Michał Danielewicz
O takich jak Józek mówią: „Ten chłopak to nic dobrego”. W domu to tyle, żeby zjeść, co nagotuje matka i już go nie ma. Całe dnie się pałęta, licho wie gdzie. Matka nie ma nawet kiedy rąk nad nim załamać – szwaczka, od dziesięciu lat wszywa rękawy na akord. Pewnego dnia matkę wciąga przędzarka, półmartwa ląduje w robotniczym szpitalu. Józek – na bruku. Ma szczęście, że trafia na Władka – uliczny sprzedawca gazet nocuje chłopaka u siebie. To za jego namową Józek zaczyna pracować jako gazeciarz.
Mówią o sobie „legion ulicy”, bo w mieście są ich tysiące. Dzieciaki gonią z gazetami, jakby od tego zależało ich życie. Są wszędzie, drą się na całe gardło: „Ekspres Wieczorny! Ekspreees!”. Wpadają do sklepów, wskakują na schodki dorożek na skrzyżowaniach i pędzą za jadącym tramwajem. Wszystko z dziecięcym entuzjazmem na twarzy, byle sprzedać egzemplarz więcej.
Józek szybko się uczy i wkrótce zarabia tyle, że prawie każdego dnia je ciepły posiłek. Raz nawet zaprasza do cukierni Jaśkę, która handluje obwarzankami. Matka dobrzeje, ale potrzebna jest operacja. Operacje kosztują. Jedyna nadzieja Józka to awans w ulicznej hierarchii na majdaniarza, który rozwozi gazety rowerem. Potrzebny mu rower – choćby taki, jaki można wygrać w zbliżającym się wyścigu ulicznym.
„Rewolucja. Rewolucja w dziejach filmu polskiego”.
„Ani jednego policmajstra, ułana, ani kabaretu, ani wojny, ani szlacheckiej blagi. Ani jednej gwiazdy. Ulica i ludzie ulicy – gazeciarze”.
„Nareszcie coś nowego!”
„Nie ma teatralności. Jest życie, ruch, przestrzeń”.
„Duży, kto wie, czy nie przełomowy, krok naprzód. Legion ulicy to kino prawdziwe”.
„Nie było dotąd filmu, który by miał tak doskonale podchwycony cachet warszawski – pisze Stefania Zahorska w «Wiadomościach Literackich» – lekkość, rytmiczność życia związanego z ulicą. Gazeciarze to chyba jeden z najsympatyczniejszych elementów Warszawy. Pomimo nędzy, mają nerw i temperament. Świetni są bezimienni aktorzy. Tak doskonałych zbiorowych scen nie zrobili jeszcze w żadnym polskim filmie zawodowi aktorzy”.
Ford znalazł temat – miasto, dzieci, rowery i bieda.
W czasach, gdy wszyscy kręcą w atelier, Ford zapowiada, że wyjdzie z kamerą w plener, i kusi wytwórnię niskimi kosztami. Oprócz zawodowych aktorów zaprasza na plan naturszczyków – pracuje z dzieciakami, wśród których nie brak prawdziwych dzieci ulicy.
Producent widzi, że film wyszedł świetnie, i finansuje wystawną premierę. Ściągają liczni notable, filmem zachwyca się Aleksandra Piłsudska. Wszyscy gratulują młodemu Fordowi. Kamera kocha ruch, a jemu udał się film o gazeciarzach pędzących przez miasto. Te dzieciaki w Warszawie są tak wszechobecne, że na co dzień niewidoczne. Teraz widzowie ciągną do kin, żeby oglądać je na ekranie. Prasa chwali, branża jest dumna. Niejeden małolat chciałby zostać ulicznym sprzedawcą gazet.
– Miałem licznych przyjaciół wśród tych pokrzywdzonych społecznie dzieci. Obserwowałem ich trudne życie, pogoń za zarobkiem – Ford będzie wspominać swój film po latach.
Brzmi to, jakby trudne życie go nie dotyczyło, jakby biedę znał tylko z widzenia. Bohaterami jego filmów będą najczęściej młodzi ludzie i dzieci z ubogich rodzin.
– Moi bohaterowie podejmują wybory, które określają ich życie. Te decyzje świadczą nie tylko o ich charakterach, ale również o czasach, w których przyszło im żyć – powie reżyser. Na niego chyba też warto spojrzeć w ten sposób.
Czytelnicy magazynu „Kino” wybierają Legion ulicy filmem roku. W wieku dwudziestu czterech lat – a może dwudziestu trzech – Aleksander Ford zostaje największą nadzieją polskiej kinematografii. Nadzieja to piękniejsza siostra ambicji.
Historia filmu polskiego o Legionie ulicy:
Legion ulicy był precyzyjną konstrukcją filmową, niezwykłą jak na czas i miejsce, w którym powstała. Jego prostota była wykalkulowanym chwytem stylistycznym i przyniosła Fordowi miano twórcy prawdziwie filmowego. Krytycy powitali film z entuzjazmem, jako dzieło spełniające stale wysuwany postulat związania kina polskiego z rzeczywistością. Nie wadził przy tym nikomu: nie komunizował, nie referował, nie drażnił. Odwoływał się do podstawowych zasad humanitaryzmu, integrował widownię wokół sprawy bohatera nie pieszczonego przez los, a dzielnego. Był sympatyczny. Pisano więc o nim dobrze w gazetach od liberalnych, aż po skrajnie nacjonalistyczne. Upojony sukcesem młody reżyser, którego radykalne poglądy społeczne nie były tajemnicą, postanowił pójść o krok dalej. Następny swój film chciał poświęcić młodzieży przestępczej.
Historię o młodych przestępcach pisze scenarzysta Legionu ulicy, Andrzej Wolica. Młody, lewicujący, awangardowy literat. Drugiego scenariusza Wolica nie skończy.
Wkrótce po premierze Legionu zostaje skazany na pięć lat za działalność w Komunistycznej Partii Polski. W więzieniu nabawi się gruźlicy. Zwolniony po trzech latach ze względu na stan zdrowia, wróci do Partii (członkowie organizacji myślą o niej wielką literą). Po dwóch latach ponownie zostanie aresztowany i osadzony w Berezie Kartuskiej. Po sześciu latach – już w czasie wojny – trafi do Lwowa. Tam aresztuje go NKWD i ślad po nim zaginie.
Ford przywiązuje się do tematów, nie lubi odpuszczać. Film o młodocianych przestępcach nakręci dwadzieścia lat później. Temat będzie ten sam, realia zupełnie inne.
Dziękujemy wydawnictwu Krytyki Politycznej za udostępnienie fragmentu książki.