Nina Grudzińska. Kobieta jak marzenie

B.Si.
„Światowid”
23 marca 1935, nr 12

„Światowid” 1935, nr 12

Nina Grudzińska jest dziś niewątpliwie najpięk­niejszą kobietą w Warszawie. Zdaje się, że nikt temu nie zaprzeczy. Jej wschodni typ urody i kre­sowy akcent mowy pozwala się od razu zorientować, że ta piękna kobieta nie w stolicy przyszła na świat, lecz gdzieś na wschodnich krańcach Polski. Tak też jest.

– Urodziłam się na Podlasiu – mówi piękna Liza z Krainy Uśmiechu – i tam spędziłam młodość.

– Ale w pani rodzie musiał być ktoś, kto po­chodził z bliskiego Wschodu. Ta uroda, te włosy, cera, wszystko zdaje się mówić, że jest pani potomkiem jakiegoś chana tureckiego.

– Pozory mylą, proszę pana. W moim rodzie nie było żadnego Turka, ani innego pohańca[1] – śmieje się Nina Grudzińska. – Tym niemniej mam we krwi jakieś szczególne zamiłowanie do wszystkie­go, co trąci Wschodem. Niechże pan pozwoli, to pokażę coś właśnie w tym guście.

Z nowoczesnego pokoju, urządzonego z wielkim smakiem, przeprowadza nas piękna gospodyni do apartamentu, który jest rzeczywiście unikatem w Warszawie. Świadczy zarazem, że właściciel­ka jest rozkochana we Wschodzie do przesady.

Pokoik ten jest niewielki. Ma ze trzy metry kwadratowe. Ściany i podłoga ją wyłożone oryginalnymi wschodnimi dywanami. Sufit zawie­szony również wschodnimi tkaninami, urządzony jest na kształt stropu w namiocie. W pośrodku wisi również oryginalna wschodnia latarnia, rzucająca na cale to mile dla oka i strasznie przytulne wnę­trze, ciepłe, przytłumione światło. Narożnik wy­pełnia coś w rodzaju tapczanu, pokrytego dywa­nem i zasypanego stosem poduszek. Przed tapcza­nem niski stolik z mosiężną, tłoczoną we wschodni deseń płytą, zastawiony jest sześciu kubkami bia­łymi w mosiężnej oprawie. Resztę namiotu wypeł­nia misternie rzeźbiona, inkrustowana szafka, coś w rodzaju kredensu, stolik pod lustrem, tej samej oryginalnej roboty i dwa krzesła, głębokie, duże, rzeźbione.

– Ten apartament jest doskonałą ramą dla pa­ni urody, ale robić wywiad tu, w tej nastrojowej atmosferze, pani wybaczy, ale to będzie trudno.

– Dlaczego?

– Dlatego, że ten nastrój usposabia człowieka do marzeń, do bujania w obłokach; w każdym ra­zie nie sprzyja trzeźwej rozmowie. No, ale spró­bujemy.

Dzwonek telefonu odwołuje Ninę Grudzińską do sąsiedniego pokoju. – W międzyczasie pokojowa wnosi piękny, choć nieduży koszyk alpejskich fiołków.

– Jakiś chłopiec przyniósł to… i tę paczkę też…

Okazuje się, że jakiś wielbiciel przysłał pięknej śpiewaczce tego rodzaju dowód uznania. W orygi­nalnej szkatułce znajdowały się wycinki z pism – recenzje z pierwszego występu N. Grudzińskiej w Krainie Uśmiechu.

– Dobry pomysł z tymi recenzjami. Przynaj­mniej wejdziemy od razu na właściwy temat. Pani swego czasu występowała już w operze, prawda?

– Owszem, ale Kraina Uśmiechu, to właściwie moja pierwsza tego rodzaju partia.

– Jakie wrażenia pani odniosła po występie?

– Takie same mniej więcej, jak przy braniu przeszkody…

– To pani jeździ kon­no!

– A jakże. I kiedy mam brać przeszkodę, zamykam oczy, pu­szczam konia i… jest mi wszystko jedno. Tak sa­mo czułam się na premierze.

– W międzyczasie wi­działem na ścianie pię­kną miniaturkę. Prze­praszam, że znowu odskakuję od tematu, ale ciekawy jestem czyje to?

– Moje. Przecież nim zostałam śpiewaczką ope­rową, byłam malarką. Nawet dość długo uczyłam się malarstwa.

– Teraz się nie dziwię, dlaczego pani tak arty­stycznie mieszka. A te piękne tualety w Krainie Uśmiechu, to pewnie też pani pomysły?

– Tak, wszystko sama projektowałam.

Rozmawiamy jeszcze o wielu sprawach. O pracy w operze dawniej i dziś (dziś oczywiście zaszła olbrzymia zmiana na lepsze), o publiczności i prze­dziwnej przemianie jej upodobań itd. itd. Ani żeśmy się nie spostrzegli, jak upłynęła godzina i trze­ba było opuście wschodni namiot, przenieść się do redakcji i spisać to, o czym się mówiło z Niną Grudzińską.   

 

[1] Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego :
pohaniec m II, D. ~ańca, Im M. -e a. -y daw. pogard. «o wyznawcy islamu, poganinie (zwy­kle o Tatarze, Turku)»: Sojusz z (…) królem Ludwikiem, najściślej znowuż związanym z Turcją, trzymał Sobieskiego na uwięzi, nie po­zwalał mu bić pohańców (…) ku czemu parły go tradycje rodu i temperament wojenny. Boy Mar. 201. Czarny hełm strzelał do góry, i czar­na kita, jak buńczuk pohańca, na wiatr rzucała swój furkot ponury. Konopn. Imag. 4. Głowę Henryka odciętą, utkwioną na dzidę, pohańcy w tryumfie obnosili wkoło zamku lignickiego. Baliń. M. Polska III/12,243. Czy Maurów ścigał na kastylskich górach, czy Otomana przez mor­skie odmęty, w bitwach na czele, pierwszy był na murach, pierwszy zahaczał pohańców okrę­ty. Mick. Konrad 73. Dzielnością swej ręki wy­rwał niewdzięczny Wiedeń z pohańców paszczęki. Tremb. Polit. 151. // L (ukr. pohaneć).

 


Zdjęcie wprowadzające: Nina Grudzińska. Fotografia portretowa (1932). Źródło: Narodowe Archiwum Cyfrowe (NAC). 

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments