Z życia szarych ludzi filmu: Leonard Zajączkowski o pracy fotografa filmowego (1937)

Karol Ford
„Światowid”
2 października 1937, nr 40

Leonard Zajączkowski
„Światowid” 1937, nr 40

Praca fotografa filmowego czyli tzw. „fotosisty” bezsprzecznie należy do rzędu zajęć najbar­dziej niewdzięcznych przy produkcji filmu, a rów­nocześnie zajęć niezwykle odpowiedzialnych, od niego bowiem w dużej mierze zależy przyciągania publiczności do kinoteatrów. Przecież codziennym. zjawiskiem jest oglądanie fotosów w szaf­kach reklamowych kin przez grupy publiczności, które dopiero w zależności od atrakcyjności tych „ambasadorów” filmu, wchodzą do sali kinowej, lub… idą do konkurencji.

Zadanie fotosisty nie jest ani łatwe, ani proste. Cenne informacje o blaskach i cieniach tego „sza­rego człowieka filmu” podaje nam wybitny war­szawski fachowiec w tym zawodzie, popularny w branży filmowej „Zając”, czyli Leonard Zającz­kowski, który od 12 lat pracuje na tej niwie.

– Praca fotosisty przy filmie obfituje w mo­menty dość trudne – opowiada p. Zajączkowski – a to z tego powodu, że zmuszeni jesteśmy współ­pracować nie tylko z reżyserem i aktorami, ale nie­jednokrotnie również i z elementem przypadko­wym. Trzeba przyznać, że współpraca z polskimi reżyserami układa się na ogół bardzo pomyślnie, bo może tylko jeden czy dwóch z pośród nich „ro­bi wstręty”. Z aktorami teatralnymi również pra­cuje się na ogół gładko. Najtrudniej jest dać so­bie radę z dziwnymi nieraz fanaberiami ludzi z ulicy, kreowanymi ad hoc na gwiazdy i gwiaz­dorów. Przeważnie mało znają się na rzeczy, a przeświadczenie ich o ważności swojej osoby utrudnia pracę na każdym kroku.

Helena Grossówna i Aleksander Żabczyński w scenie, która najprawdopodobniej nie weszła do filmu Zapomniana melodia (1938)
fot. Leonard Zajączkowski
zasoby FINA

– Jaka jest największa trudność przy dobiera­niu odpowiednich obiektów do fotosu?

– Fotosy muszą być i artystyczne i kasowe, trudność polega więc na połączeniu tych dwóch elementów. Przy rozmaitych filmach elementy są różne. Jeżeli weźmiemy na przykład film kostiumowy, stroje same przez się stwarzają już mo­ment atrakcyjności. Przy filmie współczesnym o rozwiniętym dialogu, należy sztucznie stwarzać momenty sensacyjne przez ustawianie aktorów w pozach, których czasem w filmie wcale nie ma…

– Czy tym właśnie tłumaczy się fakt, że często­kroć przed kinami wystawiane są fotosy ze sce­nami, których w filmie w ogóle nie było?

– Tymi i jeszcze innymi powodami. Czasami zdarza się, że przez przeoczenie w komplecie fo­tosów znajdują się sceny, które odpadły w mon­tażu filmu lub też takie, które zostały wycięte przez cenzurę.

– Czy cenzura czyni duże spustoszenia wśród fotosów?

– Stosunkowo bardzo niewielkie. Stara się usu­nąć jedyne fotosy zbyt drażliwe. Zresztą w ogóle wypadki, o których mówię, zdarzają się w Polsce niezmiernie rzadko. Jeżeli idzie natomiast o za­granicę, a zwłaszcza o Amerykę, śmiało zaryzy­kuję twierdzenie, że przynajmniej 30 proc. fotosów… że tak powiem, „kłamie” – kończy Leonard Za­jączkowski swoje wywody o pracy „szarego człowieka” filmu.

 


Zdjęcie wprowadzające: fragment zdjęcia pozowanego, fotos z filmu Piętro wyżej (1937) z Eugeniuszem Bodo, Ludwikiem Sempolińskim i Józefem Orwidem. Prawa do zdjęcia: fot. Jerzy Gaus / nieokreślone /   zasoby FINA.

Like
1
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments