Janina Wilczówna. Spełniony amerykański sen

Grzegorz Rogowski
24 lutego 2020 roku

 

Janina Wilczówna
zdjęcie pozowane z 1932 roku
fot. Jerzy Benedykt Dorys

POCZĄTKI KARIERY

„Jak trudno jest pisać o kimś, kto nie był powszechnie znany, kto był drogi tylko dla niewielu. Kto należał do pokolenia, które w r. 1939 «dobrze się zapowiadało» i kto nie wypełnił pokładanych w nim nadziei z powodów niezależnych od siebie”[1] pisała po śmierci Janiny Wilczówny jej przyjaciółka z Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej (PIST) i sceny, Karin Tiche. Miała rację, Janina była wielkim talentem, który świecił tylko przez kilka przedwojennych lat.

Urodziła się podobno w pociągu relacji Warszawa–Moskwa 21 marca 1917 roku. W oficjalnych dokumentach emigracyjnych jako miejsce urodzenia wpisywała jednak zawsze Warszawę i rok 1916. Najprawdopodobniej jednak, obie te daty były fałszywe, a Janina urodziła się około 1910 roku. Nie lubiła zresztą mówić prasie o swojej młodości. „Wilczówna jest dzieckiem Warszawy. Tu ukończyła szkołę, tu się wychowywała, i tu przeżyła swoje dotychczasowe…naście lat. Bo panna Janina jest jeszcze bardzo młodziutka”[63] – tylko tyle zanotował reporter „Dziennika Ilustrowanego”. Z pochodzenia była Żydówką. Wspomina o tym w swoim liście Tadeusz Przybkowski: „Wilczównę naturalnie dobrze pamiętam! Pół kopy lat temu była to bardzo ciepła Żydóweczka, jedna z najbardziej uroczych warszawianeczek nie tylko w kręgu swej rasy”[62]. Potwierdza to również jej nazwisko – noszone w zasadzie wyłącznie przez Żydów. Janina nie była jednak w późniejszych latach silnie związana ze swoją religią, na co wskazuje chociażby chrześcijański charakter jej grobu.

Nie wiadomo kim byli rodzice aktorki. W karcie zgonu przy w rubryce, gdzie powinny znaleźć się ich imiona i nazwiska, widnieje jedynie wpis „niemożliwe do uzyskania”. Pewien ślad zostawia jednak adres pod którym Janina mieszkała w latach 20. XX wieku, czyli Nowolipie 20. W tym samym miejscu mieszkał również Bernard Wilczer, najprawdopodobniej ojciec Janiny, który przy ul. Nalewki 29 od 1911 roku prowadził hurtowy skład zabawek i towarów galanteryjnych pod szyldem firmy „Wilczer i Ringelblum”. Działał także na polu patentowym, zgłaszając m. in. w 1934 roku patent na produkcje pistoletu dziecięcego pod szyldem Warszawskiej Fabryki Zabawek „Żu-Żu”.

Janina Wilczerówna podczas wyborów Miss Judea w 1929 roku

Janka po raz pierwszy pojawiła się na firmamencie rodzimego showbiznesu w 1929 roku. Wtedy to, na fali olbrzymiej popularności konkursu Miss Polonia żydowski dziennik „Nasz Przegląd” zorganizował bliźniaczo podobny konkurs Miss Judea. Było to także pokłosie braku reprezentantki narodu żydowskiego na wyborach Miss Europe. Wedle regulaminu, udział w konkursie wziąć mogły panny, które ukończyły 16 rok życia i nadesłały trzy zdjęcia. Organizator zgodził się również na użycie przez nie pseudonimu. Tak oto w konkursie pojawiła się tajemnicza Rebeka, która była nikim innym jak Janiną Wilczerówną. Przy okazji konkursu Janka udzieliła pierwszego w swoim życiu wywiadu, który zdradzał wiele prywatnych szczegółów. „Nie chciałam początkowo uczestniczyć w konkursie – uśmiecha się p. Wilczerówna, czarująca blondynka. Niezwykle łagodną twarz jej oblewa co chwila rumieniec.[…] Uczyniłam to, ulegając namowie mego otoczenia biurowego a szczególnie moich koleżanek, z którymi łączy mnie szczera i głęboka sympatia. Przebieg konkursu śledziłam na ogół spokojnie, zwłaszcza, że koleżanki i koledzy ciągle zapewniali mnie, że wejdę w skład „dziesiątki”. […] Pragnę szczerze aby Miss Judea była kandydatką naprawdę godną tego tytułu i zaszczytu. I nie tylko z racji swej urody lecz także z racji swych zalet duchowych. […] Pracuję w Banku Zrzeszonych Rzemieślników Żydowskich, gdzie uświadomiłam sobie, jakie korzyści przysparza społeczeństwu żydowskiemu – żydowski ruch spółdzielczy. Drobne kredyty ratują egzystencję setek rodzin żydowskich. Chciałabym zatem bardzo, aby Miss Judea przy pomocy redakcji „Naszego Przeglądu” działała w tym kierunku. Chciałabym, aby rzemieślnicy żydowscy otrzymywali odpowiednie wykształcenie. Gdyby się to stało, zniknęłyby uprzedzenia wobec rzemieślników i mylne pojęcia co do ich godności i wartości umysłowej”[64]. Najciekawsze jest jednak zakończenie wywiadu: „Marzyłam kiedyś o scenie – ale warunki uniemożliwiły mi dopięcie tego celu”[65].

Janina Wilczerówna podczas wyborów Miss Judea w 1929 roku

Warunki rzeczywiście nie rozpieszczały Janki na przełomie lat 20. i 30. XX. wieku. Nie miała pieniędzy nawet na to, żeby się godnie zaprezentować na konkursie Miss Judea. Po jego zakończeniu (wygrała go ostatecznie Zofia Ołdakówna), Janina zamieściła nawet w prasie stosowne podziękowanie: „Proszeni jesteśmy przez jedną z czołowych kandydatek konkursu p. Janinę Wilczerównę o wyrażenie podziękowania firmie Alice (Wilcza 8), za łaskawe wypożyczenie jej pięknej toalety i firmie Ubfal za eleganckie pantofelki”[66].Koronę Miss, chociaż w mniej głośnym konkursie Miss Akademików Janka otrzymała niecały rok później.

Mimo braku finansowych perspektyw Janka wierzyła w swój talent i za wszelką cenę chciała zaistnieć na scenie. Chwytała się rozmaitych, nawet mało prestiżowych występów jak chociażby recytacje na koncercie dla Związku Nauczycielstwa Polskiego. Wszystko miało się jednak zmienić w 1933 roku. Zdała wówczas pomyślnie egzaminy do Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej i została zaangażowana do drugiego rocznika tej prestiżowej placówki, którą powołał Minister Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Janusz Jędrzejewicz zaledwie rok wcześniej. Była to szkoła średnia o wysokim poziomie nauczania, którą dziś można porównać z uczelnią wyższą. Janina rozpoczęła trzyletnią, bardzo trudną naukę aktorskiego kunsztu. Radziła sobie nadzwyczaj dobrze, a jej nauczyciele dostrzegli, że skromna dziewczyna posiada ogromny talent, który jak najszybciej należy wykorzystać.

Królowa akademików Janina Wilczerówna w otoczeniu dwóch wicekrólowych w 1930 roku

Świadczyć o tym mogły chociażby liczne konkursy, jakie Janka szturmem wygrywała już od pierwszych szkolnych zajęć. W grudniu 1934 roku Instytut zorganizował konkurs bajek. Przystąpiły do niego takie późniejsze gwiazdy teatru, sceny i estrady jak Tadeusz Fijewski i Irena Kwiatkowska. Janka zajęła trzecie miejsce, chociaż recenzentka zauważała, że nie pokazała niczego nowego. „Wreszcie wystawiono zabawną groteskę p. Wilczerówny P. Fąfel i jego koń (żywy, z dwóch chłopców). P. Wilczerówna uzyskała III nagrodę; widać, że jury nie chadza do Adrii – było tam coś podobnego, także pomysł nie jest zbyt oryginalny. Wyglądał ten koń co prawda przezabawnie. Chodził, siedział, tańczył. Widownia szalała z zachwytu”[67] – pisała Irena Hellman dla „Czasu”. Dokładnie rok później odbył się w Instytucie kolejny konkurs, tym razem na udramatyzowanie ustępu ze znanej powieści. Zakwalifikowano do niego jedynie 11 studentów. Janka przedstawiła  interpretację Małej przyjaciółki Lotara, którą zdobyła trzecią nagrodę. Było to wielkie osiągnięcie, spoglądając chociażby na srogie grono jurorów złożone m. in. z Tadeusza Boya-Żeleńskiego, Zofii Nałkowskiej, czy Ewy Szelburg Zarembiny. Tak wielkie nadzieje nauczycieli, związane z Janką przekładały się również na możliwość reprezentowana Instytutu w czasie rozmaitych, prestiżowych gal. Jedną z nich był Jubileusz 30-lecia pracy artystycznej Stefana Jaracza w 1935 roku, na którym Janina miała wygłosić przemówienie. Znalazła się w nie byle jakim towarzystwie, bo zaraz po niej przemawiała Mira Zimińska. Janka stanęła na wysokości zadania, a  swoją płomienną mowę, zakończyła okrzykiem: „Niech żyje Jaracz!”.

Nauka w szkole zakończyła się latem 1936 roku wielkim popisem młodych adeptów sztuki w Teatrze Wielkim. Przyszła aktorka postanowiła wówczas nieco zmienić brzmienie swojego nazwiska wzorem innych koleżanek ze sceny: twardo brzmiące nazwisko Wilczer ustąpiło miejsca panieńskiej jego wersji – Wilczówna (wcześniej Wilczerówna). Popis okazał się wielkim sukcesem. Olbrzymia widownia była zapełniona do ostatniego miejsca. W pierwszych rzędach zasiadły rodziny i przyjaciele studentów. Oprócz Janiny, na scenie tego dnia miały się pojawić z fragmentami sztuk takie przyszłe gwiazdy filmu, teatru i kabaretu jak Karin Tiche, Tadeusz Fijewski i Lidia Wysocka. Janka, ubrana w skromną sukienkę w delikatne kwiatki i sandałki na obcasie stanęła na scenie i dała się ponieść prezentowanej historii tak bardzo, że zahipnotyzowała całą publiczność: „J. Wilczówna – prześliczne warunki, szczerość uczucia, przekonywująca prostota ekspresji i gestu”[3] – napisał po widowisku reporter „Światowida”. Zauważył także jedną, ciekawą rzecz: „Przy popisie absolwentów od indywidualnych przebłysków ważniejszy jest może ogólny poziom intelektualny i zaawansowanie techniki aktorskiej. Pod tym względem «egzamin publiczny» wypadł nader dodatnio. Młody narybek aktorski wykazał się dobrą techniką żywego słowa, dość zaawansowanym gestem (najtrudniejszą rzecz w technice aktorskiej) i nader inteligentną interpretacją wykonywanych fragmentów z utworów dramatycznych”[4]. Były to słowa prorocze, bo właśnie ten rocznik PIST-u wyda prawdziwe perły polskiej sceny i filmu.

„Światowid”
25.07.1936, nr 30

Tuż po popisie do Janiny podszedł obserwujący występ dyrektor Teatru Polskiego Arnold Szyfman. Z miejsca zaproponował zaledwie dwudziestoletniej Jance angaż w swoich dwóch teatrach: Polskim i Małym. „Janina Wilczówna była początkującą aktorką w r. 1939. Była także piękną kobietą. Zaangażowana do Teatru Polskiego, ogłoszona Najpiękniejszą Panią Warszawy, miała wszelkie dane na wspaniałą karierę teatralną i filmową”[5] pisała o pokładanych w aktorce nadziejach Karin Tiche.

 

DEBIUT TEATRALNY

Janina zadebiutowała zaledwie dwa miesiące po egzaminie. Obsadzono ją w roli Arabelli w sztuce Klub Pickwicka: „Teatr Polski występuje dziś z premierą niegranej na polskich scenach wersji scenicznej popularnej powieści Dickensa Klub Pickwicka. W wykonaniu 11-tu obrazów wielkiego widowiska w opracowaniu inscenizacyjnym Al. Węgierki i dekoracyjnym Wł. Daszewskiego – biorą udział: Al. Zelwerowicz w roli tytułowej, oraz w rolach ważniejszych: pp. Bogusińska, Buczyńska, Butkiewicz, Bukowski, Chodecki, Tad. Chmielewski, Dereń, Kaczmarski, Kondrat (służący Sam), Krzewiński, Maliszewski, Małkowski, Małyniczówna, Pichelski, Solarski, Słubicka, Woszczerowicz, Zajączkowski, Ziejewski, Żeleński oraz trzy abiturientki państwowej Szkoły dramatycznej pp. Kurylukówna, Wilczówna i L. Wysocka”[6] – reklamował premierę „Kurier Warszawski”. Janina miała szczęście, bo sztuka przypadła do gustu recenzentom, chociaż nie obyło się na początku bez pewnego niepokoju: „Przeróbki na scenę ogólnie lubianych powieści nasuwają zawsze poważne obawy. Czy realizacja teatralna pokryje się z wizjami naszej wyobraźni? […] Byliśmy jednak świadkami nowego triumfu reżyserskiego Węgierki. Z Dickensowskiego humoru wydobył całą jego dynamikę, a dzięki błyskawicznemu następstwu obrazów, związanych krótkimi scenkami przed kurtyną, nie dał widzowi ochłonąć z wrażenia”[7] pisał recenzent „Bluszczu”.

Także Janina doczekała się pierwszej wzmianki w prasie: „Najmłodsze pokolenie aktorek debiutantek (Lidia Wysocka, Kurylukówna i Wilczówna) zniewalało urodą i wdziękiem”[8] pisał dalej recenzent tygodnika. Wtórował mu również recenzent „Myśli Narodowej”: „Panie (Buczyńska, Wysocka, Słubicka, Kurylukówna, Wilczówna, Mysłakowska i in.) mają mniejsze pole do popisu, ale dotrzymują kroku swym partnerom”[9].

„Światowid” 26.12.1936, nr 52

W połowie listopada 1936 roku w Teatrze Małym wystawiono komedię Jarosława Iwaszkiewicza Lato w Nohant. Teatr mieścił się w małej sali Filharmonii Warszawskiej i był pomyślany jako miejsce debiutów młodych aktorów. W sztuce po raz pierwszy pojawiła się na scenie późniejsza wielka dama polskiego teatru, Nina Andrycz w roli Solange, córki George Sand, wielkiej miłości Fryderyka Chopina. Na scenie w małej roli Madeleine wystąpiła również Janina. Komedia okazała się wielkim triumfem i już 19 marca 1937 roku świętowano jej 100. przedstawienie: „Dziś rzadkie święto obchodzi Teatr Mały” – pisał tamtego dnia „Kurier Warszawski” – „Sztuka J. Iwaszkiewicza o Chopinie i George Sand ukaże się tam dziś po raz 100-ny. Ten rekord powodzeniowy – tym bardziej godny podkreślenia, że stał się udziałem dzieła twórczości dramatycznej polskiej. Lato w Nahant w równej mierze zawdzięcza powodzenie autorowi jak i reżyserii E. Wiercińskiego, kreacjom aktorskim: Marii Przybyłko-Potockiej w popisowej roli George Sand, Ziembińskiemu (Chopin), Andryczównie (Solange), Borowskiej, Grabowskiej, Wilczównie, Bogusińskiemu, Grolickiemu, Kaczmarskiemu, Kreczmarowi, Michalakowi i Rolandowi. Teatr co wieczór zapełniony publicznością żywo oklaskującą sztukę i artystów”[10].

Artyści z Towarzystwa Krzewienia Kultury Teatralnej Janina Wilczówna i Kazimierz Wilamowski kwestujący na ulicy Brackiej
19.12.1937 rok, NAC

Mając za sobą pierwsze sukcesy sceniczne, Jance bynajmniej nie uderzyła do głowy słynna woda sodowa. Nadal pozostawała skromną dziewczyną z warszawskich nizin. Pamiętała o tych, którym nie wiodło się tak dobrze. Dała temu szczególny wyraz między 14 a 15 listopada 1936, gdy na warszawskich ulicach przeprowadzano zbiórkę uliczną na rzecz Komitetu Zimowej Pomocy Bezrobotnym. „Kwestowała Kajzerówna i Żeliska w kawiarni Europejskiej, w IPS-ie stolik pp. Lindorfówny, Eichlerówny i Romanówny był przez dwie godziny oblegany, w Ziemiańskiej na Mazowieckiej kwestowały ochoczo panie Wilczówna i Lidia Wysocka, zaś wieczorem w Adrii sypało się srebro do puszek na stoliku p. Grzybowskiej i Kaniewskiej”[11] – donosił dziennik „Dzień Dobry”.

 

ZE SCENY NA EKRAN

Młoda aktorka nie występowała jedynie w teatrach. Wśród publiczności zgromadzonej na pamiętnym popisie PIST-u siedzieli także ludzie związani z branżą filmową, którzy szukali do swoich obrazów nowych twarzy. Tytan masowej produkcji filmowej Michał Waszyński przygotowywał akurat latem 1936 roku najnowszy film z Adolfem Dymszą Bolek i Lolek, w którym aktor wcielił się w obie tytułowe postacie. Jedną z głównych ról zaproponowano również Janinie. Waszyński nie lubił marnować taśmy, a jego filmy powstawały w iście ekspresowym tempie. Był znany między innymi z tego, że nawet kręcąc plenery do filmu, nie wychodził z ekipą dalej niż kilka ulic od hali atelier. Każda godzina pracy kosztowała bowiem majątek. Janina z punktu widzenia filmowca zapowiadała się więc bardzo obiecująco. Miała talent, mówiła płynnie, dlatego ryzyko nakręcania dubla z jej udziałem spadało do bezpiecznego minimum. Wilczówna otrzymała wkrótce rolę Krysi, która staje się obiektem westchnień głównego bohatera Bolka.

Janina Wilczówna, Adolf Dymsza
i Alina Żeliska w jednej ze scen filmu
Bolek i Lolek z 1936 roku, FINA

Praca nad filmem kosztowała ją jednak wiele energii. Rano obywały się próby w Teatrze Polskim do debiutu w Klubie Pickwicka, a w nocy zdjęcia w studiu filmowym. Nie trwało to jednak długo, bo film był gotów na czas. Premiera odbyła się 17 września 1936 roku.  Obraz był niestety tak fatalny, że krytyka wolała go zmarginalizować. Ledwie kilka zdań napisał „Bluszcz”: „Bolek i Lolek zdradza już pewną rutynę, zarówno w układzie scenariusza, jak w reżyserii, ale w jednym i w drugim jest wulgarna i płaska. Dymsza jest znakomity w roli cwanego ślusarza, a nawet w roli jego sobowtóra – kretyna umie wykrzesać humor. Ale nawet ten niespożyty humor Dymszy może się kiedyś wyczerpać, jeżeli nie znajdzie dla siebie nowej pożywki. Bo Bolek i Lolek to przecież tylko odmiana zeszłorocznego Wacusia, a takich odmian możemy mieć jeszcze z tuzin. Fertner zżył się już z ekranem, i wraz z Dymszą odgrywa w tym filmie rolę niezawodnej żelbetowej konstrukcji. Mimo to jednak cały gmach nadaje się tylko do wysadzenia w powietrze”[12].

„Prosto z Mostu” było jeszcze oszczędniejsze: „Bolek i Lolek, podobni jak dwie krople wody, a nawet Dymsza grający obu, śpiewa duet sam ze sobą. Nic to, że przez środek zdjęcia biegnie wyraźny pas wskazujący, w którym miejscu je sklejono. Grunt, że i my mamy ten trick w dorobku”[13]. O Wilczównie i jej roli w prasie było jednak głucho… Ekranowy debiut uroczej warszawianki przeszedł bez echa. Ale ona sama nie była ze swojej roli do końca zadowolona. Nie pasowały jej komedie. Dziennikarzowi „Dziennika Ilustrowanego” powiedziała kiedyś: „[Najbardziej lubię role] liryczno-dramatyczne. Te czuję najlepiej, bo takie postacie mam we krwi”[14].

„Światowid” 25.01.1937, nr 4

Aż do wybuchu wojny. Prasa filmowa zdawała się w ogóle nie zauważać  utalentowanej aktorki. Żaden kolorowy magazyn nie poprosił Janiny o wywiad. Dziwi to tym bardziej, że o kilka słów zwracano się nawet do dość marnych epizodystek. A to właśnie miłość do filmu wzbudzała u Janki wypieki na twarzy. „Najchętniej rozmawia o sztuce teatralnej i filmowej. Zapala się wówczas entuzjazmem dla piękna i dla umiłowanej pracy i rozprawiała by na te tematy bez końca. Młodość i radość tworzenia”[15] pisał „Dziennik Ilustrowany”

Wzmianki o aktorce zamieszczano w prasie jedynie przy okazji rozmaitych balów, odbywających się w stolicy, od których Janina nie stroniła. Pierwszy raz pojawiła się publicznie na tego typu wydarzeniu w styczniu 1937 roku był to Bal Mody organizowany w Hotelu Europejskim, przy Krakowskim Przedmieściu. Od razu zdobyła tam uznanie panów i wzbudziła zazdrość pań swoją zachwycającą kreacją z bladoróżowej koronki wykonaną przez firmę Villars. Jej wyjątkową urodę uhonorowano nawet specjalnym tytułem: „Jeszcze jedną ponętną godność przewiduje Bal Mody. Jest nią zaszczytny tytuł Najpiękniejszej Pani Warszawy. Tu palmę pierwszeństwa zdobyła artystka teatrów Polskiego i Małego p. Janina Wilczówna, zaangażowana na te sceny zaraz po ukończeniu Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej ubiegłego lata”[16] pisał tygodnik „Kino”. „Światowid” zdradził natomiast, co Wilczówna otrzymała w nagrodę za zwycięstwo: „Najpiękniejsza pani, Janina Wilczówna, otrzymała od światowej firmy Worth najmodniejsze perfumy Vert toi oraz idealny tusz do oczu Rieil’s”[17]. Nagrodą było jeszcze pamiątkowe zdjęcie w balowej toalecie w studiu fotograficznym słynnego fotografa gwiazd Benedykta Dorysa.

Bal Prasy w Adrii. Wśród uczestników widoczni m.in.: Janina Wilczówna, Stefan Michalak, płk Andrzej Meyer (drugi z prawej) z małżonką i pani Mart.
luty 1937 roku, NAC

Chwilę później Wilczówna pojawiła się w klubie Adria, tym razem na Balu Prasy. Miał on już nieco bardziej oficjalny ton. Wśród stolików można było dostrzec bowiem wielu dyplomatów przedstawicieli ambasad włoskiej, węgierskiej, amerykańskiej, francuskiej, norweskiej czy tureckiej. Najpopularniejszy był jednak stolik artystów, a przy nim: Adolf Dymsza, Igo Sym, Tadeusz Olsza, Irena Borowska, Nina Andryczówna, Alina Żeliska, Karin Tiche i Janka Wilczówna. Rok później aktorka pojawiła się na pierwszym reprezentacyjnym Balu Filmu Polskiego również w Adrii. I tym razem oczarowała filmową brać i reporterów poczytnych magazynów swoją kreacją z czarnego velours-chiffon z wykończeniem ramion i pleców z czarnego tiulu. Na tym samym balu w 1939 roku ostatni raz Warszawa podziwiała smukłą sylwetkę aktorki otuloną wykwintną toaletą z różowej tafty, wykończoną koronką.

Tuż po swoim debiucie filmowym Janina otrzymała propozycję zagrania w komedii Ada, to nie wypada. Z propozycji jednak nic nie wyszło, a rolę ostatecznie otrzymała Jadwiga Andrzejewska. Przypisuje się jej również udział w komedii 30 karatów szczęścia. Nazwisko aktorki nie pojawia się jednak ani w oficjalnym programie kinowym, ani w recenzjach, ani nawet w sprawozdaniu z pokazu prasowego filmu. Ponieważ film zaginął, nie można dziś jednoznacznie stwierdzić, czy Janina rzeczywiście zdecydowała się na przyjęcie roli. Nie budzi za to najmniejszych wątpliwości jej udział w głośnej adaptacji opery Stanisława Moniuszki Halka, reżyserowanej przez Juliusza Gardana. Był to pierwszy w historii polskiej kinematografii film, w którym na wielką skalę zastosowano playback. Grająca główną rolę Lili Zielińska, nie dysponując głosem operowym potrzebnym w częściach, gdzie śpiewane były arie, wspomagała się nagranym wcześniej materiałem z głosem śpiewaczki Ewy BandrowskiejTurskiej. „Świetnie wyszli w dekoracyjnych przybraniach główni aktorzy polscy grający w Halce. Sympatyzujemy z prostymi naturami z ludu, z wzruszającą Halką, którą gra Lili Zielińska, z nieszczęśliwym Jontkiem – Władysławem Ladisem, ale podziwiamy Janusza (Witold Zacharewicz) i śliczną Zofię (Wilczówna), na których patrzymy jak na obrazki”[18] pisano po premierze filmu w tygodniku „Światowid”. Producenci byli bardzo dumni ze swojego najnowszego dzieła. Film musiał się również spodobać w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ponieważ został wytypowany razem z trzema krótkometrażówkami do pokazu w czasie prestiżowej Wystawy Światowej w Paryżu w 1937 roku.

Witold Zacharewicz i Joanna Wilczówna w jednej ze scen filmu Halka
z 1937 roku, FINA

Recenzje prasowe po pokazie we Francji były wedle „Kina” bardzo pochlebne. To zachęciło producentów, by jak najszybciej wysłać Halkę za ocean. Tam jednak recenzenci stwierdzili, że jest to film zbyt rozwlekły i nużący jak na amerykańskie standardy. Niewiele lepiej sprawa przedstawiała się w Polsce. Stefania Zahorska z „Wiadomości Literackich” popełniła przy okazji tego filmu najkrótszą bodaj w swojej karierze recenzję, która brzmiała: „Na zachodzie bez zmian”[19]. Aleksander Piskor z „Prosto z Mostu” był bardziej wylewny: „Polscy producenci łudzili się, że uda im się interesująco przedstawić Halkę na ekranie z uwzględnieniem operowych walorów. W tę pracę włożyli dużo rzetelnego wysiłku, starając się w miarę możności zawrzeć kompromis z wymaganiami kina i wprowadzić do akcji jak najwięcej ruchu. Nie zawsze się to udawało, gdyż scenariusz został oparty dość wiernie na libretcie, które w danym wypadku jest ubogie w treść i pomysły. W rezultacie wyświetlany w kinie Casino film nieco nuży, chociaż może się poszczycić pięknymi widokami gór, a nawet szeregiem dobrze «zrobionych» scen, nie zawsze jednak szczęśliwie przy montowaniu powiązanych”[20].

A co prasa pisała o roli Janiny? Otóż po raz kolejny zupełnie nic. Jedynie Aleksander Piskor skwitował ją zbiorczą, bardzo ogólną recenzją: „Pozostali wykonawcy niczym szczególnym się nie odznaczali”[21]. Zupełnie innego zdania musiał być jednak reżyser Gardan. Najwidoczniej urzeczony grą Janiny zaangażował ją do dużej roli Niry w swoim kolejnym filmie Doktór Murek, nakręconym na podstawie dwóch powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza. Obraz zapowiadał się dobrze. Za produkcję odpowiedzialna była wytwórnia Parlo-Film, znana z tak cenionych  filmów jak Dziewczęta z Nowolipek czy Granica. Janina miała nadzieję, że tym razem jej rola zostanie zauważona, tym bardziej, że jej nazwisko krzyczało przecież z reklamy prasowej: „Nira, zimna i obojętna, która kochała innego (JANINA WILCZÓWNA)”. Myliła się. Film co prawda spodobał się publiczności, ale krytyka nie była nim szczególnie zachwycona. Tradycyjnie też nie zauważono na ekranie wysiłków Janiny w naprawdę dobrej roli zepsutej, zubożałej hrabianki.

„Świat” R. 32, 27.11.1937 nr 48

Pomimo konsekwentnego izolowania przez prasę filmową gwiazda aktorki błyszczała mocno, ale w teatrze. Latem 1937 roku pojawiła się na scenie jako Filis w sztuce Subretka. Recenzent „Myśli Narodowej” pisał wtedy, że: „Pani Wilczówna odznacza się sportowymi ruchami i stylem iście amerykańskiej star”[22]. Wtórował mu zresztą recenzent „Robotnika”, który zauważał: „Efektownie prezentowała się p. Janina Wilczówna w roli lekkomyślnej córki”[23]. Pod koniec roku w Teatrze Małym Janina otrzymała natomiast rolę Jadzi w sztuce Walący się dom Marii Mrozowicz-Szczepkowskiej. „Aktorzy dostali doskonałe role, dające pole do popisu, a publiczność znudzona aż do przesytu płaskimi tematami, obracającymi się dookoła sypialni, buduaru i trójkąta małżeńskiego, znalazła nareszcie interesujący temat” zachwalał „Tygodnik Warszawy”[24]. Nie mniejszą pochwałę, tym razem personalną Janka otrzymała na łamach „Robtnika”: „P. Wilczówna w dobrze zagranej roli narzeczonej młodego Rakuskiego nie bardzo co prawda wyglądała na istotę, która tylko za pieniądze ojca sprawić sobie może męża”[25]. Potem był jeszcze równie udany występ w Małej Dorrit w Teatrze Polskim według powieści Karola Dickensa.

 

WOJNA ZMIENIA WSZYSTKO

Rok 1939 miał być przełomowy nie tylko dla dziejów świata, ale także dla samej Wilczówny. Dostała wówczas angaż w Teatrze Miejskim w Częstochowie, niemniej nie zabawiła w nim długo. Podobnie było zresztą w Warszawie. Ostatnie wzmianki dotyczące jej ról teatralnych pochodzą z końca stycznia 1939 roku. Za tą nieobecnością krył się jednak olbrzymi sukces, o którym donosił kilka lat później polonijny dziennik „Nowy Świat”:  „Wiosną 1939 roku na propozycję francuskiej wytwórni Lucia-Film udała się do Paryża. Zaczęła grać w filmie La derniere nuit (Ostatnia noc), ale wybuch wojny przerwał jej pracę”[26]. W obrazie Janka miała pojawić się u boku słynnej femme fatale Viviane Romance. Niestety chwilowa przerwa francuskiej produkcji filmowej  w związku z mobilizacją wojenną, zniweczyła ukończenie filmu, a tym samym marzenia Wilczówny o światowej karierze. Janka powróciła wówczas na chwilę do kraju. Jej nazwisko znajdujemy w komitecie Festynu Mody organizowanym 28 czerwca 1939 roku w Hotelu Europejskim w Warszawie. Co znów znamienne rodzima prasa filmowa, wiedząc o sukcesie rodaczki we Francji, nie zamieściła na swoich łamach nawet skromnej notki.

Uczestnicy przyjęcia wydanego przez Ryszarda Ordyńskiego na cześć śpiewaczki Hanny Mac Cormick-Walskiej. Widoczni od lewej: Mira Zimińska, Jan Lechoń, Henryk Stebelski, Hanna Mac Cormick-Walska, Halina Szmolc-Fietelberg, Tadeusz Boy-Żeleński, Kazimierz Wierzyński, Julian Tuwim i Janina Wilczówna.
styczeń 1937 rok, NAC

Nie jest pewne, czy wiadomość o wybuchu wojny zastała Jankę jeszcze w Polsce, którą pospiesznie opuściła czy może jednak aktorka otrzymała ją już we Francji. Pewne jest natomiast, że został wówczas otwarty pierwszy rozdział jej emigracyjnego życia, którego bynajmniej nie zamierzała przeczekać w spokoju.  „Janina Wilczówna należy obecnie do zespołu Teatru Polskiego we Francji, ale nie kończy się na tym bynajmniej jej działalność, ani praca” pisał Karol Ford. „Wprawdzie sama nieraz mawiała, że jedyną jej prawdziwą miłością jest Teatr, niemniej jednak w obecnych okolicznościach pragnie ona za wszelką cenę być pożyteczną w wielu dziedzinach. Natychmiast po wybuchu wojny zapisała się na kurs pielęgniarski w francuskim Czerwonym Krzyżu, następnie zdała egzamin szoferski, wreszcie studiuje na Sorbonie, na co otrzymała stypendium od rządu francuskiego. Pracowała również przez pewien czas w polskim Ministerstwie Spraw Wojskowych w Paryżu. Jak widać, Janina Wilczówna jest naprawdę dzielną dziewczyną, świadomą powagi obecnej sytuacji. W przeciwieństwie do niektórych swoich koleżanek, Wilczówna stara się wykorzystać swój pobyt w Paryżu ku własnemu i cudzemu pożytkowi, co zasługuje na specjalne podkreślenie. Gdy widziałem się z nią kilka dni temu, Wilczówna pokazała mi wycinek z gazety: „Wycięłam sobie to ogłoszenie – powiedziała. – Wprawdzie mam już wiele pracy, ale ciągle jeszcze mam wrażenie, że jestem zbyt mało pożyteczna. W obecnych okolicznościach uważałabym bezczynność naprawdę za przestępstwo… Jutro zgłoszę się do Legii Cudzoziemskiej Kobiet. Znajdę jeszcze czas i na to, aby się tam również przydać na coś. Dzielna dziewczyna” [69]!

Najprawdopodobniej właśnie pracując w Ministerstwie Spraw Wojskowych Janka poznała wysokiego i bardzo przystojnego wojskowego, od którego biła niezwykła pewność siebie. Schlebiało, jej także że kojarzył ją doskonale z okresu występów w warszawskich teatrach. „Ma łatwy sposób poznawania i jednania sobie ludzi, czaruje szerokim gestem i pochodzeniem szlacheckim. Łakomy na pochwały, pochlebstwa intrygant”[27] – pisał o nim po wojnie w donosie agent pod pseudonimem „Mieczysław”. Mężczyzną tym, był porucznik Teodor Dzierzgowski, urodzony w Poznaniu w 1898 roku ekonom. Ukończył Szkołę Nauk Politycznych w Warszawie. Od 1938 roku do 1939 roku przebywał w Hiszpanii jako przedstawiciel firmy Zahan. Poznając Janinę Teodor nie wyjawił jednak, że miał żonę, którą porzucił przed laty z przyczyn finansowych.

Nieświadoma kłamstwa Wilczówna pozwoliła więc, by romans się rozwijał. Ten miły nastrój szybko się jednak skończył, gdy realne stało to co jeszcze chwilę temu wydawało się absurdem. Kiedy Hitler sukcesywnie zajmował Francję Teodor, zabrał Jankę na zachód, do kurortu Biarritz w pobliżu granicy z Hiszpanią. Tam oboje planowali poczekać na dalszy rozwój wypadków. Doniesienia były jednak coraz bardziej pesymistyczne. Być może wojenna atmosfera zagrożenia i chęć poczucia niewielkiej stabilizacji popchnęły Teodora do ważnego, chociaż na pewno zbyt emocjonalnego kroku… Oświadczył się Jance, a już 30 kwietnia 1940 roku panna Wilczówna została panią Dzierzgnowską. Szczęście młodej pary nie trwało jednak długo. W czerwcu 1940 roku wojska niemieckie maszerowały już ulicami Paryża. Chwilę później świeżo upieczeni małżonkowie podjęli trudną decyzję o rozłące. Teodor wiedział, że Francja przestała być bezpieczna. Wolał by Janka wyjechała, do Wielkiej Brytanii. Wykorzystał więc swoje kontakty z czasów pobytu w Hiszpanii i załatwił jej podróż przez granicę hiszpańską do Portugalii, skąd dalej miała dostać się statkiem do Wielkiej Brytanii. On zaś pozostał na południu Francji, gdzie jeszcze we wrześniu 1941 roku założył słynną, polską organizację ruchu oporu pod nazwą Nurmi.

Niewiele wiadomo o krótkim pobycie Wilczówny w Wielkiej Brytanii. Pewne jest, że otrzymała tam pracę w jednym z biur przy polskim rządzie. Kilka razy udzielała się także artystycznie. I to właśnie jeden z takich występów obnaża nieoczekiwanie jej sympatie polityczne. 1 maja 1942 roku, uświetniła bowiem zebranie P.P.S. w Londynie. „P. Janina Wilczówna odczytała wiersz Stanisława Balińskiego Pieśń o 1905 r. i Marii Konopnickiej Wątpiącym[28] – pisał „Robotnik Polski w Wielkiej Brytanii”. Zebranie było przeznaczone dla sympatyków i członków partii. Być może więc jej przedwojenna marginalizacja przez prasę filmową miała związek z bezkompromisowymi poglądami?

 

Janina Wilczówna
zdjęcie pozowane
z 1932 roku
fot. Jerzy Benedykt Dorys

WITAJ AMERYKO!

Wilczówna mieszkała w Wielkiej Brytanii niecałe dwa lata, gdy postanowiła opuścić względnie bezpieczny jak na wojenne warunki Londyn i zamieszkać w Stanach Zjednoczonych! Nie znała tam zupełnie nikogo, dlatego w wizie w rubryce „najbliższy krewny lub przyjaciel w kraju wyjazdu lub przyjazdu” wpisała: „przyjaciel Tadeusz Winiarski 47 Clanricarde Gardens, Londyn”. To jednak nie wystarczyło, aby mogła wyjechać. W urzędzie imigracyjnym, musiały zostać złożone jeszcze dwa dodatkowe oświadczenia podpisane przez obywateli amerykańskich. Zrobili to, nie znając zupełnie aktorki, Piotr Kozik i Edmund Zamojski, którzy być może widzieli ją kiedyś na ekranie. Z tego powodu, w polonijnej prasie pojawiło się nawet serdeczne podziękowanie: „Panna Wilczówna składa za to serdeczne podziękowanie. Tak samo zespół Teatru Artystów Polskich składa p. E. Zamojskiemu i p. P. Kozikowi serdeczne Bóg zapłać, bo przez swoją ludzką pomoc przyczynili się oni do powiększenia naszego zespołu o jedna wartościową silę. Żeby więcej naszych rodaków poszło w ślady pp. Kozika i Zamojskiego moglibyśmy uratować wielu Polaków, którzy są dziś w Europie i którym grozi niebezpieczeństwo”[29].

Janina wyjechała pociągiem do Manchesteru 3 września 1942 roku. Dzień później wsiadła na polski statek towarowy m/s Stalowa Wola, dowodzony przez kapitana Jana Strzembosza. Był to ten sam oficer, który latem 1939 roku, zawrócił w głowie Hance Ordonównie, gdy ta udawała się Batorym na tournée po Stanach Zjednoczonych. Stalowa Wola nie była statkiem luksusowym, ale posiadała kilka dość wygodnych kabin pasażerskich. Całkowita długość jednostki wynosiła zaledwie 95 metrów. Te wymiary pozwoliły jej przecisnąć się wąskim kanałem aż do położonego w dość sporej odległości od morza portu w Manchesterze. Na statku oprócz Janiny znajdowało się jeszcze 3 innych pasażerów. Wszyscy płynęli do Nowego Jorku, tylko Janka wysiadała w Montrealu. Stamtąd było znacznie bliżej, do miasta w którym miała się tymczasowo zatrzymać – leżącego niedaleko granicy z Kanadą St. Albans w stanie Vermont. Podróż Stalowej Woli przez Atlantyk trwała niemal 20 dni!

„Nowy Świat”, 1942 rok

Przyjazd Wilczówny do Ameryki nie przeszedł bez echa w tamtejszej prasie. Już w październiku 1942 roku „Nowy Świat” donosił: „Scena polska w Ameryce pozyskała jeszcze jedną wartościową siłę w osobie młodej, obdarzonej talentem, urodą i wdziękiem artystki warszawskiej – JANINY  WILCZÓWNY. Przybyła do nas niedawno temu z Anglii, dokąd, jak wielu innych przedstawicieli teatru, sztuki i literatury zaprowadziła ją tułacza droga uchodźców wojennych. Janina Wilczówna, wychowanka Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej, dała się poznać publiczności warszawskiej na parę lat przed wybuchem wojny. Pierwsze kroki stawiała na deskach Teatru Polskiego i Małego w Warszawie. Pierwszym swym występem (po egzaminie w Instytucie Sztuki Teatralnej), w sztuce Klub Pickwicka zwróciła na siebie uwagę sprawozdawców teatralnych, którzy nie szczędzili słów pochwały, zarówno dla jej talentu, jak i świetnych warunków zewnętrznych. Doskonale zagrane początkowo role utorowały jej drogę dc poważniejszych ról. W krótkim czasie zdobyła sobie klasę, wzięcie i popularność, jednym słowem, utrwaliła swoje artystyczne stanowisko na scenach stołecznych. Po sukcesach na scenie żywego słowa, gdzie występowała w takich sztukach, jak Lato w Nohant Iwaszkiewicza, Walący się dom Morozowicz-Szczepkowskiej, Subretka, Ósma żona Sinobrodego, przerzuciła się na inną dziedzinę sztuki. Pociągała ja dziesiąta muza, wabił srebrny ekran. I tu znowu błysnął jej talent, choć nie we wszystkich filmach mogła swobodnie rozwinąć jego skrzydła, świetnie wywiązała się z roli w filmie Bolek i Lolek, zajaśniała urodą i wdziękiem w roli (niezbyt wdzięcznej) Zofii w Halce, zjednała sobie ogólne uznanie krytyków za rolę Janki w Życiu dr. Murka[30].

Ameryka przyjęła Janinę bardzo gościnnie. Prawdopodobnie była to zasługa dystrybutora polskich filmów w Ameryce Jerzego S. Starczewskiego, który zorganizował dla aktorki kilkumiesięczne tourne po stanie Nowy Jork. W tamtejszych kinach pokazywano wówczas specjalnie przygotowaną dla Polonii składankę filmową, złożoną z filmów Wyrok życia oraz Bolek i Lolek w którym Wilczówna grała jedną z głównych ról. Janka pojawiała się zawsze przed projekcją recytując kilka wierszy oraz opowiadając o swoich wojennych losach. Kontrakt, szybko jednak się skończył i aktorka musiała rozpocząć poszukiwanie innej, regularnej pracy. 

Do Stanów Zjednoczonych trafiła jednak w dobrym momencie. Klarujące się od dłuższego czasu w Nowym Jorku artystyczne środowisko powołało Polski Teatr Artystów, finansowany częściowo przez polski rząd w Londynie. Teatr wystawiał sztuki skierowane dla publiczności polonijnej tak w Nowym Jorku, jak i w mniejszych miastach amerykańskich. Polski Teatr Artystów płacił jednak niewiele. Wedle zachowanych weksli aktorka pobierała w miesiącu, w zależności od warunków, od 27 do 40 dolarów. „Parała się pracą biuralistki, jednocześnie organizując teatr emigracyjny. Bezgraniczne ukochanie sztuki aktorskiej kazało Jance tłuc się po parafiach polonijnych z przedstawieniami Ślubów panieńskich, Warszawianki czy sztuk Cwojdzińskiego”[31] wspominała Karin Tiche. Praca artystyczna wymagała od aktorki olbrzymiego poświęcenia: „W Nowym Jorku i jego okolicach mieszka sto tysięcy Polaków, a nie mógł się tu utrzymać ani stały, ani nawet sezonowy teatr polski – pisano w „Tygodniku Polskim”. Ogromny, a płonny był wysiłek artystów i artystek. Sztuki wystawiano na najwyższym poziomie artystycznym, bilety były względnie tanie, a jednak trzeba było po kilku przedstawieniach zwijać interes. Artyści tak wielkiej miary jak Modzelewska, Smosarska, Nakoneczna, Wilczówna, postanowili wtedy próbować szczęścia po parafiach w małych osiedlach polskich. Ile było kłopotów z dekoracjami, światłem, sceną, muzyką, biletami, przejazdem… – tylko oni wiedzą. Koczownicy, komedianci starej daty tłukli się autobusami lub wypożyczonymi samochodami, występowali w warunkach najgorszych, w zadymionych, brudnych salach. Oni, którzy triumfowali w Warszawie, wielcy artyści dręczeni myślą o deficytach. Zdarzyło im się w Pensylwanii, że nie starczyło nawet na zapłacenie hotelu i przejazdu powrotnego do Nowego Jorku. Zlitował się nad nimi miejscowy proboszcz, który pokrył te koszty. Opowiadała mi o tym jedna z aktorek, że beczała później w wagonie przez całą noc…[32].

„Nowy Świat”, 1942 rok

Pierwszą sztuką Polskiego Teatru Artystów, a zarazem pierwszą w jakiej wystąpiła Janina było Betlejem w Polsce w listopadzie 1942 roku. Będący w organizacji teatr nie miał nawet właściwego miejsca na próby. Ale wówczas z pomocą przyszła właśnie Janina, która mieszkała w sporej, surowej kamienicy z cegły przy 1007 Lexington Avenue. „W maleńkim miłym pokoiku u Wilczówny odbywają się próby sztuki Betlejem w Polsce” – donosił „Nowy Świat”. „Już na schodach słyszę donośny głos reżysera Cwojdzińskiego: Tak nie może być! Pamiętajcie, że zostało nam tylko dwa tygodnie do premiery. Proszę jeszcze raz od początku! Słychać inny głos. Zdaje się Ossetyńskiego, który mówi, a raczej krzyczy: Ach Ewo ukochana przez Boga żywego, cóż się z nami stało? Jam nagi! A ty czymże odziejesz swe ciało? Wchodzę do pokoju i widzę Ciocię, przepraszam, kochaną Ciocię. Robi listki do kostiumów i zajada cukierki z orzeszkami, które bardzo lubi i którymi częstuje zawsze wszystkich. Matka Boska (Modzelewska) siedzi na łazience a nad nią czuwa archanioł Gabriel (Wilczówna), dalej widzę jak przemiły, czarnooki szatan (Tiche) kusi jabłkiem uroczą Ewę (Nakoneczna) i skusił. Cwojdziński daje trzy minuty czasu na wypalenie papierosów. Korzysta z tego milutka gospodyni (Wilczówna) i częstuje wszystkich herbatą. Modzelewska występująca w sztuce w roli Matki Boskiej jest duszą zespołu, śpiewa, tańczy i cały dom rozwesela swoimi opowiadaniami o wizytach koniecznych w organizacji teatru. No ale trzy minuty skończone – zaczynamy”[33].

Betlejem w Polsce odniosło spory sukces. Jeszcze w styczniu 1943 roku w Filadelfii zebrało się ponad 1300 osób chcących zobaczyć te niezwykłe przedstawienie. Równocześnie z tą sztuką Polski Teatr Artystów przystąpił do prób nad Pastorałkami według Schillera, o których tak na łamach „Tygodniowego Przeglądu Literackiego Koła Pisarzy z Polski” pisał Kazimierz Wierzyński: „Pastorałka jest czymś w rodzaju misteryjnych jasełek, stanowi esencję i syntezę polskiej legendy i pieśni kolendniczej, Schiller oparł się na autentycznych tekstach i śpiewach za którymi przez całe lata szperał po bibliotekach i zbiorach, śród wydawnictw specjalnych i ineditów  rękopiśmiennych. Rzeczy te pochodzą z rozmaitych czasów i różnych stron naszego kraju, opracowane ręką bardzo czułego artysty stanowi utwór jedyny w tym gatunku. Można powiedzieć, że w sztuce tej zeszły się wszystkie wieki polskich modlitw i że zbiegła się cała Polska, aby kolędować Nowonarodzonemu. Z tym słowem i z tą pieśnią wybierają się nasi aktorzy w świat amerykański, między Polonię i uchodźców. Kim są ci kolędnicy wiemy z Polski i sądzimy że sprostają swemu zadaniu. Zespół ich ozdabia Maria Modzelewska, jedna z najlepszych aktorek polskich, arcydzieło szczerości scenicznej i kunsztu aktorskiego, znakomitość o którą mógłby się ubiegać każdy teatr. Jest w nim, teraz, niestety, chora Smosarska, która po słynnych sukcesach ekranowych przerodziła się w talent dramatyczny o nadspodziewanej sile, podziwiany w ostatnich latach przez całą Warszawę. Jest Nakoneczna, misterna w najtrudniejszym dialogu komediowym, bez której trudno pomyśleć o Teatrze Małym. Jest urocza Tiche, pełna kultury, wdzięku, poczucia humoru a przede wszystkim talentu. Jest najmłodsza latorośl aktorska Wilczówna. Jest Ilcewicz, Ossotyński, którzy obejdą się bez komplimcntów, i jest szereg pań, panów z tutejszego terenu, lepiej znanych Polonii, niż nam przybyłym niedawno. Jest wreszcie Cwojdziński, który reżyseruje Pastorałkę, autor, reżyser, człowiek teatru po same uszy – czegóż chcecie więcej”[34].

Rok 1943 był najlepszym artystycznie rokiem dla Janiny na emigracji. Polski Teatr Artystów w początkach swojej działalności skupił się bowiem na sztukach odnoszących się to trudnej współczesnej rzeczywistości. Na tej fali w marcu wystawiono sztukę pt. Polska podziemna, której główną bohaterką jest mieszkająca w Ameryce Polka. Wojna zastaje ją na wsi niedaleko Krakowa, a jej rodzina zostaje głównym ośrodkiem ruchu oporu. W tej sztuce Janina pojawia w zupełnie niecodziennej roli. „W Polsce podziemnej występuje w roli niezwykle uzdolnionego chłopaka, samorodnego mechanika, który buduje prawie z niczego nadawczą stację radiową, przesyłającą wiadomości aliantom. Ten nieśmiały chłopak wiejski, marzący o wyjeździe do Ameryki, od pierwszej chwili ukazania się na scenie podbija serca wszystkich”[35] zachwycał się „Nowy Świat”.

Polski Teatr Artystów Echa Polskiej Ziemi (Echoes of Poland), Jordan Hall – Boston, 14 maja 1944 roku

Kolejną premierą w październiku 1943 roku była dla odmiany znacznie lżejsza rewia Echa Ziemi Polskiej, w której jednak rola Janiny była bardzo silnie zaznaczona. „Janina Wilczówna, już w ubiegłym sezonie zaprezentowała się publiczności Polonii newyorskiej” – zaczynał sprawozdanie dziennikarz „Nowego Świata”. – „Objazdami własnymi zdobyła sobie ta młoda artystka nie tylko sympatię, ale i budziła wszędzie zachwyt i uznanie dla swego talentu. Jej dar sceniczny, wyrazista dykcja, szczególnie pięknie brzmiąca w jej słynnych recytacjach poetycznych a zarazem niezwykła w tym młodym wieku zdolność przedstawiania się w różnych rodzajach sztuki dramatycznej, jednają jej na szczere uznanie publiczności na każdym przedstawieniu. Wilczówna wystąpi obecnie w nowym wielkim widowisku pt. Echa polskiej ziemi, które Polski Teatr Artystów wystawi w nadchodzącą niedzielę. Znajdzie ona znowu piękny popis dla swego talentu. Wzruszy widownię deklamacjami, ucieszy w roli jednej z damulek – sióstr komicznie łowiących plotki, a wreszcie będzie ona wystrojoną tancerka na niebezpiecznym bruku warszawskim”[36].

Janina oprócz występów w teatrze, udzielała się także w radiu. Nowojorska stacja WHOM nadająca w swoim programie głównie audycje obcojęzyczne, w 1943 roku miała w repertuarze także specjalną audycję polską. Od tamtej pory częstym gościem w studiu była właśnie Janka w towarzystwie koleżanek z Polskiego Teatru Artystów – Karin Tiche i Marii Modzelewskiej. Szczególnie ciekawą audycję, o której rozpisywała się później prasa, nadano  18 września 1943 roku. „W ubiegłą sobotę nadany był program LISTY ŻOŁNIERSKIE” – pisano w dzienniku „Nowy Świat”. „Są to prawdziwe listy, nadesłane przez jednego z jeńców, żołnierza, Jerzego Brzozowskiego, napisane wierszem. Talent Jerzego Brzozowskiego objawił sią za drutami i kolczastymi w ponurym baraku dla jeńców. Na tle muzyki Szopenowskiej Janina Wilczówna odczytała list żołnierza-jeńca. Podajemy urywek:

„Jesteś mały… i listu mego nie przeczytasz,
(Może nawet – co piszę? – Mamy nie zapytasz)…
Ale piszę, jak gdybyś mógł. Kiedyś po latach,
Zrozumiesz, że Cię kochał, że tęsknił Twój tata…
Kiedyś, później, szperając w zapomnianej szafie,
Znajdziesz moje pożółkłe listy… fotografie…
Zaczniesz czytać, rozumieć, wspominać i – marzyć
O dawnym życiu ojca. O myślach, o twarzy…”[37]

Teatr i radio nie wystarczało jednak na utrzymanie w Nowym Jorku, a Janka miała przecież doświadczenie biurowe. Właśnie świetne referencje z biur rządu emigracyjnego w Londynie pozwoliły jej podjąć podobną pracę w polskim konsulacie przy 151 East 67th Street. Nie została przydzielona jednak, do żadnej z oficjalnych komórek konsulatu, a do tak zwanego Estezetu, czyli  polskiej placówki wywiadowczej, działającej w czasie II wojny światowej na terenach obu Ameryk. Konsulat był dla tej organizacji jedynie przykrywką. W jej instrukcji czytamy, że: „ekspozytura Estezet jak i jej wszystkie organa pracy są w terenie zakonspirowane i wszystkie swoje prace wykonują konspiracyjnie”[38]. Lato 1943 roku, było dla Estezetu dość trudne pod względem personalnym, szczególnie w dziale ogólnym, zajmującym się sprawami technicznymi, łączności oraz administracyjno-gospodarczymi. Będąca tam do tej pory na etacie maszynistki Janina Tepowa, dostała wypowiedzenie z dniem 31 października 1943 roku. Działem kierował wówczas Stanisław Sławik, któremu polecono Janinę na wolny etat. Po otrzymaniu referencji z Londynu, zdecydował się przyjąć aktorkę do pracy, o czym donosił sporządzony później raport kwartalny: „po zlikwidowaniu Ekspozytury Estezet oraz zwolnieniu względnie przekazaniu maszynistek do biura Z-cy Szefa Szt. N. W. w Washingtonie okazało się, że jedna maszynistka-tłumaczka w placówce Estezet nie podoła pracy. Przyjąłem wobec tego do pomocy na pół dniówki maszynistkę p. Wilcz Janinę z wynagrodzeniem 75 dolarów miesięcznie”[39]. Nim Janina podjęła pracę, musiała być jednak zaprzysiężona, co potwierdzała pisemna deklaracja. Praca Janki w tajnej komórce wywiadu, nie trwała długo. Odeszła na własną prośbę 1 lipca 1944 roku.

Janina Wilczówna w Echach Polskiej Ziemi z 1944 roku

Czas spędzony w Estezecie, zaowocował jednak nie tylko większą stabilizacją finansową, ale także zupełnie nieoczekiwanym uczuciem do… przełożonego Stanisława Sławika. Niewiele o nim wiadomo. Urodził się w Katowicach 3 maja 1910. Należał do rodziny bardzo silnie związanej z P.P.S.-em i jego działalnością na Śląsku, co na pewno musiało imponować Wilczównie. Studiował poza tym prawo, a po jego ukończeniu pracował w zarządzie jednej z kopalni. Jego droga do Stanów Zjednoczonych, była równie dramatyczna, co Janki. „Byłem na rumuńskiej granicy, gdy wojska niemieckie najechały Polskę” – opowiadał po latach dziennikarzowi jednej z amerykańskich gazet. – „Wtedy zdałem sobie sprawę, że muszę jechać gdziekolwiek zanim dotrze tam armia niemiecka: Budapeszt i Angers we Francji, potem polskie ministerstwo finansów w Londynie. W 1941 roku przyjechałem do ambasady w Waszyngtonie, później zostałem oddelegowany do polskiego konsulatu w Nowym Jorku”[40]. Oboje nie spieszyli się specjalnie z formalizacją związku. Trwała wojna, a Janina cały czas była żoną Teodora Dzierzgowskiego. Z deklaracji wykazującej chęć naturalizacji, wypełnionej przez Janinę w 1944 roku, dowiadujemy się, że nie miała kontaktu z mężem i nie wiedziała nawet gdzie przebywa. Sytuacja została unormowana dopiero w 1945 roku, gdy ostatecznie aktorka otrzymała zaocznie rozwód.

W 1944 roku Wilczówna przeprowadziła się do skromnej czteropiętrowej kamieniczki przy 204 East 84th Street i skupiła na działalności artystycznej. W tamtym czasie Polski Teatr Artystów odszedł od sztuk współczesnych na rzecz klasyki. Janka dostała wówczas rolę w Pierwszej lepszej Aleksandra Fredry w reżyserii Zygmunta Modzelewskiego. Partnerować miała w tym spektaklu nie byle komu, bo samej Jadwidze Smosarskiej, która po raz pierwszy pojawiła się wówczas na deskach tego teatru. Premiera odbyła się w The Master Theatre przy 103 St. i Riverside Drive. Jan Lechoń recenzujący ją w „Tygodniku Polskim” zatytułował tekst Premiera jak w Warszawie. I rzeczywiście tego wieczoru w skromnym budynku teatru zajaśniała na chwilę stara, przedwojenna Warszawa. Niestety, Janina, wedle Lechonia, nie była w spektaklu trafnie obsadzona: „Panna Wilczówna po bohatersku wywiązała się z zupełnie nieodpowiedniej roli; do której się nie nadaje: weźcie do tej roli panią Cwojdzńską, a wtedy wyjdzie cały kontrast romantycznej Kamilli i komicznej Malwińci”[41]. Kolejną premierą Polskiego Teatru Artystów był Spadkobierca Adama Grzymały-Siedleckiego: „Spadkobierca ma sceniczne zalety niewątpliwe, choć raczej podrzędnego gatunku: to co jest w nim dramatem rzadko brzmi szczerze i prawdziwie, ilekroć puszcza się Grzymała na kawały i sytuacje farsowe, budzi śmiech, powtarzamy, bardzo niewybredny, ale żywiołowy”[42] oceniano spektakl w „Tygodniku Polskim”. Janina po raz kolejny nie miała wedle Lechonia szczęścia do roli: „P. Wilczówna i p. Modzelewski nie mogli, a przy tym nie bardzo starali się uratować swych papierowych i zbyt już głupkowatych postaci”[43].

Skazane na zapomnienie. Polskie aktorki na emigracji
Grzegorz Rogowski
Muza 2017

Gdy skończyła się wojna, skończyło się również finansowanie Polskiego Teatru Artystów z Londynu. Był to dla teatru cios tak wielki, że artyści zostali zmuszeni do jego zamknięcia. Większość aktorów, których los rzucił do Nowego Jorku, pożegnała się wtedy na zawsze ze sceną i rozpoczęła życie podobne do setek innych Polonusów. Nie poddała się Maria Modzelewska, która w miasteczku Mattituck na Long Island zaczęła prowadzić swój niewielki teatr. W tym czasie do pobliskiego Southampton sprowadziła się również Janina, która otrzymała tam posadę zarządcy polskiego pensjonatu. Każdą wolną chwilę spędzała jednak pomagając przy teatrze Modzelewskiej: „Teatr ten obecnie prowadzony jest pod egidą Theatre Week, organizacji amerykańskiej finansującej artystyczne przedsiębiorstwa grup obcojęzycznych” – pisano w „Tygodniku Polskim”. – „Przed kilkoma dniami wystawiono w tym teatrze komedię opracowaną dla sceny polsko- amerykańskiej przez artystkę warszawską Janinę Wilczównę, pt. Herod Baba. Komedia przeplatana jest śpiewami”[44].

 

AMERYKAŃSKI SEN ZIŚCIŁ SIĘ W DALLAS

Jeszcze w 1946 roku wraz z Zofią Nakoneczną i Edwardem Kossowiczem Janka dała jeszcze serię występów składankowych m. in w salach nowojorskich liceów, z których dochód miał zostać przeznaczony na pomoc żywnościową dla dzieci w Polsce. Były to ostatnie chwile Janiny Wilczówny  na scenie.

Koniec wojny nie był łaskawy także dla Stanisława Sławika. Zmiany polityczne w Polsce nie pozostały bez wpływu na jego zatrudnienie. 1 lipca 1945 roku, dostał od swojego przełożonego mjr dypl. Mariana Chodackiego następujący list: „Drogi Panie, ogólna sytuacja polityczna i szereg względów od nas niezależnych zdecydowały o zwinięciu biura, w którym pracował Pan bez przerwy od 15 sierpnia 1941 aż po dzień dzisiejszy. Proszę przy pożegnaniu przyjąć podziękowanie za sumienną i gorliwą pracę. Życzę Panu wiele powodzenia na dalszej drodze życia, a przy okazji wyrazy mojego szacunku łączę”[45].

Po utracie pracy w Estezet Stanisław, aby się utrzymać sprzedawał klimatyzatory na zasadzie akwizycji. Pomimo, że był to dla niego wyjątkowo trudny czas, postanowił oświadczyć się Janinie. Ich ślub odbył się 10 października 1947 roku w Waszyngtonie. Oboje już jako małżeństwo nie widzieli dla siebie przyszłości w Nowym Jorku i zaczęli zastawiać się nad przeprowadzką na Florydę. Nie mieli wiele do stracenia, Janka pracowała wówczas jako stewardessa na jachcie należącym do miejscowego milionera, a Stanisław, jako handlowiec pracował znacznie poniżej swoich kompetencji. Na ten wielki krok zdecydowali się ostatecznie w marcu 1949 roku. Zmienili jednak nieco cel swojej podróży. Nie była to już Floryda, a równie słoneczna Kalifornia. „Po zakończeniu wojny i zbankrutowaniu teatru, Janka z mężem Stanisławem Sławikiem załadowali mały samochód całym swoim minimalnym dobytkiem i ruszyli „za chlebem” na Zachód amerykański”[46] wspomina Karin Tiche. W podróż małżonkowie zabrali ze sobą podobno majątek wartości… 7 dolarów!

„Usłyszeliśmy, że Kalifornia jest naprawdę gorąca, więc pojechaliśmy tam małym samochodem Crosley. Zepsuł się pomiędzy Dallas a Fort Worth i został odholowany do Dallas celem naprawy”[47] wspominał po latach Stanisław amerykańskiej gazecie. Nie dodał jednak, jak ciężko było im po drodze, o czym pisała z kolei Karin Tiche: „Gdy się kończyły pieniądze na benzynę i żywność, angażowali się jako służba domowa: doktor ekonomii i były dyplomata wraz z byłą aktorką, znakomicie wywiązywali się ze swoich ról, tym bardziej, że Staś Sławik był nie tylko doskonałym znawcą kuchni i win, ale także zamiłowanym kucharzem – amatorem”[48].

W Dallas Sławikowie wprawili właściciela warsztatu samochodowego w tak wielkie osłupienie tym, że przemierzyli cały kraj tak małym samochodem, że zaproponował Stanisławowi pracę w przyległym do warsztatu komisie samochodowym, jako kierownik sprzedaży. Małżeństwo po krótkiej naradzie i przemyśleniu propozycji postanowiło zrezygnować z dalszej drogi do Kalifornii i spróbować szczęścia w Teksasie. Zamieszkali przy 3815 Dickason Avenue, a Janina znalazła szybko pracę jako sprzedawczyni w luksusowym sklepie Neiman-Marcus.

