Pierwsze spotkanie ze „słońcem filmowym”. Rozmowa z Lidią Wysocką

„Światowid”
14 września 1935, nr 37

„Światowid” 1935, nr 37

Nowa twarz. Każda nowa postać filmu polskiego witana jest ze szczególnym zainteresowaniem. Kim jest? Skąd pochodzi? Jak się „dostała” do filmu?

Oto pytania, które interesują szero­kie rzesze kinomanów.

– Zanim odpowiem na te „obowiąz­kowe” pytania – atakuje nas w spo­sób nieoczekiwany Lidia Wysocka – chciałabym w kilku słowach skreślić ten niesamowity stan, jaki mnie ogar­nął, gdy po raz pierwszy stanęłam przed cyklopowym okiem obiektywu filmowego.

Wydaje mi się, że to jest również interesujący szczegół z kar jery nowej artystki.

– Słusznie, chętnie posłuchamy…

–  Otóż proszę sobie wyobrazić. Ol­brzymia hala, jasno oświetlona. Doo­koła oślepiające światło jupiterów. Jest tak widno, że… nic nie widzę… A przy tym ten upał… Już po kilku mi­nutach – dokuczliwy ból oczu… Ale to jeszcze drobiazg. Zaczyna się pró­ba… Ma się odegrać jakąś scenę. Jak ta na przykład, powitanie ojca. Drobna scenka. Nieprawdaż? Ile jednak wy­maga opanowania, ile swobody trzeba, aby takie „dzień dobry, papciu” wyszło całkiem naturalnie, po prostu „po ludz­ku”. Przed sobą, czy za sobą czuję, że ktoś, albo raczej „coś” na mnie patrzy. Tak. To obiektyw aparatu. Czuje się pewne skrępowanie, zażenowanie, onieśmielenie stokroć gorsze, niż wów­czas, gdy staje się oko w oko z tłu­mem publiczności, z widownią… Taka jest siła, taka jest tajemnicza potęga martwego, lecz czujnego i nieubłaga­nie ścisłego kontrolera waszej ekspre­sji, waszego sposobu wyrażania my­śli i uczuć.

Atmosferę odpowiedzialności i oba­wy potęguje jeszcze jeden szatański przyrząd, nazywa się mikrofon. Wisi takie coś nad głową i łowi wszystkie dźwięki waszej mowy. Wiecie o tym, że ten glos i wasz obraz zostanie zaraz utrwalony na taśmie. Jak to wyj­dzie? Jakim głosem przemawiać bę­dzie ta filmowa postać, która jest waszym drugie „ja”?

Strach ogarnął i mnie, gdy po raz pierwszy stanęłam w obliczu „słońca filmowego”. Lecz dzięki wskazówkom reżysera Marty Flanz, w miarę jak praca posuwała się naprzód, nastąpi­ło pewne uspokojenie. Zaczęłam bar­dziej koncentrować myśli i uwagę-

Czułam, że mikrofon i obiektyw sta­ją się moimi bliższymi przyjaciółmi… Teraz rozumiem, że z tych drobnych scenek, momentów, przejść – powstaje obraz żywego człowieka.

– Ma pani więc pełną satysfakcje?

– Niewątpliwie. Jest to przecież mój debiut na ekranie. Przedtem zna­łam tylko scenę…

– Jaką?!

– Szkolną. Jestem słuchaczką Pań­stwowego Instytutu Sztuki Teatral­nej (P.I.S.T.), pozostającego pod kie­rownictwem A. Zelwerowicza. Do tej uczelni wstąpiłam po ukończeniu śre­dniego zakładu naukowego.

Od dawna już czułam pociąg do sce­ny. Do filmu dostałam się dzięki wy­twórni Leo-Film, która powierzyła mi główną role kobiecą w komedii Ko­chaj tylko mnie. Partnerami moimi są K. Junosza-Stępowski, W. Zachare­wicz, M. Znicz, Grabowski i inni. Pod reżyserią Marty Flanz pracuje się chętnie, bo w atelier panuje przyjem­na atmosfera wzajemnego zrozumie­nia i dbałości o wysoki poziom wyko­nania filmu. Zdjęcia są w toku.

Tyle p. Wysocka.

Dodajmy od siebie: komedia Ko­chaj tylko mnie realizowana jest z dużym nakładem środków i pietyz­mem. Dość rzec, że do opracowania scenariusza, którego autorem jest p. Karol Járosy, sprowadzono z zagra­nicy wybitnego fachowca, p. Lantza, współautora scenariusza Joe May‘a Jej ekscelencja miłość i wielu in­nych głośnych obrazów, zaś piosenki i dialogi pisał E. Schlechter, popularny autor słynnych przebojów. Wytwórnia Leo-Film znana jest z solidnego wy­konania filmu. Pod dobrą opieką za­czyna swą karierę p. Lidia Wysocka. Możemy jej pogratulować!

(R)

 


Zdjęcie wprowadzające: Lidia Wysocka i Witold Zacharewicz na fotosie z filmu Kochaj tylko mnie. Źródło: FINA. 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments