Kasowy „Wrzos”

Piotr Kitrasiewicz

Filmowcy przedwojennej Warszawy
Piotr Kitrasiewicz

Na fali sukcesu Trędowatej Juliusz Gardan zrealizował kolejny „wyciskacz łez”, oparty na powieści innej popularnej pisarki, tym razem Marii Rodziewiczówny.  Filmem tym był Wrzos, który wszedł na ekrany w kwietniu 1938 roku. Była to pierwsza produkcja wytwórni Elektra-Film: do wybuchu wojny zdążyła wypuścić na rynek jeszcze tylko Floriana, a trzeci, ostatni, Złota Maska, miał premierę podczas okupacji.

Przedwojenny program filmowy streścił fabułę filmowego Wrzosu następująco: 

„Bogaty i urodziwy salonowiec, Andrzej Sanicki, pod naciskiem ojca, znanego adwokata, i w celu otrzymania spadku po matce decyduje się poślubić pannę Kazimierę Szpanowską. Zawarte zostaje małżeństwo «z rozsądku». Dzięki niemu on zyskuje środki na dalsze prowadzenie hulaszczego trybu życia, ona wydostaje się na wolność z dusznej atmosfery panującej w domu jej ojca, ożenionego powtórnie z kobietą pospolitą, złą i przewrotną. Andrzej oświadcza Kazi, że nie żywi do niej żadnego uczucia, gdyż jego serce i myśli należą do pięknej baronowej Celiny, Kazia wyznaje mu również, że kocha innego, są więc małżeństwem tylko z pozoru, dla świata. Po pewnym czasie Andrzej, pod wpływem urody i zalet młodej żony, odwraca się od Celiny, a zakochany w Kazi stara się ją pozyskać, ale na próżno. Młoda pani Sanicka, spotkawszy niespodziewanie swego byłego narzeczonego, Stacha Boguskiego, którego uważa za umarłego, przeżywa powtórnie dawną miłość, ale nie chcąc złamać przysięgi małżeńskiej rezygnuje ze swego szczęścia osobistego. Opiekując się nieszczęśliwymi, przy łożu chorej na tyfus stolarzowej pada zemdlona i w kilka dni po tym gaśnie jak wątła iskierka pod tchnieniem porywistego wiatru. A nad jej trumną, wśród płaczącej rzeszy biedoty, stoi blady, nieruchomy Andrzej z wiązanką wrzosu na ręce”.

Franciszek Brodniewicz
i Lidia Wysocka
fot. Jerzy Gaus/zasoby FINA

Podobnie jak w Trędowatej, w głównej roli męskiej wystąpił Franciszek Brodniewicz, mający tym razem nieco większe pole do aktorskiego popisu. Rola Andrzeja Sanickiego okazała się bardziej złożona charakterologicznie niż jednowymiarowy, pozytywny wizerunek Waldemara Michorowskiego. Jego partnerką nie była tym razem Elżbieta Barszczewska, lecz debiutująca na ekranie Stanisława Angel-Engelówna, aktorka teatralna, obarczona sceniczną manierą przekazywania tekstu. Towarzyszyli im m.in. Kazimierz Junosza-Stępowski, Aleksander Zelwerowicz, Mieczysława Ćwiklińska, Mieczysław Cybulski, Stanisława Wysocka czyli stałe, acz wąskie grono aktorów występujących w produkcjach filmowych rodzimej Dziesiątej Muzy.

Wrzos stał się ekranowym hitem, dobrze spełniając komercyjną rolę epigona Trędowatej. Pod względem artystycznym reprezentował poziom zbliżony. Reżyser, który był współautorem scenariusza, zmienił sporo w powieści Rodziewiczówny, nadając smutnemu finałowi za subtelną symbolikę. Wbrew konwencjonalnemu streszczeniu fabuły zamieszczonemu w cytowanym folderze, ostatnie sceny nie zawierają bynajmniej mdłego sentymentalizmu, lecz pokazują realizm reakcji Andrzeja, który przyszedł na pogrzeb z bukietem ulubionych kwiatów Kazi, wrzosów. Wdowiec usłyszał od Ramszycowej (granej przez Mieczysławę Ćwiklińską) okrutne słowa: „Z tych wszystkich ludzi, którzy po niej płaczą, pan był jej najbardziej obcy, najdalszy”. Wstrząśniętemu Sanickiemu bukiet wypada z rąk. Ostatnie ujęcie pokazuje leżący na ziemi tytułowy kwiat, symbol sponiewieranej miłości, po którym depczą uczestnicy pogrzebu. Realistyczny, pozbawiony sentymentalnej maniery, zabarwiony specyficznym humorem, dialog rozegrał się nieco wcześniej także przy trumnie Kazimiery pomiędzy Wolską a matką ubogiej rodziny, którą opiekowała się zmarła.

– Moja kobieto, cóż tak płaczecie? – pytała Wolska.
– Po mojej pani płaczę – padła odpowiedź.
– Służyliście u niej?
– Nie, to ona nam służyła.
Mieczysława Ćwiklińska, Stanisława Angel-Engelowna, Leszek Pośpielowski
fot. Jerzy Gaus/zasoby FINA

Recenzenci utyskiwali na film, zarzucając mu powierzchowność psychologiczną i schematyczność fabuły, jak również znaczne odejście od pierwowzoru literackiego. Aleksander Piskor na łamach „Prosto z Mostu” (nr 21/1938) sformułował bardzo surowe uwagi: „Jest kiepsko sfilmowana sztuką teatralną, w której nic nie ma z atmosfery utworów Rodziewiczówny (…) Przeróbka była dokonywana prędko, niedbale i nieudolnie. Mało ruchu, dużo dialogów, mizerna wystawa, niedostateczne oświetlenie scen i brak odpowiedniego tempa”. Przyznał jednak, że jest to – „uczciwie wykonane dzieło, przeznaczone dla najszerszych mas”. Anonimowy publicysta „Kina” zdobył się na pouczenie w tonie belfrowskim: „Od reżysera Gardana, który w poprzednich swych filmach wykazał wiele inwencji artystycznej i doświadczenia – mamy prawo chyba domagać się pracy ciekawszej, wysiłków rzetelniejszych i bardziej ambitnych”. Z kolei Józef Fryd dał popis mocno ironicznej, przesyconej sarkazmem, krytycznej oceny. Dotyczyła ona przede wszystkim gry aktorów oraz samej fabuły filmu. Recenzent „Prawdy o Filmie” zapewne chichotał złośliwie niczym Wolter pisząc następujące słowa:

„Engelówna jest poprawna, ale trochę ‘starsza dama’ (ach! Te deklamacje!), Brodniewicz robi niepotrzebnie Mefista z Kowna. Cybulski jest b. szczery i ma tak oczki podmalowane ‘na suchotnika’, że aż żal patrzeć, Ćwiklińska jest tym razem zupełnie ‘nie na miejscu’, Stępowskiego nie rozumiem (to znaczy: nie rozumiem, jak się mógł zgodzić na te wąsy), Leszczyńska Ola ma tyfus przez kilka aktów, co ją musiało b. zmęczyć (ale się jakoś wylizała!) no i reszta – na poziomie filmu. A w sumie: przebój krajowy, na którym z pewnością wszyscy dobrze zarobią, czyli jak widać mimo trumny film ma ‘szczęśliwe zakończenie’”.

Mieczysława Ćwiklińska
i Franciszek Brodniewicz
fot. Jerzy Gaus/zasoby FINA

O Juliuszu Gardanie napisał:

„Dziwić się muszę, że Gardan, taki kulturalny, inteligentny artysta, który ma za sobą kilka filmów artystycznych zgodził się na rolę «kasowego» reżysera. Widocznie i on pogodził się z poglądem, że u nas lubią ‘świństwo’ i że szkoda ‘pracy dla sztuki’”.

Dodał jednak:

„Gardan sumiennie wyreżyserował film. To jest jednak inteligentny człowiek, co widać również z dialogów. Produkcja – staranna (Niemirski), techniczny poziom i zdjęcia – całkiem dobre (Joniłowicz)”. („Prawda o Filmie”, nr 19/1938).

Wrzos, jak już napisałem, zrobił „kasę” i stał się jednym z najbardziej znanych melodramatów w kinematografii II RP. Na ekrany zagraniczne nie trafił. Jedyną związaną z tym filmem postacią, która po latach zdobyła światową sławę, był kompozytor rozpoczynający współpracą z Gardanem swoją przygodę z ekranem. Oprócz muzyki ilustracyjnej ułożył melodie do dwóch wykonywanych we Wrzosie piosenek: Nie ma szczęścia bez miłości oraz Straciłam twe serce. Artystą tym był Władysław Szpilman.

 

Nie ma szczęścia bez miłości (1938)
wykonanie: Hanna Brzezińska (scena z filmu Wrzos)
muzyka: Władysław Szpilman, słowa: Henryk Szpilman

 


Zdjęcie wprowadzające: Franciszek Brodniewicz i Stanisława Angel-Engelówna w jednej ze scen filmu Wrzos. Prawa do zdjęcia: fot. Jerzy Gaus / nieokreślone / zasoby FINA.