I. Tom
„X Muza”
28 lutego 1938, nr 27
– Ja, Andrzej, biorę sobie ciebie, Kazimierę, za żonę i przysięgam ci miłość i wierność małżeńską i to, że cię nie opuszczę, aż do śmierci…
Głos mężczyzny jest cichy, monotonny, znudzony nieco.
– Ja, Kazimiera, biorę sobie ciebie, Andrzeja, za męża i przysięgam ci miłość, wiarę i posłuszeństwo małżeńskie i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Głos kobiety brzmi mocno; jest trochę drżący, ale przepojony wzruszeniem i przejęty głęboko treścią powtarzanych za kapłanem słów.
Nowożeńcy całują krzyż, ksiądz błogosławi pochylone ich głowy, po czym, podanym mu przez kościelnego kropidłem święci wszystkich zgromadzonych w kościele.
Nagle…
– Stop! – rozlega się czyjś potężny okrzyk. To woła demoniczny brunet w okularach.

Źródło: Fototeka/FINA.
Konsternacja w kościele. Czyżby odrzucony wielbiciel? Czarny charakter?
– Stop! – Ksiądz za mocno machnął kropidłem! W mikrofonie to wypadło jak trzask! Powtórzyć scenę!
I ślub powtarza się od początku. Nareszcie wszystko wypadło jak należy… Można kręcić. Reflektory zapalają się jeden po drugim, reżyser daje znak…
Gdy nowożeńcy odchodzą od ołtarza, twarze ich są zmęczone, z czoła grubymi kroplami ścieka pot, pomieszany ze szminką. Nic dziwnego, znajdują się już w atelier od 8-mej rano (teraz jest 4 pp.), a kto wie do jak późna przeciągną się zdjęcia?…
Franciszek Brodniewicz, świeżo upieczony małżonek, opada na fotel. Charakteryzator poprawia mu „twarz”. Opodal rozmawiają dwaj „ojcowie” młodej pary, Junosza-Stępowski i Zelwerowicz. Reżyser, Juliusz Gardan, niezmordowanie wydaje polecenia mechanikom, osobiście dopilnowując każdego szczegółu.
– Zadowolony pan ze swej pracy? – pytam go.
– Nie wiem, proszę pani. Ja mogę ocenić zrobiony przez siebie film dopiero w cztery tygodnie po premierze.
W jednej z garderób odnajduję wreszcie młodą małżonkę, Stanisławę Engelównę, dla której tu właściwie przyszłam. Jest jeszcze w swojej prześlicznej białej sukni, podkreślającej subtelną dziewczęcość jej rysów.
– Wywiad? – uśmiecha się nieco zażenowana. – Dobrze, tylko, że ja jeszcze dość obco czuję się w skórze aktorki filmowej. To mój pierwszy obraz…
Pani Engelówna nie potrzebuje tego mówić. Jej debiut we Wrzosie (wg powieści Rodziewiczówny) stał się sensacją w świecie filmowym. Bo rzeczywiście to niecodzienne zjawisko, aby młodej aktorce która nigdy nie była nawet w atelier, powierzano główną i w dodatku tak trudną i ciekawą rolę.

Źródło: X Muza nr 27 (1938)
– Dotychczas pracowałam tylko w teatrze – opowiada. I to od niedawna, bo zaledwie trzy lata. Tam kariera moja rozwijała się normalnie, to jest zaczynałam od… pokojówek (w Wielkiej miłości Molnara, w Starym winie). Później przyszła kolej na Mariannę w Skąpcu, na Agatkę w Słudze jego lordowskiej mości. Przyzwyczaiłam się do teatru, czułam się dobrze na jego deskach. Aż tu nagle film! Propozycja objęcia roli Kazi we Wrzosie zaskoczyła mnie naprawdę. To taki inny rodzaj pracy, niż w teatrze! Bardzo jednak ciekawy. Moja ,,Kazia” stała mi się od razu ogromnie bliską. Lubiłam ją zawsze, jeszcze wówczas, gdy jako pensjonarka czytałam po raz pierwszy Wrzos. W scenariuszu postać ta jest nawet ciekawsza, niż w książce. Bardziej wyraźna, bardziej jakby skondensowana.
– Ma pani tremę?
– Mam! – wyznaje szczerze p. Engelówna. Przede wszystkim dlatego, że w raz nakręconej scenie nic się już nie da zmienić, ani przerobić.
-Pani Engelówna na plan! – przerywa nam rozmowę głos reżysera.
I znów zapalają się reflektory. Patrzę na kobietę w białej sukni i wydaje mi się, że zmiany, ani przeróbki nie są w jej pracy potrzebne. Bo młoda artystka wkłada w tę pracę tyle prawdziwego, szczerego uczucia, że zastępuje ono fachową rutynę.
Zdjęcie wprowadzające: Stanisława Angel-Engelówna w filmie Serce matki. Źródło: Fototeka/FINA