Stanisław Janicki
Odeon Stanisława Janickiego
RMF Classic
Oglądając filmowe relacje, sprawozdania, reportaże z toczących się aktualnie krwawych, bezwzględnych, już nieraz obłędnych wojen (a jest ich co nie miara) przyszła mi do głowy pokraczna myśl: co się stało z tym naszym rodem ludzkim, który jeszcze nie tak dawno temu potrafił patrzeć na ten haniebny proceder – o dziwo! – z przymrużeniem oka. Konkretnie, powstawały filmy, bardzo dobre filmy, które określaliśmy mianem KOMEDII WOJENNYCH.
Zapoczątkował ten dziwny a dzisiaj kompletnie niezrozumiały gatunek filmu nie kto inny, jak Charles Chaplin. I wojna światowa chyliła się nareszcie ku swemu końcowi a na ekrany weszła, zwiastująca nowe czasy 45-minutowa komedia, właśnie: WOJENNA.
Charlie w żołnierskim mundurze, stąd tytuł filmu – Charlie żołnierzem – poddawany musztrze, drylowi i wszelkim wojskowym rygorom oraz świszczącym nad głową kulom, wybuchającym granatom i pociskom, wodą zalewającą okopy i jeszcze innym piekielnym wojennym sztuczkom. A Charlie co robi? On, uznany za typową żołnierską ofermę? Zachowuje zimną krew, kieruje się zdrowym rozsądkiem i z każdej sytuacji wychodzi obronną ręką. To ostatnie należy traktować jedynie jako uświęconą zasadę klasycznej komedii.
Pozostańmy na chwilę przy Chaplinie. Oto w 1940 roku (II wojna światowa rozgorzała na dobre) wszedł na ekrany jego Dyktator, niedoceniane po dziś dzień arcydzieło dramatyczno-komediowe. Dlaczego arcydzieło? Bo jest to film, który o sprawach poważnych, istotnych, groźnych mówił w sposób KOMEDIOWY. Nie upraszczając, nie przemilczając, pokazywał faszyzm, konkretnie hitleryzm w całej jego krasie i upodleniu. Ale Chaplin (grający tu podwójną rolę: żydowskiego golibrody i wszechpotężnego dyktatora Hynkla) mówił prawdy, które już zaczęły docierać do światowych polityków i „prostego ludu”.
Dwadzieścia kilka lat później, kiedy rozpoczęła się następna, światowa hekatomba, weszła w 1942 roku na ekrany inna, powiem zaraz, niezwykła wojenna komedia amerykańska. Jej reżyserem był mistrz X Muzy, najpierw niemieckiej a potem hollywoodzkiej – Ernst Lubitsch. Reżyser filmów z największymi gwiazdami: Polą Negri, Marleną Dietrich czy Gretą Garbo (Ninoczka – to był jej jedyny film komediowy! ).
Film nosił tytuł Być albo nie być i nie jest to marketingowy wabik, ale ma swój głęboki sens. Pierwszy okres okupacji Polski przez hitlerowców. Niemcy panoszą się albo starają przeciągnąć Polaków na swoją stronę. Istniał już wtedy, od samego początku wojny polski ruch oporu. W tym filmie jego reprezentantami byli polscy aktorzy, którzy przygotowują inscenizację Hamleta Szekspira.
Nie będę Państwu streszczał akcji filmu, powiem tylko, że zrealizowany został według obowiązujących wzorów hollywoodzkich, więc trochę prawdy, trochę ryzykownych miejsc i bohaterów, a reszta to trzymająca w napięciu akcja, jednak niekoniecznie odzwierciedlająca prawdziwie (co nie znaczy fotograficznie dokładnie) atmosferę i zdarzenia tamtego czasu.
Ale, jak to często bywa, nawet „filmowe” zniekształcenia, część prawdy oddają. Nie wolno też zapominać, ze był to pierwszy film, który przedstawiał polski ruch oporu. Na następne musieliśmy ładnych kilka lat czekać. Pamiętajmy też, że film Być albo nie być jest komedio-dramatem. A komedio-dramaty mają swoje prawa: upraszczając, pokazują wydarzenia dramatyczne (czytaj prawdziwe), ale w formie, ujęciu komediowym.
Kiedyś sam zżymałem się na ten rodzaj komedii, ale patrząc dziś na ekrany, kinowe czy telewizyjne, uważam ten film Lubitscha za zabawny, łagodny, choć nieco zwariowany… Filmy tego typu i o tej tematyce, choć czasami ryzykowne pokazują jednak wojnę (a przynajmniej jej fragmenty czy tez aspekty) zaskakująco śmiało i prawdziwie komediowo, a są autentycznymi dziełami Sztuki, śmieszą, ale i wzruszają i dają do myślenia…
Nie należy ze swego poglądu, swego odczucia, swojej reakcji czynić normę obowiązującą.
