Paulina Sołowianiuk
Wiele lat po wojnie, wraz z którą odeszły spirytyzm i dążąca do naukowego ujęcia niezrozumiałych zjawisk metapsychika w swojej najokazalszej i najciekawszej formie, do duchowości tak tragicznie zażegnanej epoki powrócił w jednej z piosenek Kabaret Starszych Panów. Jeremi Przybora pisał z przekorą, ale i z serdeczną, pełną wysmakowanego humoru nostalgią:

Paulina Sołowianiuk
Wydawnictwo Iskry, 2014
Ach, te cudne, te ułudne, te prześliczne
seanse spirytystyczne!
Ta z duchami przedwojenna bliska więź;
zapodziało się to teraz wszystko gdzieś…
(…)
Spirytyści przedwojenni, dawni, owi!
Ossowiecki, Kluski, Guzik, Ochorowicz!
Dać ich duchom dziś radości tych choć ćwierć,
a nie zanudzaliby się tam na śmierć!
Małą dziurkę zrobić by w materializmie
i pozwolić – niech się przez nią znowu wśliźnie
przedwojenna spirytyzmu zwiewna nić –
tożby miło znowu było duchem być!
Mimo zmiany oblicza świata nadal żyła grupa tych, których duchowość, mentalność i barwa intelektualna wyrosły z realiów i wyjątkowości przedwojennych dekad. Ich świat wewnętrzny i rozumienie pierwiastka nadprzyrodzoności wyposażone były w elementy, które po latach zaczęły uchodzić za śmieszność. Jedną z takich postaci była Stanisława Nowicka, przedwojenna śpiewaczka i artystka kabaretowa o międzynarodowej sławie, dziś pamiętana przede wszystkim jako odtwórczyni Tanga Milonga Jerzego Petersburskiego. Według wielu relacji posiadała wyjątkowy dar przepowiadania przyszłości, a jej umiejętność prekognicji splatała się z ideologią spirytystyczną. Stacha – bo tak zwana była przez przyjaciół i znajomych – twierdziła, że informacje o przyszłości często są jej przekazywane za pośrednictwem osób zza materialnej kurtyny. Uważano ją za medium. Posługiwała się też podobno pismem automatycznym.

1934 rok, NAC
Po drugiej wojnie światowej Nowicka wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Zamieszkała na farmie godzinę jazdy od Nowego Jorku, pośród drzew i bujnej roślinności, gdzie zbierała zioła i przyrządzała tajemnicze nalewki i wywary. Przekonani o jej nadzwyczajnych zdolnościach znajomi kierowali do niej ciekawe przyszłości klientki – zwłaszcza w chwilach, gdy jej portfel tracił na zasobności. Żartowano, że XX wiek uchronił Stachę przed śmiercią – za swoje zdolności i praktyki kilka wieków wcześniej zapewne spłonęłaby żywcem na stosie.
Bywało, że telefonowała do kogoś nagle, bądź słała list, dając wskazówkę lub przestrzegając przed podjęciem działań, które już zostały zaplanowane, a o których absolutnie nie mogła nic wiedzieć. Zadziwiały szczegóły, jakimi przy tym dysponowała. Przekonał się o tym Aleksander Janta-Połczyński, którego w końcu lat pięćdziesiątych dręczył przez dłuższy okres dokuczliwy ból gardła. Niepokój wzrastał proporcjonalnie do upływu czasu, bo pisarz miał w planie trzytygodniową podróż do Japonii z okazji międzynarodowego kongresu PEN Clubu. Udał się do lekarza, który go uspokoił, diagnozując lokalne zapalenie i wypisując receptę na antybiotyk. Już po powrocie do domu Janta zastał list od Stachy, w którym ta informowała z całą powagą, że o godzinie 1.50 w nocy otrzymała zaświatowy komunikat, który niniejszym załącza do listu. Przekaz pochodził rzekomo od Wielkopolanina o wyglądzie z czasów sprzed pierwszej wojny światowej, noszącego okulary lub binokle. Skreślona pod jego wpływem informacja zawierała i diagnozę i zalecenia: ból gardła nie był powodem do zmartwień, należało natomiast powstrzymywać się od spożywania posiłków po godzinie 5.30 lub 6.00 i co drugi dzień na noc zażywać aspirynę. Na koniec Wielkopolanin dodał enigmatycznie: „Idę”. Zbieżność szczegółów i trafność oceny były zdumiewające.

Leo Fuchs (Fuks)
1932 rok, NAC
W bliższej relacji z Nowicką pozostawał Jan Lechoń. Poeta mieszkał w Nowym Jorku i choć ukochał sobie miejski gwar, z radością wsiadał do autobusu i gościł w jej wiejskim przybytku. Tam czuł się jak w Polsce, otoczony gorącymi wciąż wspomnieniami i dawną, przedwojenną kulturą. Lechoń darzył Nowicką ogromnym zaufaniem i w najmniejszym stopniu nie powątpiewał w prawdziwość i trafność jej niezwykłych zdolności.
Pod datą 19 marca 1950 roku zanotował w swoim dzienniku:
„Stasia Nowicka w wieczór u Felicji Jordanowej mówiła wszystkim niebywałe rzeczy z najdawniejszej przeszłości i z dzisiaj, czytała wszystkie krążące koło nich myśli i widziała pełno niewidzialnych postaci, wmieszanych w życie tych gości Felicji. Nie może tu być żadnego szwindla, bo wiem po sobie, ile razy mówiła mi o rzeczach, o których poza mną nikt nie wiedział. Nie wiem, co ona robi na seansach, ale pewne jest, że widzi ona to, czego my nie widzimy, i że ma tak zwany skromnie «szósty zmysł»”.
Lechoń był osobą wyjątkowo wrażliwą, emocjonalnie rozedrganą. Nieustannie zmagał się ze swoim wnętrzem. Nie potrafił pławić się w swojej duchowej urodzie i pożytkować jej na dandysowską modłę. Nowicka, która z założenia wiedziała więcej, była dla niego ogromnym wsparciem. W jej niewytłumaczalnych zdolnościach literat szukał pocieszenia i często się z nią kontaktował. Gdy denerwował się przed wygłoszeniem odczytu – telefonował i słyszał, że wystąpienie będzie udane, a słuchacze usatysfakcjonowani. Po odniesionym sukcesie dzwonił ponownie, gratulując jej wykonania dobrej, nadzmysłowej roboty. Asekurował się nią. Ósmego sierpnia 1951 roku zamieścił w dzienniku taką oto notatkę:

1933 rok, NAC
„Stasia Nowicka powiedziała mi, że będę teraz pisał, jak w roku 1918. To straszna przepowiednia, bo pisałem wtedy z rozpaczą i w rozpaczy napisawszy Mochnackiego i Piłsudskiego, czułem rozpacz, jakąś klęskę, dopisałem się do beznadziejnego smutku, nie było wtedy mnie – tylko rozdygotane medium, piszące pod dyktando tajemnych, gnębiących go potęg. Najgorsze to, że naprawdę teraz przechodzę podobne stany – że wola moja niewiele ma wspólnego z tym, co piszę – więc też żadnej z tego nie mam radości”.
W okresach obniżonego nastroju intuicyjnie zwracał się do niej o pomoc, ale bywało też, że unikał jej w obawie przed usłyszeniem niepomyślnych przepowiedni. Gdy było bardzo źle, przyjaciele prosili artystkę, by go naprędce podniosła na duchu, rzucając zmyślony pomyślny prognostyk bądź historyjkę o dobrze wróżącym marzeniu sennym.
Lechoń nie interesował się teozofią, choć Nowicka znała dobrze Wandę Dynowską i podsuwała mu nawet lekturę tłumaczonych przez nią indyjskich ksiąg – zbyt daleko było to jednak od jego Boga. Ale na krótko przed śmiercią zapytał Stachę, jak nauki teozofów zapatrują się na dusze samobójców. Odpowiedziała mu, że to najgorszy stan, w jakim dusza może się znaleźć.
Artystka wspominała, że razu pewnego Lechoń, który tak jak ona był zodiakalną Rybą, zatelefonował do niej i powiedział: „Stasiu, koniec nasz. Ryby się kończą, a zaczyna epoka Wodnika. Czy to znaczy, że już mamy zdechnąć?”.

Tadeusz Olsza w skeczu W marynarskiej tawernie
w Morskim Oku
1931 rok, NAC
To przekorne pytanie nie było bezzasadne. Pokolenie, do którego należał poeta, schodziło już ze sceny, a jego duchowość nie przystawała do tej, którą wykształcały kolejne generacje. Przyznać trzeba jednocześnie, że spirytyzm nadal ma wyznawców na całym świecie, a elementy okultyzmu i ezoteryki funkcjonują przecież w świadomości współczesnych społeczeństw.
Polska nie jest tu wyjątkiem, choć socrealizm i powojenny materializm odcisnęły swoje piętno. W Warszawie działa Polskie Towarzystwo Psychotroniczne, kontynuujące tradycję towarzystw przedwojennych i jak one stawia sobie za cel skupianie wyłącznie rzetelnych, wiarygodnych specjalistów z dziedziny psi. Już w bieżącym stuleciu zawiązało się formalnie Polskie Towarzystwo Studiów Spirytystycznych z siedzibą w stolicy i oddziałami w kilku większych miastach Polski. Z inicjatyw prywatnych formują się mniejsze, lokalne grupy sympatyków myśli spirytystycznej, a obok nich funkcjonuje niezliczona liczba pojedynczych gabinetów, w których na różną skalę uprawia się: magię, wróżbiarstwo, kartomancję, chiromację, szamanizm, jasnowidzenie, bioenergoterapię czy lecznictwo niekonwencjonalne.
Obok wyjątkowo bogatej literatury ezoterycznej drukarnie opuszcza wiele publikacji utrzymanych w tradycyjnym duchu spirytystycznym.
Wznawiana jest też dawna literatura przedmiotu, to jest pozycje dziewiętnastowieczne i przedwojenne. Nowe wydawnicze wcielenie otrzymują dzieła spirytystycznych klasyków związanych ze światem nauki, jak Alfreda Russela Wallace’a O cudach i nowoczesnym spirytyzmie czy Mediumizm Aleksandra Butlerowa. Nie brakuje też wznowień dzieł duchowego ojca ruchu – Allana Kardeca.

Wobec przedwojennej duchowości, często zwanej tu umownie „nową”, duchowość przełomu wieków XX i XXI jawi się jednak nie tylko jako silnie odkształcona i okaleczona, ale i wtórna. Nie czerpie ze źródeł, nie pyta o swoją zasadność, nie ma potrzeby autoweryfikowania i samodoskonalenia się. Spirytyzm i okultyzm zredukowano do roli zabawki, która poprzez urozmaicenie codziennego życia ma je uprzyjemnić, dużo rzadziej ulepszyć.
Nie ma już miejsca na metafizykę, na dociekanie prawdy, próby odkrycia istoty człowieka, poszukiwanie sensu w skali mikro i makro. U jej podstaw nie leży już ani samotność, ani ciekawość, ale zachłanność. Kultura współczesna, natrząsająca się przy byle okazji z manii kręcenia stolików i metapsychicznego bzika Piłsudskiego, paradoksalnie przejęła w spadku tę część ówczesnych tendencji, które już wtedy zwykły wywoływać politowanie. Tę, którą wykpił Gombrowicz, rysując w Opętanych portret znudzonych, infantylnych dam, zasiadających do seansu spirytystycznego jak do brydża. Na niewiele zdaje się dziś racjonalizm (który za swoją nowoczesną fasadą kryje często bezrefleksyjny krytycyzm) i myśl chrześcijańska w swojej tradycyjnej formie, bo jej odbiorca nie jest już poszukiwaczem, ale konsumentem. Pragnie duchowości w formie tak prostej, jak on sam i homogenicznej jak społeczeństwo, w którym żyje. Masowej i marnej, wystawiającej na sprzedaż na wpół uświadomione potrzeby i złudzenia, rozpisanej na wypełnione horoskopami kolorowe magazyny, kursy magii i czarodziejstwa, przyszłość na telefon.

Tadeusz Olsza, Stanisława Nowicka, Eugeniusz Bodo
1931 rok, NAC
Odbiorca – bo już nie twórca – współczesnej kultury duchowej to mistrz kamuflażu. Czerpie garściami z morza jej groteskowych form, ale nigdy oficjalnie. I nigdy nie bierze odpowiedzialności za to, że sam ją taką stworzył. Stojąc na niepewnym cokole karykaturalnego rozumu, naigrawa się z dawnych okultystycznych i spirytystyczno-metapsychicznych fascynacji oraz tych, którzy swoim duchowym potrzebom potrafili nadać i charakterystyczną barwę, i wyjątkową pozycję.
Czy pozostaje nam coś więcej, niż spojrzeć wstecz z nadzieją, że koło czasu trwa w ciągłym ruchu i nadchodzące generacje uchwycą „przedwojenną spirytyzmu zwiewną nić”, którą wypuściły nasze ręce?