Mirela Tomczyk
12 marca 2024 roku

Gdy w 2019 roku poznałam Alicję Pawlicką byłam wniebowzięta. To w końcu aktorka z uwielbianego przeze mnie filmu Godzina pąsowej róży, który oglądałam wielokrotnie i wielokrotnie czytałam książkę Marii Krüger. Czy wiecie jakie to uczucie spotkać idola z lat dziecięcych? Niesamowite. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście.
Rzeczywistość okazała się jeszcze lepsza niż w najśmielszych wyobrażeniach. Pani Alicja okazała się bardzo życzliwą, delikatną, wrażliwą i jednocześnie silną kobietą.
Opowiadała o swoich latach na najważniejszej scenie polskiej – scenie Teatru Polskiego – jak o czymś normalnym. O aktorach, z którymi grała, jak o czymś wspaniałym.
Nie miała żalu, że w pewnym momencie została zapomniana. Była to jej świadoma decyzja. Gdy w 2003 roku zachorował Jan Suzin, miłość jej życia, świadomie zrezygnowała z grania i poświęciła się opiece nad mężem. Podczas naszych spotkań wspominała słowa Kaliny Jędrusik: „Alicja, myśmy już BYŁY”, bo była dumna, że BYŁA. Że zapisała się w świadomości fanów Teatru Telewizji, Kobry, kina i teatru.
Wciąż żyła w tym samym mieszkaniu, z tymi samymi meblami, w którym przeżyła prawie pięćdziesiąt lat z Janem Suzinem. Nie wiem, czy Państwo wiedzą, że Pani Alicja była drobną i niską kobietą, a Jan Suzin wysokim mężczyzną. Większość mebli w mieszkaniu na Saskiej Kępie Jan Suzin wykonał samodzielnie lub zlecił ich zrobienie, ale co jest bardziej ciekawe, wszystko było dopasowane do wzrostu Alicji Pawlickiej. Wyobrażacie sobie tego wysokiego mężczyznę na miniaturowych krzesłach? Nie? Zachowały się zdjęcia z ich mieszkania. A nawet ja (mam 169 cm wzrostu), gdy siedziałem na fotelu czy kanapie, to miałam kolana prawie pod brodą. To się nazywa miłość, bezgraniczna miłość…

fot. Mirela Tomczyk
Tak, jej pierwszym mężem był Mieczysław Gajda, ale nie poruszałyśmy tego tematu. W Internecie można przeczytać, że była wtedy w ciąży, gdy ją zostawił dla Jerzego Nasierowskiego. Zapytałam o tę ciążę Henryka Łapińskiego, który doskonale znał całą trójkę. Był zdziwiony tymi doniesieniami i kategorycznie zaprzeczył. Piszę o tym, bo uważam, że należy jej się prawda w tych dniach. Ale tak, Alicja Pawlicka straciła dziecko, ale już dużo później, jak była żoną Jana Suzina.
Miała słabość do ciast i jak przychodziłam, to przynosiłam ciasto kajmakowe, które jej bardzo smakowało. I choć poruszała się z trudnością (opierała się o ściany przy chodzeniu po mieszkaniu), to nigdy nie chciała, abym ją wyręczyła. To ona musiała zrobić herbatę, to ona musiała pokroić cisto. Filiżanki na herbatę były już wcześniej przygotowane w pokoju.

fot. Mirela Tomczyk
Gdy się poznałyśmy pracowałam w Wydawnictwie Arkady, w którym właśnie była przygotowywana książka Jana Suzina Nieźle się zapowiadało, którą przez przypadek Pani Alicja znalazła w skrzyni po jego śmierci. Bardzo się cieszyła z jej wydania i z ramienia wydawnictwa poszłam do niej z redaktorką, aby przeprowadzić wywiad do książki. To były pierwsze odwiedziny, które przerodziły się w szereg kolejnych wielogodzinnych spotkań. Z tych spotkań zrodził się wywiad dla portalu stare-kino.pl.
Potem dzwoniłam do niej co roku 12 maja, w dniu jej urodzin, aby złożyć jej życzenia urodzinowe i dowiedzieć się co słychać. Stąd wiem, że w maju 2023 roku miała już złamaną nogę, która utrudniała jej funkcjonowanie. Ale miała rodzinę i opiekunkę, więc tylko życzyłam jej powrotu do zdrowia.
Alicja Pawlicka nie lubiła połączenia swojego imienia i nazwiska, śmiesznie wymawiała je, jakby „kichała” akcentując wszystkie „c”, co mnie śmieszyło i przekonywałam ją, że nie ma racji. Zapytała się mnie dlaczego wybrałam takie a nie inne zdjęcie wprowadzające do wywiadu. Chyba nie była zadowolona. Odpowiedziałam, że ze względu na jej przepiękne, wyraziste, ujmujące oczy. Rozchmurzyła się.

Nie ceniła swojej pracy w teatrze telewizyjnym Kobra, ponieważ nie lubiła kryminałów. Natomiast Jan Suzin je uwielbiał i mieli ich zatrzęsienie w domu. Po jego śmierci przekazała powieści kryminalne do jednej z pobliskich bibliotek. Ról do Kobry uczyła się bez wnikania w fabułę, zapamiętując jedynie swoje kwestie. Opowiadała, że wchodziła na plan, odgrywała rolę i po zejściu z planu zapominała swoją kwestię. Ale bardzo doceniała możliwość gry z wybitnymi aktorami na planie Kobry. Mówiła, że ten system się sprawdzał, bo zatrudniali ją do kolejnego odcinka Kobry.
Inaczej było z teatrem. Wyuczone kwestie pamiętała przez całe życie. Nawet przy jednym z naszych spotkań zaczęła deklamować tekst ze sztuki, w której występowała wiele lat temu. Była również bardzo dumna z wystąpień w Teatrze Telewizji, o czym opowiedziała w wywiadzie dla nas.
Pokazywała mi zdjęcia ze spektakli, z filmów, sytuacyjne, prywatne. Pokazywała mi scenopisy do sztuk, które były opatrzone jej notatkami. Opowiadała o drzewach pod oknem, które zasadziła wraz z mężem. O gołębiach, które karmiła na balkonie. Niestety, jak to jest mieszkanie w bloku – drzewa zostały w pewnym momencie wycięte, bo zasłaniały słońce mieszkańcom, a gołębie zostały bez karmy, bo sąsiedzi niższych kondygnacji skarżyli się na ich odchody.
Zapytałam się kiedyś Pani Alicji, czy nie chciała by się przenieść do Skolimowa? Energicznie zaprzeczyła. „To jest mój dom i tu umrę” odpowiedziała.
Mam nadzieję, że jej rodzina przekaże materiały i pamiątki jednej z instytucji kulturalnej… Alicja Pawlicka zasługuje na pamięć.
Zdjęcie wprowadzające: fot. Mirela Tomczyk.