Mirela Tomczyk
22 kwietnia 2019 roku
Premiera: 16 listopada 1933 roku w warszawskim kinie Casino
Reżyseria: Jan Nowina-Przybylski
Scenariusz: Marceli Tarnowski
Występują: Zbigniew Staniewicz, Jaga Boryta, Ina Benita, Zygmunt Chmielewski, Stanisław Sielański, Feliks Żukowski, Ludwik Fritsche, Eugeniusz Gielba, Henryk Rzędkowski
Dzisiaj pamiętamy Przybłędę przede wszystkim dzięki świetnej kreacji artystycznej Iny Benity i burzy jej niesfornych włosów. Ale nie była ona jedyną ówczesną gwiazdą Przybłędy („zajmuje jedno z czołowych miejsc w polskim firmamencie filmowym”). Gazety równie szeroko rozpisywały się o utalentowanym aktorze Zbigniewie Staniewiczu („ten popularny aktor bije w r.b. wszystkie rekordy”), który był związany z Jagą Borytą („interesująca”), również aktorką tego filmu.
Uwagę dziennikarzy zwrócił debiutujący w tym obrazie również Feliks Żukowski: „Niebanalna męska uroda, miły i głęboki głos, doskonała gra artysty, który przeszedł szkołę teatru Adwentowicza, uczynią zeń z pewnością ulubieńca publiczności. Jego kreacja to człowiek z krwi i kości, mocny, namiętny, umiejący silnie kochać i silnie nienawidzieć”.
Kulisy filmu Przybłęda są dużo bardziej ciekawe niż scenariusz, który nie zachwyca skomplikowaną czy logiczną fabułą, choć recenzent „Kina dla wszystkich” po obejrzeniu próbnych zdjęć napisał: „Takich właśnie filmów, a nie bzdur, na które patrzeć się nie można, i które irytują widza, zamiast go przyciągać do kina, – nam potrzeba”. A także: „Jak się dowiadujemy, już w końcu tego miesiąca Przybłęda wejdzie na czołowe ekrany warszawskie, aby swą żywą i arcyciekawą akcją, przepięknymi zdjęciami i mistrzowskiem wykonaniem olśnić i zachwycić każdego”.
Ale od początku….
Lipcowy „Ilustrowany Kurier Codzienny” z 1933 roku donosił, że od kilku tygodni w Żabiem na Huculszczyźnie gości ekipa filmowa, która „nakręca obrazy na tle pięknego krajobrazu górskiego […]. Film ten będzie pierwszym obrazem życia naszych Hucułów, który przedostanie się na ekrany całego świata, przyczyniając się w ten sposób do propagandy tej części kraju”. Prace nad filmem odbywały się w dolinie Czeremoszu i trwały około 6 tygodni. „Kino dla wszystkich” pisało: „Zdjęcia dokonane zostaną w miejscowości Żabie i rzucą po raz pierwszy na ekran polski czarowny świat potężnych gór i cichy smętek wsi huculskiej”. Gazety zachwycały się urokami egzotycznych terenów, nieznanych szerzej turystom, a także wsią huculską „pełną zabobonów i dawnych tradycji”.
To dramat dwóch światów. Ona, czyli Maryjka (Ina Benita) była ucieleśnieniem nowoczesności i postępu, której przeciwstawiano ich, czyli całą przesądną i zacofaną wieś huculską. I ten „misternie przeprowadzony konflikt pełen emocjonalnych, a nieraz wprost tragicznych scen zająć musi każdego”.
