nie żałuje Pan, że nie poszedł dalej w stronę aktorską?

JK: Cóż ja mogę żałować, skoro jestem zadowolony ze swojego życia?

 

 


Zdjęcie wprowadzające: fotos z filmu Będzie lepiej: Antoni Fertner, Henryk Vogelfänger, Kazimierz Wajda pochylają się nad Janusza Kunatkowskim (Bajbusem). Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe (NAC). 

 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments