B.Si.
„Światowid”
25 września 1937, nr 39
– Dodek! Golaaa! allez!
– Michał trzymaj! Nie daj się!
Wspaniała słoneczna pogoda. Trybuny boiska Polonii wypełnione bez reszty. Na miejscach „stojących” mrowie. Pod parkanem kilka efektownych aut. Na boku stolik, na nim puchar, trofeum dla zwycięskiej drużyny, ufundowane przez redakcją „Filmu”. O tę nagrodę walczą w tej chwili dwie drużyny: białe spodenki i niebieskie koszulki noszą aktorzy filmowi; nazwiska co najpopularniejsze – Dymsza, Znicz, Conti, Hnydziński, Kempa, Pichelski, Żabczyński, Łoziński, Woliński; czarne koszulki i białe spodenki to strój „prasy filmowej”.
Jeszcze przed 10 minutami te dwadzieścia dwa ciała, stłoczone w ciasnej szatni sportowej, dobierały pantofle, skarpetki, spodenki, koszulki, gotując się do tego epokowego towarzysko-sportowego spotkania. Do szyb niewielkich okien przylepiło się kilkanaście twarzy ciekawych. Każdy chciał pierwszy zobaczyć, jak będzie wyglądał Dymsza w spodenkach, albo Znicz w koszulce sportowej. Punktualnie, z 15-to minutowym opóźnieniem, kapitanowie obydwu drużyn: aktorskiej – Dymsza i prasowej – Ostrzycki wyruszyli o 14-ej minut 15 na boisko. Każdy kapitan dzierżył w dłoni sztandar. Aktorzy mieli na błękitnym tle, wymalowaną maską, przeplecioną taśmą filmową, dziennikarze… wielką kaczkę. Drużyna prasowa w dodatku podpierała się wielkim, półtorametrowej długości… ołówkiem.
Szli żwawo; można powiedzieć nawet, że prezentowali się nieźle. Dwóch tylko wysuwało na pierwszy plan… brzuszki, ale ten drobiazg bynajmniej nie wpływaj na ujemną ocenę wartości sportowej drużyny artystycznej.
Niesamowity wrzask, okrzyki i oklaski zebranych tysięcy widzów, powitały ulubieńców ekranu. Aktorzy gromko odkrzyknęli we dwie strony świata powitalne: hip, hip, hurra! hip, hip, hurra! hip, hip, hurra, hurra, hurra!!! Prasa powitała trybuny okrzykiem: kacz-ka!, kacz-ka! kacz-ka, kacz-ka!!! Sztandary, zatknięto u bramek i walka rozgorzała z miejsca. Drużyny, dopingowane z trybun, walczyły jak lwy.
Jeden gol, drugi gol, trzeci gol. Tego ostatniego strzelił Dymsza. Tego tylko trzeba było trybunom. Brawom, wiwatom, okrzykom nie było końca.
Aktorzy wygrali! Musieli wygrać, mając taki skład. Przecież u nich grało kilku takich, co jeszcze, dwa, pięć, piętnaście, względnie, jak Znicz 25 lat temu kopali piłkę, byli aktywnymi graczami.
Wygrali… 7:0! 3 bramki strzelił Dymsza, 3 Kempa i 1 Pichelski. Siedem do zera! Żeby choć jedną, honorową bramkę dać prasie. Nie! Wszystko zagarnęli. Zachłanni! Złośliwi mówią, że była to jedyna okazja, żeby się odegrać za… ujemne recenzje! Odegrali się zdrowo! Ale to nic. Puchar jest przechodni. Na przyszły rok – prasa pokaże klasę! Siedmiu goli, na pewno aktorzy nie strzelą.
Znicz, który dwadzieścia pięć lat nogą piłki nie tykał, grał, jakby dopiero wczoraj zeszedł z treningu. Po każdej zatrzymanej bramce, dostawał owacje, jak… w teatrze.
Dymsza grał w ataku. Co to był za atak! Niech się schowają gracze ligowi. A obrońca Conti! Prawdziwa skata, mur obrońmy, o który rozbijał się każdy… atak prasowy. Przecież nigdy by do tego nie doszło (siedem do zera!), gdyby nie Conti. A strzelał wspaniale! To był, bodajże jedyny gracz, który tak pięknie umiał strzelać. Ach, przepraszam, wśród aktorów byt jeszcze Dodek-Dymsza i Kempa. Ci także strzelali zdrowo. Zdarzało się co prawda, że z odległości… 5 metrów piłka zamiast do bramki szła obok, ale to się zdarza najlepszemu graczowi zawodowemu, a cóż dopiero takiemu, co 10 lub 25 lat piłki u nogi nie miał.
Mecz był wspaniały! Tyle i tak wytwornej publiczności dawno nie oglądała żadna impreza. Podczas przerwy, leżący na trawie Conti, rozdawał pensjonarkom autografy. Transmisja radiowa, rozniosła to niecodzienne wydarzenie na falach eteru po Polsce całej i całym świecie. Jeśli jakiś Polak zagranicą o drugiej w południe siedział u głośnika i nadsłuchiwał odgłosów z dalekiej ojczyzny, fala radiowa przyniosła mu zażartą walką odwiecznych dwóch, na co dzień zresztą w najlepszej przyjaźni żyjących, wrogów.
I w rezultacie tej walki aktorzy zbili prasę „na kwaśne jabłko”. Nie narzekajmy jednak. Mogło być gorzej. W przeddzień meczu pesymiści prasowi przewidywali daleko groźniejszy pogrom. Mówiło się o 30 do zera! Był to oczywiście pesymizm skrajny, mecz był bowiem obliczony na 60 minut, czyli, że tamci musieliby regularnie co 2 minuty strzelać gola. No, a to jest technicznie niemożliwe… Bądź co bądź, dziennikarze też mieli bramkarza i obronę! Bramkarzem prasy, który później przeszedł do ataku, był Grzymała. Ktoś, obdarzony wyjątkowym dowcipem, ułożył przed mikrofonem sprawozdawczym, taki slogan: „Jeszcze kilka takich Grzymał, a Dymsza-by nie wytrzymał”.
Sztandar z kaczką dziennikarską został więc sromotnie pobity.
Po meczu zwycięską drużynę tysiąc razy fotografowano. W międzyczasie jednak, udało się fundatorowi wręczyć bohaterom dnia puchar i podziękować za piękną grę.
Kapitan drużyny aktorskiej Adolf Dymsza, czyli krótko mówiąc Dodek, zapytany, co sądzi o swojej drużynie odpowiedział zupełnie na serio: „Parę tygodni treningu, nie powiem dużo, ale dwa razy na tydzień, a będziemy wcale niezłą drużyną… C-klasową!”.
Kto wie, może ma i rację!
J.
„Kino”
30 października 1938, nr 44
Mecz piłkarski między drużynami: aktorów filmowych i prasy no boisku warszawskiej Polonii. Publiczność żądna ujrzenia swych ulubieńców z ekranu, ubranych w cienkie koszulki i kuse spodenki zjawiła się na trybunach tłumnie. Oczywiście, przeważały kobiety, dla których widok „polskiego Coopera” – Jerzego Pichelskiego, czy też Witolda Contiego – żwawo uwijających się po zielonej jeszcze murawie, stanowił nie byle jakie przeżycie.
Królem meczu był jednak Dymsza, który jako lewy łącznik zbierał oklaski nie mniejsze, niż na scenie.
Mecz skończył się wynikiem 2:1 na korzyść prasy, która zrehabilitowała się po swej zeszłorocznej porażce. Kiedy po meczu „poszedłem za kulisy”, smutny Dymsza oświadczył:
– Ech, ty życie, cierniu głogowy. Pierwszy raz przegrałem. Trudno: odkuje się na prasie w inny sposób. Ale nie wiedziałem, że chłopaki z prasy maje takie zgrabne nóżki. Czary były!
Chcąc dać czytelnikom pełny obraz tej świetnej zabawy, jaką był mecz – podamy sprawozdanie w formie reportażu radiowego. Po prostu wyobraźmy sobie tekst przemówienia wygłoszonego do mikrofonu Polskiego Radia przez kilku speakerów. Obok bowiem referenta sportowego, oddamy głos – referentowi teatralnemu i kierownikowi działu mody.
Posłuchajmy:
REFERENT SPORTOWY:
– Hallo, tu mikrofony sprawozdawcze Polskiego Radia, zainstalowane na boisku Polonii. Za chwilę rozpoczną się zawody piłkarskie między drużynami aktorów filmowych i prasy. Buch. Słyszeli państwo ten trzask. To sędzia dał znak ręką, że można zacząć. Piłkę ma Dymsza. Jedzie z nią przed siebie na pole przeciwnika. Jednak tamte tyły grzeją świetnie. Szkoda, że państwo tego wszystkiego nie mogą zobaczyć. W tej chwili Jur Pichelski otrzymał piłkę, oddaje ją Contiemu, ten lekko stopuje i posyła równym strzałem na róg. Jeeeest… Słyszą państwo te krzyki? To publiczność daje upust swojemu zadowoleniu z gola, strzelonego przez Contiego. Co? Co się stało? Bardzo przepraszam miłych radiosłuchaczy. Tu zaszła pomyłka. Stoję na fatalnym miejscu, z którego nic nie widać i podałem tylko to, co mi z boku podpowiedziano. Te okrzyki, to nie była radość z powodu strzelonej bramki – po prostu Dymsza wywrócił się z piłką. To wszystko. Szkoda, że tego państwo nie możecie zobaczyć…
RECENZENT TEATRALNY:
Przed kurtynę wyszedł Dymsza, przepraszam, na boisko wyszedł Dymsza. Mówi pięknie – widać, że na próbach dużo skorzystał. Razi dekoracja, tłum publiczności źle oświetlony słońcem. Jakiś pan lata pomiędzy aktorami i gwiżdże. Prawdopodobnie jest to widz, który zapłacił pełny bilet na tę premierę. Moi sąsiedzi mówią, że to jest sędzia, ale chyba się mylą…
„SPEC” OD MODY:
– Kuse. Tak jest proszę radiosłuchaczy: kuse. Wszystkie stroje są bardzo, powiedziałbym skromne. Przeważają spodeńki z cienkiego materiału – ale to nic dziwnego – na boisku znajduje się bowiem aż 22 mężczyzn piłkarzy. Za to jaka rozmaitość ubiorów na trybunach! Pani Pukalska na przykład, przykrywa śliczną figurę w szynszylowym futrze pstrym szkockim pledem. Jej towarzysz ma piękny cylinder w szarym kolorze. Rękawiczki beige…
W tym miejscu mechanik w centrali rozgłośni przekręciłby z pewnością wyłącznik. Zróbmy i my to samo.
Zdjęcie wprowadzające: zwycięska drużyna aktorska z 1937 roku. Od prawej stoją: Józef Kempa, Eugeniusz Wojnar-Wojnarowski, Adolf Dymsza, Mieczysław L. Kittay, Włodzimierz Łoziński, Stefan Hnydziński, Michał Znicz; klęczą: Aleksander Żabczyński, Jerzy Kobusz, Jerzy Pichelski i Witold Conti / „Kino” 3.10.1937, nr 40.