Jeden z uczestników ekipy opisał nieufność i podejrzliwość, jaka towarzyszyła im na początku realizacji zdjęć. Filmowcy mieli ogromne trudności z wypożyczeniem kostiumów dla aktorów i dopiero długie, intensywne przekonywanie, że chodzi o stworzenie „żywej fotografii”, dzięki której Huculi będą mogli się zobaczyć w ruchu, przemogło niechęć i zwyciężyła ciekawość. Gdy ekipa, już w strojach huculskich, wyruszyła przez pola i góry na plan zdjęciowy, nie wzbudzała już większego zainteresowania. Tak było dopóki operator Albert Wywerka nie rozstawił kamery. Otaczający go Huculi rzucili się do ucieczki i filmowcy znów musieli cierpliwie tłumaczyć, że ten aparat nikomu nie może zaszkodzić.
Z czasem Huculi przyzwyczaili się do członków ekipy, stali się bardzo serdeczni i uczynni. Szczególne względy miała u nich Ina Benita, „która w stroju huculskim wyglądała prześlicznie, była w stałem oblężeniu przez dorodnych Hucułów, którzy prawili jej komplementy i każde jej życzenie natychmiast spełniali”. Również Zbigniew Staniewicz „stał się obiektem Hucułek, podbijając ich płochliwe serduszka”. A Zbigniew Chmielewski „tak zaimponował Hucułom swoją postawą i obejściem, że… prosili go usilni, aby został wójtem prawdziwego Żabiego”.
Sama Ina Benita wspominała: „Huculi kochali mnie jak dziecko swej wsi. A trzeba przyznać, że i ja się wielce do nich przywiązałam. Najwięcej na tym ucierpiał Staniewicz. Tłum często asystował przy zdjęciach. Nakręciliśmy jedną ze scen miłosnych. Staniewicz całował mnie… gdy z tłumu Hucułów wybiegł rosły mężczyzna i silnie odepchnął go. Byłoby doszło do bójki, gdyby nie ja, która pogodziłam zwaśnionych”.
Natomiast reżysera – Jana Nowinę-Przybylskiego – Huculi podejrzewali po cichu, „że musi być «pewnikiem» Hucułem, który opuścił strony rodzinne dla chleba”, ponieważ doskonale znał najdrobniejsze szczegóły zwyczajów weselnych Hucułów.
To właśnie wesele ekipa Nowiny-Przybylskiego nakręciła ze sporymi trudnościami, ale w efekcie ten dzień był prawdziwym świętem dla okolicznej ludności. Oddam głos jednemu z członków ekipy: „Zamówiliśmy we wsi 40 koni, kilka wozów, 6 muzykantów i kilkudziesięciu statystów. Najwięcej kłopotu mieliśmy z panną młodą, bowiem żadna z dziewcząt huculskich nie chciała nią zostać, gdyż bała się, że potem nikt jej już nie będzie chciał, a mężatkom nie pozwalali mężowie zagrać panny młodej.
Po długich perypetiach wybrnęliśmy z kłopotów ten sposób, że pan młody – śliczny chłop Jura, nasz przewodnik po Huculszczyźnie, namówił swoją siostrę. W orszaku brało udział 8 drużbów, 8 druhen, 10 kumów, resztę stanowili goście ze strony panny młodej i pana młodego. […]
O godzinie 8 rano wyruszyliśmy, jak kto mógł, pieszo, konno czy na wozach, na oznaczone miejsce. Nieprzebrany tłum Hucułów. Pogodę mieliśmy cudowną. Gdy orszak stanął przed aparatem, przystąpiliśmy do prób, które trwały jednak blisko do południa, gdyż nieprzewidzianą przeszkodę natrafiliśmy… w koniach, które ani rusz nie chciały iść pod obcym jeźdźcem”.
Scenę wesela zakłócił również starosta z Kosowa, który z impetem zatrzymał czoło orszaku, dopędzając go samochodem. Koniecznie chciał mieć własne zdjęcia z planu filmowego i choć ekipa zapewniała go, że podzieli się swoimi, to nie ustępował.
Pierwsze recenzje podkreślały ogromną rolę przyrody w tym filmie. To ona, obok „prześlicznego kolorytu” folkloru, zabobonów i przesądów, była jedną z głównych bohaterek. A to film „potężny i niesłychanie interesujący”. Wszystko było w nim dopracowane, na najwyższym poziomie artystycznym, z „niezmiernie żywą i arcyciekawą akcją”. Muzykę „niezwykłą i frapującą” skomponował laureat nagrody muzycznej miasta Warszawy prof. Jan Maklakiewicz. Udźwiękowienie filmu spełniało oczekiwania i nie ustępowało „dźwiękowcom zagranicznym”. Gra aktorska wybitna, obsada „pierwszorzędna” i „szczególnie dobrana”. Mistrzowskie zdjęcia operatorskie. Reżyseria „inteligentna i sprawna”. Przybylskiemu sugerowano, aby zabrał się za reżyserię Chłopów.
Według „Kina dla wszystkich” o kopie tego filmu zaczęły się ubiegać studia z Jugosławii, Czechosłowacji, Rumunii, Francji, Danii i Węgier.
Ale czy tak było naprawdę?
Kolejne recenzje już nie były tak przychylne. Wyśmiewano scenariusz jako naiwny i nieprawdopodobny, czy wręcz prymitywny, nazwano go zwykłą „romansową bajdą”. Wyszydzano „maskaradowych chłopów”, którzy stali się tłem dla „platynowej przybłędy” i aktorów, którzy „zgrywali się na chłopów”. Aktorzy – w opinii recenzentów – grali szablonowo i „typowo «salonowo»”, a Przybylski nie wyszedł poza sztampowe rozwiązania. Okazało się też, że udźwiękowienie szwankowało. Drwiono z nowych, wyszywanych kożuszków, w które była ubrana cała wieś. Obśmiewano „tężyznę dialogów” – zbyt „miejskich” i literackich.
Zdjęcia przyrody nie podlegały częstej krytyce, a wręcz pisano, że to jedyne walory filmu, ale „na tem się kończą pochwały”. Ale już w innej recenzji Wywerce się jednak oberwało, gdyż nie umiał wydobyć czaru i egzotyki miejsca, zrobił zdjęcia „nieciekawe, statyczne i bezbarwne”.
Reżyseria nieudana, a folklor „fałszowany i często robi wrażenie maskaradowe”.
Jedynie oprawa muzyczna filmu nie podlegała dyskusji. Szczególnie ciepło została przyjęta piosenka huculska towarzysząca piłowaniu drewna.
A ja?
Uważam, że Stanisław Sielański skradł ten film wszystkim aktorom. I to dla niego powinniśmy go obejrzeć w pierwszej kolejności, bo, jak napisał jeden z recenzentów: „jedynie inteligentnie zrobioną postacią jest wiejski… idiota (Sielański). Gdy pod koniec film poczyna nabierać rumieńców życia, gdy na ekran wdziera się żywioł ludzki i wodny (powódź), ruch, hałas, harmider, wtenczas, na tym tle podskakiwania, bełkot i krzyki idioty przenoszą film z powszechności w dziedzinę prawdziwego artystycznego zdarzenia i nadają mu wyraz, który jest życiem sztuki”.
Nie przeszkadzają mi niejasności scenariusza, wyszywane kożuszki, literacki język, salonowa gra aktorska. Jestem urzeczona świeżością Iny Benity, dramatem bohaterów, wyjściem filmowców poza studio i ambicjami reżysera. Przybłęda na pewno się wyróżnia i „pomimo wad, film ten jest jednak sympatyczniejszy […] od innych, widzianych ostatnio, gdyż reżyser ma jakieś ambicje wyjścia poza szablon tematów szpiegowsko-dancingowych”.
Bibliografia:
- Ilustrowany Kurier Codzienny 1933
- Kino dla Wszystkich 1933
- Tygodnik Radomski 1934
- Trubadur Warszawy 1934
- Tygodnik Ilustrowany 1933
- Wiadomości Filmowe 1933
- Kino 1933
- Świat 1933