Pewnego dnia wracając z pracy zauważyła restaurację z wielką tablicą wywieszoną w witrynie „do wynajęcia”. Zapytała wówczas męża:

– Dlaczego nie my…?
– Bo żadne z nas nie wie jak gotować…
– Ale wiemy, jak dobrze zjeść…[49]
„The Austin American” 18.01.1966

Z pomocą przyszło kilkoro znajomych, których sympatię Sławikowie zdążyli już sobie zaskarbić. Gdy lokal był gotów, brakowało jedynie wykwalifikowanego personelu. Wtedy Stanisław przeczytał w gazecie kilka artykułów o polskim transatlantyku m/s Sobieski. Pływający we włoskim czarterze do Nowego Jorku luksusowy statek trapiła prawdziwa plaga dezercji załogi, która nie chciała wracać do komunistycznej Polski. Pewnego dnia ze statku zszedł nawet sam kapitan Stefan Ciundziewicki: „Mój cały zespół składał się z jednego francuskiego szefa kuchni” – wspominał Stanisław. – „Wiedziałem jednak, że na statku są kucharze i stewardzi, więc pojechałem do Nowego Jorku i sprowadziłem ich wszystkich do pracy w Dallas. Żaden z kelnerów nie mówił po angielsku, ale 14 czerwca 1950 roku Dallas otrzymało swoją pierwszą europejską restaurację: La Vielle Varsovie, the Old Warsaw[50]. Nie od razu jednak do drzwi Sławików zapukał sukces. „Po dwóch latach trudnego przebijania się przez gusta i upodobania zamożnych, ale o niezbyt skomplikowanych wymaganiach kulinarnych Teksańczyków nastąpił kryzys” – pisał w swojej książce Olgierd Burdewicz. – „Przez pół roku wyglądało na to, że impreza się zawali. Jedną z przyczyn tej sytuacji był fakt, że Teksas należał do tak zwanych suchych stanów, z bardzo pilnie przestrzeganymi przepisami prohibicyjnymi. Wysokoprocentowych alkoholi nie wolno było podawać (zmieniło się to od niewielu lat), a wina nikt w tych okolicach nie pił. Na jednaj ze ścian w restauracji wisi powiększenie wycinka z «New York Times»: Pole brings wine to Texas. To był jeden z tych rewelacyjnych pomysłów Sławika: nauczyć Teksańczyków picia dobrych francuskich win w miejsce – lub obok – tradycyjnego Burbona, amerykańskiej odmiany whisky. W jakimś momencie chwyciło. Może przyczynił się do tego fakt, że zaściankowi i dość szowinistyczni obywatele tego wielkiego stanu zaczęli odwiedzać Europę i polubili niektóre jej obyczaje. Może istotną rolę odegrał rozwój naftowego biznesu w Teksasie. Old Warsaw przezwyciężyła kryzys i stała się instytucją”[51].

Pocztówka La Vieille Varsovie Restaurant z lat 50. XX wieku

W końcu ludzie zaczęli jednak walić do restauracji drzwiami i oknami, a na stolik czekało się tygodniami. Old Warsaw było czymś więcej niż eleganckim lokalem, w którym można było zjeść doskonałe potrawy to był wyjątkowo prężny ośrodek życia całej Polonii w Teksasie, o czym wspomina Karin Tiche: „Dekorują restaurację sztychami, orłami w koronach, każdy wieczór rozpoczynają dźwiękami poloneza As-dur Chopina; angażują do pracy Polaków ze wszystkich zakątków świata, tworząc tam zaczątek polskiej kolonii w Dallas; otrzymują najwyższe nagrody amerykańskie za doskonałość kulinarną. Nazwy dań «à la Varsovie» czy «goût polonais» mogą się wydawać zabawną mistyfikacją, ale przedstawiane przez piękną panią i wytwornego gentlemana, w dyskretnie oświetlonej, rozbrzmiewającej dyskretną muzyką sali, było rewelacją dla Teksańczyków. Janina Sławikowa, dzięki swej aktorskiej przeszłości i dyscyplinie zaszczepionej na zawsze wszystkim uczniom Zelwerowicza – «reżyserowała» nastrój niewymuszonej elegancji, surowo wymagała nieskazitelnej usługi i bezbłędnego przygotowania potraw. Wszelkie pochwały i komplementy objaśniała swym polskim pochodzeniem i obyczajami, które chciała przekazać Teksańczykom. Jej głębokie przywiązanie do tradycji polskiej, które wyrażało się w chęci przyswojenia ich nowej i drogiej krainie teksańskiej, było bardzo charakterystyczne dla ideału amerykańskości. Nie trzeba przestać kochać ojczystego kraju, aby być dobrym Amerykaninem – takie było motto Janiny Sławik. Obydwoje Sławikowie w pełni zasłużyli na Złoty Krzyż, którym zostali odznaczeni w r. 1974”[52].

O popularności Old Warsaw świadczą chociażby nazwiska osób, które ją odwiedziły: Maurice Chevalier, Artur Rubenstein, James Steward czy Maria Callas. Ich portrety wisiały w holu restauracji witając gości. Kilkukrotnie zjawiała się u Sławików także Marlena Dietrich. Anegdotę związaną z jej pobytem przytacza Olgierd Burdewicz: „Marlena Dietrich, grała na fortepianie i śpiewała. Ktoś poprosił jednego wieczora o piosenkę Lili Marlen – odmówiła kategorycznie: «W polskim lokalu nie będę tego śpiewać»”[53].

Wnętrza Old Warsaw
pocztówka z 1952 roku

Interes szedł tak dobrze, że małżeństwo wkrótce kupiło swój pierwszy amerykański dom. Spora nieruchomość znajdowała się pod adresem 10112 Inwood Road na przedmieściach Dallas. „Dom jest skromny, trochę przypomina kościółek” – relacjonował Budrewicz. – „W środku znajduje się cała kupa poloników. Dookoła uganiają się cztery psy, w tym wielorasowiec o wdzięcznym imieniu Burek”[54]. Pomimo że status materialny Stanisława i Janiny znacznie się polepszył, nigdy nie zapomnieli o rodakach, którzy w Ameryce mieli mniej szczęścia. Gdy w ich progu w latach 60. zjawił się pewnego razu Mieczysław Cybulski, polski amant filmowy, który po wojnie znalazł się w USA, od razu zaproponowali mu posadę. Szybko awansował i stał się nawet managerem restauracji. Nie inaczej było w 1961 roku, kiedy na tournée do USA udało się filmowe małżeństwo Maria Bogda i Adam Brodzisz. Przez pewne nieścisłości w związku z kontraktem zawartym z Pagartem (Polska Agencja Artystyczna „PAGART”, organizująca w czasach PRL wyjazdy artystów za granicę) aktorzy wydali część pieniędzy, które po powrocie powinny być wpłacone na konto organizacji. Z tego powodu podjęli decyzję o ucieczce z kraju, a pierwszą pracę znaleźli nie gdzie indziej jak w Old Warsaw u Sławików. „W społeczności polskiej Dallas Janka działała zawsze dla dobra współziomków: stworzyła Bratnią Pomoc, Teatr dla Dzieci, gdzie wystawiała polskich klasyków objeżdżając kraj. Była niestrudzona, pełna inicjatywy, nieustraszona”[55] pisała Karin Tiche. Inne zdanie miały jednak o aktorce polskie gazety, które przypomniały sobie o niej tuż po odwilży stalinowskiej: „Otworzyła wraz z mężem drogą restaurację Old Warsaw w Dallas, w naftowym Teksasie, gdzie roi się od świeżo wzbogaconych eks-pastuchów. Słowem miała w Ameryce życie barwne jak fabuła filmu, ale jej duży talent aktorski nie znalazł pola do popisu ani na scenie, ani na ekranie”[56] pisano w „Przekroju”.

Janina nigdy nie wróciła do Polski, chociażby na chwilę. Wolała towarzystwo starej Polonii, niż kąśliwych komunistów. Raz na jakiś czas kupowała bilet na statek przez ocean i spędzała trochę czasu w Londynie: „Miliony obróciły w te i we w te z Ameryki do Europy” – pisał Antoni Borman do Marii Modzelewskiej. –  „Papieru by mi zabrakło na listę w porządku alfabetycznym. Kto tu nie był? I gwiazdy filmowe (Jadzia Smosarska), i gwiazdy sceny polskiej (Janka Wilczówna), i właścicielki restauracji (Janka Wilczówna), i poeci (Kazio Wierzyński) i pisarze (Kazio Wierzyński), i hipochondrycy (Józio Wittlin)”[57].

Niespodziewanie w 1962 roku Janina wróciła na scenę – chociaż akurat w zupełnie innej niż przed wojną roli. Janka była znana w Dallas, ze swojego wielkiego serca dla Polonii i jej problemów. Pomagała każdemu, kto o taką pomoc prosił. Niewiele więc się zastanawiała, gdy polskie dzieci z Teksasu, poprosiły ją by zechciała im pomóc w zebraniu pieniędzy na własny obóz harcerski. Janka zaproponowała im wówczas, że mogą wystawić sztukę, którą ona wyreżyseruje. Wkrótce o tym niezwykłym przedsięwzięciu, donosiły najważniejsze dzienniki Stanów Zjednoczonych. „Kilku utalentowanych, młodych ludzi z Polski grało w sobotni wieczór w Ślubach panieńskich Aleksandra Fredry w Katolickim klubie kobiet” – pisał The Los Angeles Times. – „Dzieci, spośród których część to niedawni uchodźcy z komunistycznego reżimu, mieszkają w Teksasie. Na początku tego roku sztuka została zaprezentowana w Dallas przez Związek Polski w  Teksasie, w celu zebrania funduszy na obóz letni dla dzieci. Występ ten opłacił ziemię nad jeziorem. Młodzi aktorzy są teraz w trasie, zbierając dodatkowe fundusze na budowę domku na zasłużonym kempingu. Dziecięcy aktorzy grający role dla dorosłych mogą być męczący (chyba, że aktorzy to twoje dzieci), ale ci młodzi ludzie zupełnie obalili te uprzedzenie. Dobrze wyreżyserowała je Janina Sławik, była aktorka Polskiego Teatru Narodowego w Warszawie, która oczywiście umie obchodzić się z dziećmi”[68].

„The Austin American”
25.09.1966

Wyjątkowo dobry był dla Sławików rok 1966. Ich restauracja prosperowała na tyle dobrze, że postanowili otworzyć jej filię w kolejnym dużym mieście w stanu Teksas – Austin. „The Polonaise to nazwa nowej restauracji wysoko w górze Westgate. To będzie «dziecko» restauracji Old Warsaw w Dallas, a zarządzane będzie przez czarującą Polkę Marię Peter. Restauracja będzie miała europejską atmosferę i europejską kuchnię z widokiem na stolicę Teksasu z 23 piętra. Pani Janina Slawik, której mąż, Stanisław Sławik, jest właścicielem i zarządcą Old Warsaw, opisuje  plany na The Polonaise: To będzie to samo co Old Warsaw. Nie dokładnie rzecz jasna – bo nigdy nie będzie drugiej takiej restauracji – ale, tak jak w przypadku Old Warsaw, nie będzie miała żadnego konkretnego stylu, tylko europejski smak. Zapytamy o radę profesjonalnego dekoratora, ale dekoracje przygotujemy właściwie same”[58] opowiadała Janka gazecie „The Austin American”. Sławikowie wiele razy, od czasu sukcesu Old Warsaw byli kuszeni, propozycjami stworzenia całej ich sieci. Dopiero jednak w 1966 roku zdecydowali się na spółkę z Marią Peters (Marią Piotrowską), która przybyła do Stanów w 1954 roku. Kosztowało ich to jednak sporo wysiłku. Na niemal całą wiosnę 1966 przeprowadzili się z Dallas do Austin, by doglądać powstającej filii. Nie wyobrażali sobie bowiem, by jej jakość miała by być niższa niż w Dallas. Pierwsza filia restauracji, przyniosła ze sobą także kolejną, tym razem w Houston.

Współpraca z Marią Peters najprawdopodobniej bardzo pomogła Sławikom w późniejszych latach. Po sprzedaży Old Warsaw w latach 70. XX wieku mogli założyć bowiem filię The Polonaise w Dallas. O tej sytuacji wspominał dość lakonicznie Olgierd Burdewicz: „Różne, nie zawsze najweselsze wydarzenia zmusiły Sławików o sprzedania «Starej Warszawy». Ale wkrótce potem restaurator otworzył w tym mieście lokal pod nazwą La Polonaise. Dziennik „The Dallas Morning News” napisał w związku z tym (3 listopada 1977 roku): „Weteran restauratorów Stanley Sławik ze słynnej Old Warsaw wróci do biznesu ze swoją La Polonaise (co oznacza kobietę lub taniec)”[59].

Old Warsaw
pocztówka z 1957 roku

Olbrzymia ilość obowiązków, które spadło na Sławików w związku z prowadzeniem wszystkich restauracji, oddalonych od siebie nieraz o setki kilometrów, nie pozostało bez wpływu na ich małżeństwo. Nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu, Janiny bardzo często w ogóle nie było w domu. Stanisław zaś prowadził się po kilkunastu latach w Dallas jak prawdziwy Teksańczyk. Gościem u Sławików był pewnego razu Antoni Marianowicz, który tak wspominał jedną z kolacji w ich domu: „p. Sławik zapytał, czy nie mógłbym pozostać w Dallas o dwa dni dłużej, niż to wynikało z planu mojej podróży. Powiedziałem, że to niemożliwe. Wtedy zacny p. Stanisław wyjawił mi, o co chodzi. Trochę zmieszany stwierdził, że dotychczas on i jego przyjaciele (nie wyłączając księdza) jeździli raz na tydzień do niedalekiego Nowego Orleanu, gdzie przy sławnej Burbon Street korzystali z udogodnień typu – powiedzmy – rozrywkowego. Ale obecnie poziom tych usług uległ wyraźnemu obniżeniu, przy znacznej podwyżce cen. W tej sytuacji zorganizowali sobie podobne usługi na miejscu, konkretnie w środy, a ponieważ przypadłem im do gustu, postanowili (łącznie z księdzem) zabrać mnie do zakładu, którego są stałymi bywalcami”[60].

Kata menu Old Warsaw
lata 60. XX wieku

Nastawienie Stanisława zmieniło się pod koniec lat 70. XX wieku. Janina zaczęła wówczas ciężko chorować. Zmarła 17 września 1979 roku. Była nałogową palaczką. Ogromne ilości wypalanego tytoniu nie mogły pozostać bez wpływu na jej zdrowie, o czym wspomina Karin Tiche: „Nawet ciężka choroba nie odebrała jej chęci do walki; borykała się dzielnie z losem, który od wielu lat obarczył ją straszliwymi niedomaganiami, operacjami, niekończącymi się okresami pobytów w szpitalu. Walczyła do końca, bo taka była jej natura: nie upadać wobec nieszczęścia, nie rezygnować, póki tchu w piersiach…”[61].

W akcie zgonu jako przyczyny śmierci podano udar naczyniowy mózgu w prawej hemisferze, uogólnioną miażdżycę i  bronchogennego raka płuc. Janina Wilczówna zmarła we śnie o drugiej nad ranem w szpitalu episkopalnym przy Gaston Avenue w Dallas. Jej ciało skremowano 20 września w Restland Crematory. Uroczystość pogrzebowa odbyła się na cmentarzu Calvary Hill. Nagrobek miał wyróżniać się wśród setek podobnych do siebie płyt. Stanisław, który zmarł w 1993 roku, życzył sobie, aby pomnik żony wykonany był w formie krzyża, z metalową twarzą ukrzyżowanego Chrystusa w centrum.

W odejściu Janiny najsmutniejsze było jednak to, że razem z nią odszedł tak pięknie kreowany na dzikim, półpustynnym zachodzie Ameryki kawałek Warszawy.

 

 

[1] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[2] Przedstawiamy młode talenty, „Dziennik Ilustrowany”, 1937, nr 81.
[3] J. B., Nowa młodzież aktorska w Polsce, „Światowid”, 1936, nr 30.
[4] J. B., Nowa młodzież aktorska w Polsce, „Światowid”, 1936, nr 30.
[5] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[6] Dzisiejsza premiera w Teatrze Polskim, „Kurier Warszawski”, 1936, nr 264.
[7] S. P. O. Z teatrów, „Bluszcz”, 1936, nr 41.
[8] tamże
[9] J. GR. Klub Pickwicka, „Myśl Narodowa”, 1936, nr 42.
[10] Jubileusz 100-go przedstawienia „Lato w Nohant”, „Kurier Warszawski”, 1937, nr 78.
[11] Warszawa pokazała wczoraj swoje serce, „Dzień dobry”, 1936, nr 319.
[12] Stef. H., Z życia ekranu, „Bluszcz”, 1936, nr 42.
[13] Andrzej Mikułowski, I my też…, „Prosto z Mostu”, 1936, nr 43.
[14] Przedstawiamy młode talenty, „Dziennik Ilustrowany”, 1937, nr 81.
[15] tamże
[16] Bal mody, „Kino”, 1937, nr 4.
[17] Po balu mody, „Światowid”, 1937, nr 4.
[18] J. Leman., Czasy peruk wracają…, „Światowid”, 1938, nr 6.
[19] Stefania Zahorska, Nowe filmy, „Wiadomości Literackie”, 1937, nr 52-53.
[20] Aleksander Piskor, Halka na ekranie, „Prosto z Mostu”, 1937, nr 57-58.
[21] tamże
[22] St. J. Surbetka, „Myśl Narodowa”, 1937, nr 36.
[23] J.N. Miller, Z teatrów warszawskich, „Robotnik”, 1938, nr 217.
[24] Teatry, „Tygodnik Warszawy”, 1937, nr 1.
[25] J.N. Miller, Z teatrów warszawskich, „Robotnik”, 1937, nr 343.
[26] Janina Wilczówna w Ameryce, „Nowy Świat”, 1942.
[27] IPN BU 00231/275 t. 2
[28] Zebranie P.P.S., „Robotnik Polski w Wielkiej Brytanii”, 1942, nr 10.
[29] Leonidas Ossetyński, Jersey City, „Nowy Świat”, 1942, nr 299.
[30] Janina Wilczówna w Ameryce, „Nowy Świat”, 1942.
[31] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[32] Anna Mieszkowska, Bodo wśród gwiazd, Marginesy 2016.
[33] Próby nowego polskiego teatru, „Nowy Świat”, 1942, nr 314.
[34] Kazimierz Wierzyński, Kolenda aktorów, „Tygodniowy Przegląd Literacki Koła Pisarzy z Polski”, 1942, nr 54.
[35] Genialny mechanik w „Polsce Podziemnej”, „Nowy świat”, 1943, nr 64.
[36] Janina Wilczówna wystąpi w kilku rolach w rewii „Echa polskiej ziemi”, „Nowy Świat”, 1943, nr 285.
[37] Listy żołnierskie wywarły wielkie wrażenie na słuchaczach programu radiowego artystów z Polski, „Nowy Świat”, 1943, nr 264.
[38] Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, teczka 701/111/001/011.
[39] Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, teczka 701/111/002/147.
[40] Joanne Smith, Cuisine, Texas: A Multiethnic Feast, The University of Texas Press, 1995.
[41] Jan Lechoń, Premiera jak w Warszawie, „Tygodnik Polski”, 1944, nr 14.
[42] Jan Lechoń, Ostatnia premiera Polskiego Teatru Artystów, „Tygodnik Polski”, 1944, nr 47.
[43] tamże
[44] Anna Mieszkowska, Bodo wśród gwiazd, Marginesy 2016.
[45] Instytut Józefa Piłsudskiego w Ameryce, teczka 701/111/4.
[46] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[47] Joanne Smith, Cuisine, Texas: A Multiethnic Feast, The University of Texas Press, 1995.
[48] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[49] Joanne Smith, Cuisine, Texas: A Multiethnic Feast, The University of Texas Press, 1995.
[50] tamże
[51] Olgierd Burdewicz, Orzeł na Gwieździstym sztandarze, Wydawnictwo Interpress  1979, s. 168.
[52] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[53] Olgierd Burdewicz, Orzeł na Gwieździstym sztandarze, Wydawnictwo Interpress 1979, s. 171.
[54] Tamże, s. 172
[55] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[56] Antoni Marczyński, Losy artystów polskich w USA, „Przekrój”, 1957, nr 642.
[57] Archiwum emigracji: studia, szkice, dokumenty, Uniwersytet Mikołaja Kopernika 2001.
[58] Summer opening here, Old Warsaw comming with new name, „The Austin American”, 18 stycznia 1966.
[59] Olgierd Burdewicz, Orzeł na Gwieździstym sztandarze, Wydawnictwo Interpress 1979, s. 174.
[60] Antoni Marianowicz, Polska, Żydzi i cykliści: dziennik roku przestępnego, Wydawnictwo Iskry 1999, s. 184.
[61] Karin Tiche-Falencka, Najpiękniejsza pani Warszawy, „Wiadomości”, 1979,  nr 47.
[62] http://www.marianowicz.pl/varia/wyciag.htm [dostęp: 23.02.2020]
[63] Przedstawiamy młode talenty, „Dziennik Ilustrowany”, 1937, nr 81.
[64] Co mówią kandydatki na Miss Judaeę, „Nasz Przegląd”, 1929, nr 87.
[65] tamże
[66] „Nasz Przegląd”, 1929, nr 97.
[67] Irena Hellman, Konkurs Bajek w Państwowym Istytucie Sztuki Dramatycznej, „Czas”, 1934, nr 351.
[68] Child Actors Delight in Polish Comedy, „The Los Angeles Times”, 11 czerwca 1962.
[69] Karol Ford, Janina Wilczówna, „Narodowiec”, 1940, nr 81


Za pomoc przy pisaniu tego artykułu dziękuję Markowi Telerowi.

Zdjęcie wprowadzające: Janina Wilczówna podczas sesji zdjęciowej z 1932 roku. Fot. Jerzy Benedykt Dorys. 

 

Like
2
0 0 votes
Article Rating
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments