„Czuję, czułem, poczuję” – we wszystkich czasach słowo „czuć” odmienia się w teatrze, który obecnie wzbudza tyle niezadowolenia i utyskiwań. W teatrze „czują”, tylko źle widocznie uzewnętrzniają to swoje czucie, skoro nie udziela się ono tym „po drugiej stronie”, iż ośmielają się podnosić głos niezadowolony, często ostro krytykujący i aż wdzierający się brutalnie do duszy danego X-a. Gdzież przyczyna tego zjawiska? Coś popsuło się widocznie po jednej i po drugiej stronie. Mieliśmy ongi jeden z najlepszych teatrów w Europie, mieliśmy aktorów, którzy mogli zaćmić wszystkie europejskie sławy, i mieliśmy widzów, którzy szli do teatru jak do świątyni, z duszą naiwną, wrażliwą i głęboko czującą.
Dziś nastąpiła zupełna przemiana wartości. Dlaczego? Oto dawny aktor dramatyczny czuł się cząstką całości, żył w zaczarowanej krainie fantazji, tworzył wyobraźnią, podporządkowywał swoje ja wcielanej postaci, stawał się przez to plastyczny, dawał człowieka z ciałem i duszą. Widz musiał mu wierzyć, był nim oczarowany.
Lecz przyszedł wróg, który zniszczył to wszystko. Wróg, który może u nas mniejsze, aniżeli gdzie indziej poczynił spustoszenia, gdyż w okresie swego najmocniejszego panowania spotkał się u nas z romantyzmem, który kwitnąc z przyczyn czysto patriotycznych, nie pozwalał polskiemu aktorowi stać się bezwzględnym hołdownikiem nowego władcy.
Władcą tym był naturalizm. Aktor dawniejszy szedł od swojego ja do duszy wcielanej postaci; naturalizm dawał wzorki gotowe z zewnątrz, aktor uczył się kopiować życie, podpatrywać otaczających go ludzi, ich przyzwyczajenia, często zewnętrznie, bez zastanawiania się nad ich duszą i przeładowywał odtwarzane postacie olbrzymią ilością niepotrzebnych gestów, przy czym zatracał kontury duchowe i cielesne, i oduczał się pięknego mówienia. Widz z początku bawił się, że tam na scenie tak dobrze udają tych z życia, a gdy się z tym oswoił, zaczął się nudzić po trosze, a w końcu zobojętniał.
Teatr nasz, który na szczęście nigdy do szczytu naturalistycznego nie doszedł, stanął na rozdrożu i nie wie dokąd ma pójść, w którą stronę się zwrócić. Wyrobił się pewien szablon, dużo dziwnych terminów, którymi operuje, ale żadnego pojęcia o tym, jaka jest różnica pomiędzy wcielaniem harmonijnego i pięknego człowieka z duszą i ciałem, a naturalistycznym odtwarzaniem człowieka. Najgorsze zaś jest to, że mamy całe mnóstwo X-ów, którzy w żaden sposób nie chcą się poczuć cząstkami jakiejś całości, lecz chcą być jednostkami całkowitymi. A przecież teatr musi być rezultatem jednej woli, jak wystawiany w nim utwór jest rezultatem jednej woli twórczej, inaczej bowiem przepadnie harmonia. Teatr jest orkiestrą symfoniczną, a nie popisem oddzielnych głosów. Naturalizm nauczył aktora operować intuicją. Zapasik zewnętrznych szczególików, z którymi bystre fale intuicji podczas trwającego widowiska pozwolą udawać człowieka, oto wszystko na co zdobywa się większa część współczesnych aktorów. A przecież intuicja nie zawsze bywa czynna, są momenty, gdy ona zasypia w człowieku – jakże więc wówczas sobie poradzić? Intuicja jest nieodzownym pomocnikiem, ale praca twórcza aktora odbywać się powinna w samotności, na próby powinno się przynosić rezultaty tej pracy, aby dać możność reżyserowi dołączać się do ogólnej harmonii; to, co pokazanym zostaje następnie widzowi, powinno być dziełem skończonym, świadomym, opanowanym.
Z teatrem jest widocznie bardzo źle. Najlepszym tego dowodem jest ta wielka liczba reformatorów, którzy ze wszystkich stron dążą z ratunkiem. Każdy podaje swój sposób, za pomocą którego ma odrodzić teatr, a z tego wszystkiego powstaje coraz większy chaos. Mówi się dużo, pisze jeszcze więcej, a nic się nie robi w tym kierunku. Teatr sobie gra, publiczność go zapełnia, bo cóż jej innego zostaje do zrobienia, a głosy reformatorów pozostają głosem wołającego na pustyni.
I tego stanu rzeczy nic zmienić nie zdoła, dopóki nie odezwie się głos tego, którego spieszą odradzać. Odrodzenie teatru może się począć tylko w łonie samego teatru. Nie można przecież uzdrawiać kogoś, kto nie chce być uzdrowionym, a teatr jeszcze nie czuje potrzeby uzdrowienia, bo intelekt w nim drzemie, a intuicja, wprawdzie bardzo osłabiona, ale jeszcze działa.
Teatr odrodzony, teatr przyszłości będzie bez wątpienia teatrem intelektualnym, w przeciwieństwie do dzisiejszego, intuicyjnego. Czy do tego typu teatru nie trzeba będzie wychować nowego pokolenia aktorów? Bez wątpienia, że znaczna część aktorów dzisiejszych ma wszelkie dane, by przy narzuceniu sobie pewnej dyscypliny stać się podwaliną teatru tego typu. Teatr w przyszłości wymagać będzie olbrzymiego wyszkolenia duchowego i cielesnego, świadomego opanowania tego instrumentu, którym jest ciało aktora, jego głos, jego gest i ruch. Teatr w przyszłości wymagać będzie odrzucenia utartego szablonu, a tworzenia metody sztuki aktorskiej. Teatr jest teatrem, a nie kopiowaniem życia. Sztuka bierze swój początek od czystej natury, a życie naturę spaczyło; we wszechświecie wszystko jest oparte na rytmie, a więc i człowiek powinien być istotą rytmiczną – życie zrobiło go arytmicznym. Każdy odłam sztuki ma swoją wypracowaną metodę, system, tylko sztuka aktorska żyje podaniami, które z pokolenia na pokolenie przechodzą coraz bardziej spaczone, pokręcone plotkami, blagą, dodatkami rozmaitych, mniej lub więcej, ciekawych indywidualności aktorskich. Najciekawsze zaś jest to, że w teatrze dzisiejszym zabiera głos każdy, tylko ten, który jest główną osią sztuki dramatycznej, to jest aktor, nie ma nic do powiedzenia. Mówił dużo malarz-dekorator, aż nareszcie doszedł do tego, że trzeba krzyczeć: „Precz z wystawami obrazów na scenie”. Zrozumiano, że dekoracja powinna być tylko tłem dla aktora, bez którego nie ma sztuki dramatycznej, gdyż on przede wszystkim jest teatrem.
Niech gromy niebieskie nie spadną na głowę piszącego śmiałka, ale i bez autorów dramatycznych teatr mógłby się obejść ostatecznie, ale bez aktora nigdy.
Któż zatem może odrodzić teatr? Tylko aktor.
Trzeba przyznać, że dziś, gdy wszystkie wysiłki skierowane są ku materialnemu poprawieniu bytu i zdobywaniu środków egzystencji, chwila po temu niezbyt sprzyja. Ale może dobrze by było oderwać się nieco właśnie w tym czasie od szarzyzny życia i narzucić sobie tę ideę. Powstała instytucja, która ogniskuje w sobie wszystkie interesy aktorskie; łatwo by jej przyszło zrzeszyć, jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej chętnych skłonić do wspólnej pracy, zainteresować dyskusjami, zmusić do myślenia.
Aby teatr stał się teatrem, aktorstwo musi stać się kastą, odgrodzić się od żrącej, jak rdza, szarzyzny codziennego życia, po to, aby móc tym, którzy w niej toną, dać chwilę odpoczynku, chwilę piękna i fantazji.
Są dwie placówki, których poziom jest probierzem kultury danego narodu: to teatr i szkoła. Jakaż więc wielka na was spada odpowiedzialność – o aktorzy! Tylko praca duchowa, pod kontrolą intelektu, może dać radość twórczą, radość, której obecnie w teatrze zupełnie się nie wyczuwa. Jest odrabianie przykrego obowiązku, który daje byt i jest chęć jak najprędszej ucieczki od tego obowiązku. Dusza podświadomie wyczuwa, że to wszystko, co się robi, nie jest tym, co by się robić powinno, czuje ona niesmak, zawstydzenie, a nie mogąc znaleźć wyjścia z tego, spieszy się, aby zbyć, aby zbyć i uciec do życia, bo dziś nie fantazja jest zdolna dać aktorowi zadowolenie, ale codzienne życie nie potrzebujące wysiłku mózgowego i dające pociechę, że wszyscy w nim są tacy sami.
Odrzucenie osobistych ambicji, egoizmu w stosunku do innych, poczucie siebie jako ogniwa w łańcuchu całości, to są niezbędne warunki rozwoju teatru. Kto więcej umie, powinien uczyć mniej umiejących, każda prawdziwa twórczość wymaga mrówczej pracy nad sobą, ciągłego doskonalenia siebie, wymaga pokory, czystego sumienia, że zrobiony został cały wysiłek, na jaki stać było w danym momencie rozwoju. Rozdymanie siebie zarozumiałością, na podobieństwo owej żaby z bajki, nie zdoła oszukać, ni pokryć braku istotnych wartości, a może sprowadzić katastrofę.
A przede wszystkim nie należy czekać na lekarzy z zewnątrz, lecz samym zacząć leczenie i to zacząć je od stworzenia w sobie wewnętrznej dyscypliny, poszanowania dla swej pracy i pracy innych, i gorącego umiłowania tej sztuki, której się służy, a może w krótkim czasie objawią się cudowne rezultaty tej kuracji i radość zapanuje w duszach.
fragment
WYDAWNICTWA ARTYSTYCZNE I FILMOWE
Data wydania: 1973
Format: 145 mm x 140 mm
Liczba stron: 226
Oprawa: twarda
[materiały prasowe]