Za jeden z modelowych, pokazowych przykładów może posłużyć film-komedia Życie jest piękne. Na ekrany weszła w 1997 roku, jej twórcą jest Roberto Benigni. Równie znany, co kontrowersyjny komik włoski – w tym przypadku współscenarzysta, reżyser i odtwórca głównej roli. Benigni, nie za bardzo znany w Polsce, jest komikiem popularnym we Włoszech, charakterystycznym, o wyrazistej postawie, głosie, gestykulacji, sposobie mówienia i mimice, ale przede wszystkim tworzącym oryginalną postać człowieka uwikłanego w zwykłe codzienne lub też ekstrawaganckie sytuacje, konflikty, relacje i tak dalej.
Tak na marginesie, w czasie kręcenia w 1983 roku swojego pierwszego filmu Tu mi turbi (Przeszkadzasz mi) poznał aktorkę Nicolettę Braschi, która została jego żoną… Takie sytuacje na planie filmowym stale się zdarzają…
W połowie lat 90. przystąpił Roberto Benigni do realizacji filmu Życie jest piękne. Gra tu, jak napisano, obdarzonego wyobraźnią i poczuciem humoru, prostodusznego Włocha – półkrwi Żyda. Poznajemy go, kiedy z fantazją i wigorem stara się o względy (tak się kiedyś mówiło) pięknej Dory. Zwieńczeniem tych starań było małżeństwo… A wkrótce i synek.
Niestety wybucha wojna II światowa. Obaj, ojciec Guido i syn Giousue, zesłani zostają do hitlerowskiego obozu koncentracyjnego. Dora jedzie za nimi z własnej woli…
Główna część filmu to nadludzkie, desperackie wysiłki i starania ojca, żeby uchronić synka. Guido wmawia mu, że ich nowa rzeczywistość jest fikcyjna, a oni sami uczestniczą w zawodach, w których za tysiąc punktów można zdobyć nagrodę-czołg… W finale Giousue zdobywa nagrodę, ale traci ojca.
To tak w telegraficznym skrócie. Nie muszę mówić, że fakt umieszczenia akcji filmu w obozie koncentracyjnym wywołał szok. Robiono komedie wojenne w koszarach, na placu boju – na ziemi, na morzu i w przestworzach. Nikt jednak nie ośmielił się zrobić komedii, której głównymi bohaterami są więźniowie obozu śmierci.
Roberto Benignini zrobił ten film z takim taktem, wyczuciem, wrażliwością, że – również ja – chylę przed nim czoła.
Taka ogólna, może banalna zasada, nie jest ważne Kto, Co, Kiedy, Gdzie i Dlaczego – ale ważne jest to Jak. I takim filmem wszelkiej konspiracyjnej i zbrojnej.
A teraz film polski, może nie aż tak rewolucyjny, bo w innym wymiarze i kształcie zrobiony, ale też potwierdzający tę, wyrażoną powyżej, zasadę.
Jest wojna, okupacja niemiecka. Warszawa. Młodemu żołnierzowi włoskiemu, jadącemu z frontu wschodniego na urlop do domu, skradziono w Warszawie pistolet maszynowy. Podejrzewa o to jedną z pasażerek pociągu, Marię. Idzie do jej mieszkania i tam pozostaje. Maria działa z pełnym oddaniem…
Nawet brat Marii, Staszek, malarz, który marzy tylko o spokoju i odżegnuje się od wszelkiej działalności konspiracyjnej, szczególnie zbrojnej – zostaje w nią wciągnięty.
Film ten nosi tytuł Giuseppe w Warszawie i zrealizowany został w 1964 roku. Scenariusz (to ważne!) napisał Jacek Wejroch, reżyserował Stanisław Lenartowicz, ale, co najważniejsze, główne role grają Antonio Cifarello (to nie pseudonim artystyczny a prawdziwe imię i nazwisko) w roli tytułowej, owego Giuseppe w Warszawie. Marią jest i fantastycznie ją gra niezrównana Elżbieta Czyżewska. Jej bratem, owym malarzem, który z tym, co dzieje się wokół niego nie chce mieć wspólnego, był Zbyszek Cybulski. To, moim zdaniem, jedna z najlepszych jego ról.
I co ważne i co nas teraz szczególnie interesuje – jest to rola jednoznacznie komediowa. Zresztą znawcy przedmiotu i on sam twierdzili, że pisane mu były właśnie role komediowe. Ale nie te z kręgu sitcomu czy popularnych programów telewizyjnych czy podrzędnych scen estradowych…
Jedno jest pewne, komedie, role komediowe to „najwyższa szkoła jazdy” w klasie aktorskiej. A role w komediach wojennych – to poprzeczka umieszczona jeszcze wyżej…