Przedwojenna Warszawa w kryminale Tomasza Duszyńskiego

„Siostry Halamki reklamują szampana, Zula Pogorzelska futerka od Apfelbauma, Ordonka pantofle Leszczyńskiego, a Kazik Krukowski samochody Citroëna. Marszałkowska pęka w szwach od świateł i reklam”.

W takich oto okolicznościach rozgrywa się akcja najnowszej powieści Tomasza Duszyńskiego Człowiek z Celuloidu, która swoją premierę będzie miała już 15 lutego br.

Jest to kontynuacja bestsellerowego Fenomena z Warszawy, wydanego zaledwie rok wcześniej nakładem Wydawnictwa SQN. Co autor przygotował dla nas tym razem? Coś, co wzbudza naszą ciekawość najbardziej, czyli historię z rzetelnym kryminalnym motywem z przedwojennym światem artystycznym w tle. Mamy tu bowiem wszystkie składniki wybornej duchowej strawy: życie warszawskiej elity miesza się z gangsterskim światem oraz biografią przedwojennych gwiazd i gwiazdorów.

Młode i ambitne aktorki marzyły wówczas przede wszystkim o sławie na wielkim ekranie. Zamiast tego znaleziono je martwe w zamkniętym atelier Sfinksa i jak czytamy w książce: „Niewątpliwie był to ciąg zaplanowanych, następujących po sobie wydarzeń. Przeprowadzonych z precyzją, a do tego sugerujących, że liczyć się trzeba z dalszym ciągiem tej popapranej historii”. Trup ścieli się gęsto, a zagadka staje się coraz bardziej skomplikowana.

Eugeniusz Bodo i Sambo
fot. Jerzy Benedykt Dorys

Na pierwszy plan wyłania nam się komisarz Wróbel, doświadczony śledczy, który z pomocą Antoniego Słonimskiego próbuje rozwikłać sprawę zagadkowych morderstw. Żeby jeszcze tego było mało, jednym z podejrzanych jest Eugeniusz Bodo. Sprawa jest rozwojowa, albowiem ślady prowadzą do okultystów – i coraz głębiej w przedwojenne środowisko warszawskich filmowców. „Ktoś zaplanował szereg postępujących po sobie wydarzeń i perfekcyjnie się do nich przygotował. Działania podejmował jednak błyskawicznie, jakby bał się, że w jego planach istnieje jakiś słaby punkt”.

Akcja rozgrywa się w 1934 roku i jest mocno osadzona w realiach ówczesnego czasu. Poznajemy uliczki Warszawy, jej koloryt i ciemne strony, a także kulisy „polskiego Hollywood nad Wisłą”. Jednak gdybyśmy chcieli trzymać się sztywno faktografii, to znajdziemy w powieści kilka nieścisłości, ale czymże jest literacka fikcja? Jej główną zaletą jest to, że autor może do woli bawić się nią dostarczając nam szczególnych emocji i dodatkowych bodźców poszukiwawczych.

Również interesujące jest w tej powieści to, że trochę odbarwia nam posągowe postaci historyczne (warto dodać, że sami je umieściliśmy na piedestale), które przecież miały swoje prywatne życie, radości i grzeszki. Dodatkowym atutem książki jest wplecenie w intrygę kryminalną przedwojennych niemych filmów z lat 20., często zapomnianych i rzadko omawianych.

Człowiek z Celuloidu przyciągnął naszą uwagę od razu, kiedy tylko dowiedzieliśmy się, że autor planuje kolejną publikację. Doczekaliśmy się wciągającej i niezwykle wytrawnej opowieści kryminalnej, a wśród wątków szukaliśmy naszych ulubieńców i nie zawiedliśmy się. Wam również gorąco polecamy ten tytuł, także jako dowód, że stare kino to nie tylko badania i fakty, ale również zabawa formą w naszym ulubionym klimacie.

Chcecie więcej? Oto fragment:

Wróbel podszedł do samochodu od strony kierowcy i przez chwilę ze zdumieniem wpatrywał się w młodego aspiranta siedzącego za kierownicą. W końcu przypomniał sobie, że dostał zakaz prowadzenia policyjnych aut od Sonnenberga i z niesmakiem otworzył tylne drzwi, zajmując siedzenie pasażera.

– Jedź pan na Warecką pod numer dziewięć, do tego zakichanego amanta – zakomunikował młodemu przodownikowi.

Kierowca na szczęście nie pytał, o jakiego amanta chodzi. Adres Bodo był ogólnie znany. Bez zbędnych słów odpalił pojazd i gładko włączył się do ruchu. Komisarz mimo woli musiał przyznać, że podróżowanie w roli pasażera mu służy. Okazało się to błogosławieństwem dla jego nerwów i rozregulowanego ciśnienia krwi, które podnosiło się w czasie podróżowania po miejskiej dżungli, jaką stawała się Warszawa. Gdy sam prowadził, nie miał czasu na przemyślenia, zaprzątnięty utrzymaniem pojazdu w szyku innych aut i ze spoconym czołem omijający stanowczo zbyt wysokie krawężniki. Teraz miarowy warkot silnika pozwalał mu się skupić, a myśli dostosowały się do rytmu pracującej i dobrze naoliwionej maszyny.

Bodo. Sławny Eugeniusz Bodo był związany z młodą girlaską zamordowaną w atelier Sfinksa. Czy to odkrycie miało znaczenie? Bodo romansował często, co nie było tajemnicą, choć znajdowali się w Warszawie i tacy, którzy przekonywali, iż aktor uwodzi coraz to nowe kobiety w celu zamaskowania swoich prawdziwych skłonności. Orientacja seksualna mężczyzny pozostawała dla komisarza obojętna. Liczbę wątków przy tej sprawie starał się ograniczyć, jednak pojawienie się w toku śledztwa nazwiska słynnego filmowego amanta uznał za znaczące.

Niemal nic w tej sprawie się nie kleiło. Poza jednym. W atelier Sfinksa nagrano kilka krótkich filmów, każdy z nich mniej lub bardziej wiernie odtwarzał tytuły nagrane niemal dekadę wcześniej. Komisarz spodziewał się, że niedługo wypłynie kolejna wcinka, w której swoje role odegrają zamordowani aktorzy. Co mógł zrobić w tej sprawie? Obstawić tajniakami wszystkie kina w mieście? Śledzić kurierskie przesyłki wychodzące od dystrybutorów? A może spróbować przewidzieć kolejny ruch przeciwnika i przejść do kontrataku? Jak jednak tego dokonać?

Patrząc przez okno na mijane budynki, Wróbel niemal pożałował, że inżynier Ossowiecki wyjechał z kraju. Ta myśl o szukaniu pomocy u jasnowidza nastroiła go pesymistycznie. Jakby przyznał się do porażki, jakby nie wiedział, co ma dalej robić. Jak jednak miał się odnaleźć w tym chaosie? Okultyzm, czarne msze, ofiary dla szatana. Dopełnienie jakiegoś niezrozumiałego rytuału w atelier. Do tego cały ten Beczka i śmierć łódzkiego komisarza.

Może jednak Wróbel popełnił błąd? Co jeśli powinien był trzymać się wątku, który sugerował od początku Rozalski i Sonnenberg? Łódzki śledczy był dla komisarza enigmatyczną postacią, jednak jego przeszłość, sprawy, w których uczestniczył, musiały się w jakiś sposób łączyć z całą tą aferą. A teraz, na deser, do całego tego niestrawnego dania dołączył zamurowany w ścianie trup. Tarka… Nic dziwnego, że w końcu puściły mu nerwy.

Czy powinien brać pod uwagę w tym morderstwie kontekst polityczny? Co łączyło pozostałe ofiary ze zdrajcą, mordercą i gwałcicielem, jak sugerował napis umieszczony przy denacie? Czy w tym szaleństwie w ogóle kryła się jakaś metoda? I, do cholery, co z tym wszystkim miał wspólnego Bodo?

0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments