Grzegorz Rogowski
25 marca 2020 roku
Głównym wątkiem filmu Dziewczyna szuka miłości przewrotnie wcale nie jest ani dziewczyna, ani miłość, ani nawet jej poszukiwania. Krzykliwy tytuł miał jedynie zachęcić tłumy widzów rządnych melodramatycznych uniesień do kin. Historia to w rzeczywistości spektakularna, ze względu na rozmach produkcji, opowieść o rekordowym przelocie polskim samolotem nad Atlantykiem.
Zależna od prywatnych pieniędzy przedwojenna polska produkcja filmowa drżała na samą myśl o superprodukcjach. Przy ograniczonej ilości kin nie było dużych możliwości, by film na siebie zarobił. Jeżeli był dobry i podobał się publiczności zyski mogły pokryć koszty jego produkcji i zostawić jeszcze do podziału niewielkie wpływy. Im więcej inwestowano więc w dekoracje, plenery, studio, taśmy – tym mniej pieniędzy zostawało. Producenci starali się więc jak mogli ograniczyć budżet filmu. Garderoba często była wypożyczana w zamian za reklamę w czołówce, a gdy nie było takiej barterowej umowy, to niejednokrotnie aktorzy musieli przychodzić we własnych, eleganckich ubraniach. Aktorki były jeszcze obciążone przyjściem na plan we własnej biżuterii. Potrzebne rekwizyty i wyposażenie wnętrz również były najczęściej wypożyczane. Dodatkowym zastrzykiem pieniędzy były wpływy od reklamodawców. Dziś nazwalibyśmy to product placementem, czyli mniej lub bardziej dyskretnie wplecionymi w film reklamami rozmaitych produktów. Powyższe zabiegi były jednak głownie oszczędnościami organizacyjnymi, a polscy producenci bali się najbardziej tego, czego na czym nie dało się zaoszczędzić bez uszczerbku na jakości, czyli spektakularnych i drogich scen (głownie katastrof), które wynikały ze scenariusza. Dlatego w polskich filmach przedwojennych pojawiały się one w dość specyficzny sposób. W filmie Przez łzy do szczęścia widzimy np. scenę wypadku samochodowego. No właśnie, ale czy widzimy? Widzimy zjeżdżający z drogi elegancki, drogi kabriolet, po czym następuje cięcie i oglądamy ten sam samochód, w całości i bez uszkodzeń oparty o drzewo, przykryty dramatycznie gałęziami. Rozbicie samochodu, byłoby przecież zabójstwem cieniutkiego budżetu filmu. Wychodzono więc z założenia, że przecież można widza trochę oszukać. A co jeżeli katastrofa miała być jeszcze bardziej spektakularna? W melodramacie Sygnały z 1938 roku pojawiła się scena zatonięcia luksusowego liniowca pasażerskiego. Czy widz to jednak widzi? Otóż po co? Główna bohaterka grana przez Lenę Żelichowską biega po wnętrzach statku oblewana jedynie od czasu do czasu wodą. Nawet przez chwilę nie widać statku. Nie pokuszono się chociażby o pokazanie sceny za pomocą modelu, co było bardzo popularne w zagranicznych filmach. Symbolika! Oto rozwiązanie polskiego filmu na drogie sceny. Kilka spiętrzonych fal i przecież każdy się domyśli, że statek poszedł na dno.
Na tym tle niespotykaną odmianą miał być melodramat Dziewczyna szuka miłości, który miał zawierać szereg drogich, ale i realistycznych scen z życia lotnictwa. Jak to często jednak bywa, film świetnie rokował, ale marnie skończył.
W 1935 roku powstała wytwórnia filmowa Panta-Film. Przedsiębiorstwo nie byle jakie, biorąc uwagę kto za nim stał. A byli to cenieni pisarze Wacław Sieroszewski i Ferdynand Goetel oraz Maksymilian Woronicz kierownik ds. audycji teatralnych Polskiego Radia. Pierwszy z nich od 1927 roku zasiadał w składzie Kapituły Orderu Odrodzenia Polski, a w 1933 roku został wybrany członkiem Polskiej Akademii Literatury. W 1935 roku został też wybrany senatorem w IV kadencji sejmu. Oprócz tego napisał kilkanaście powieści, nowel i książek opisujących życie na Dalekim Wschodzie, a nawet kilka rozpraw naukowych opisujących życie Jakutów, Koreańczyków oraz Ajnów. Goetel zajmował się natomiast głownie dziennikarstwem. W latach 1922–1925 był redaktorem naczelnym „Przeglądu Sportowego”, a następnie „Kuriera Porannego” oraz miesięcznika „Naokoło Świata”. W 1933 został prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich.
Powstanie nowej wytwórni nie umknęło uwadze prasy. „U notariusza Włoskowicza została zawarta umowa w sprawie utworzenia spółki p.f. Panta-Film z kapitałem zakładowym 12.000 zł” – donosił dziennik „ABC”. Wytwórnia zajęła biuro w mieszkaniu kamienicy przy ul. Wareckiej 13 w Warszawie. W książce telefonicznej znajdujemy zaś numer telefonu do Panta-Filmu: 6-01-15. Co jednak ciekawe przedsiębiorstwo było pierwotnie pomyślane jako firma sprowadzająca i dystrybuująca zagraniczne produkcje w Polsce. W obrębie jej działalności miało być również prowadzenie kina w Warszawie. I ta właśnie gałąź przedsiębiorstwa była najbardziej kąśliwie atakowana przez prasę. „Możemy sobie już wyobrazić rysunek wspaniałego gmachu z płonącymi neonami Kino Akademia. W programie chyba albo Na Sybir (reż. Sieroszewski), albo Indyjski grobowiec (reż. Goetel)” – pisał dziennikarz „ABC”.
Dość nieoczekiwanie firma zmieniła jednak profil działalności. Spory wpływ na to miał fakt, że właściciele Panta-Filmu doskonale znali zdradliwe meandry polskiego przemysłu filmowego. Do czasu założenia przedsiębiorstwa Sieroszewski napisał scenariusz do trzech filmów, a Goetel do sześciu. Mając takie zaplecze tuż po otwarciu wytwórni, postanowili zaryzykować i wyprodukować pierwszy film.
Produkcja nosiła tytuł Dzień wielkiej przygody, reżyserował Józef Lejtes. Obraz jeszcze niedawno był uznawany za zaginiony (a właściwie jego większa część), jednak w 2017 roku nieznane dotąd fragmenty zostały odnalezione w Instytucie Polskim im. Sikorskiego w Londynie i przekazane do archiwum FINA w Warszawie. Produkcja cieszyła się umiarkowanym zainteresowaniem w kraju, osiągnęła jednak olbrzymi sukces międzynarodowy. Film wyświetlany był w wielu krajach i cieszył się tam powodzeniem otrzymując nawet w 1935 roku Puchar Federacji Przemysłu Faszystowskiego w Wenecji.
Dobry odbiór Dnia wielkiej przygody na arenie międzynarodowej zachęcił właścicieli Panta-Filmu do przygotowania kolejnego obrazu. Tym razem miała to być produkcja z olbrzymim rozmachem. „Jest to film lotniczy, nakręcony w celach propagandowych, którego zadaniem jest szerzenie w społeczeństwie sympatii dla lotnictwa polskiego, krzewienie idei lotniczej i wykazywanie wielkich możliwości naszych linii lotniczych” – donosiła „Kronika Polski i Świata”. – „Produkcja filmu została częściowo sfinansowana przez Ligę Obrony Powietrznej Państwa (L.O.P.P.), już od dłuższego czasu zamierzającej przeprowadzić propagandę lotnictwa przy pomocy środków jakimi rozporządza film. W tym celu L.O.P.P. poszukiwała przede wszystkim odpowiedniego scenariusza i wytwórni, której by mogła powierzyć nakręcanie obrazu. Nawiązano m.in. pertraktacje z p. Jerzym Gabryelskim, który na zamówienie referatu prasowego L.O.P.P przygotował scenariusz. Rozmowy […] zostały przerwane, […] zaś Panta-Film na podstawie porozumienia z L.O.P.P. przystąpiła do produkcji pt. Dziewczyna szuka miłości”.
Informację o rozpoczęciu realizacji filmu podano prasie pod koniec czerwca 1937 roku. W tygodniku „Kino dla Wszystkich” pojawiła się wówczas płatna zapowiedź: „Film, który będzie atrakcją całej Polski!”. Informację o rozpoczęciu realizacji podał także 23 czerwca „Kuryer Filmowy”. „Panta-Film ogłasza o realizacji filmu Dziewczyna szuka miłości” – czytamy w dodatku do „Ilustrowanego Kuryera Codziennego”. – „Reżyseruje Romuald Gantkowski, realizator filmu Płomienne serca. Obsada jest następująca: Tamara Wiszniewska, Stanisława Wysocka, Mieczysław Cybulski, Jan Kurnakowicz, Mieczysław Mielecki, Franciszek Dominiak. Odsada ta będzie jeszcze uzupełniana szeregiem czołowych aktorów. Film zapowiada się bardzo ciekawie, na miarę dobrych amerykańskich filmów”. Obsada rzeczywiście nie była jeszcze w tamtym momencie pełna, ale już 14 lipca ten sam dodatek podał informację o tym, że została ona całkowicie ustalona. Jak zaś donosił „Dziennik Poznański” w nowym filmie miały pojawić się naprawdę świeże twarze: „W filmie Dziewczyna szuka miłości, który planowany jest wśród czołowych filmów naszej produkcji – ujrzymy dobrze znajomą sobie postać. Stronę komiczną filmu reprezentuje bowiem obok Marii Chmurkowskiej – Kazimierz Szubert, prawdziwy ulubieniec Poznania sprzed kilku sezonów. Szubert – to komik wysokiej klasy, Chmurkowską znamy doskonale chociażby ze świetnych monologów w radio […]. Dziewczyna szuka miłości zapowiada się więc doskonale”.
Trzeba przy okazji obsady dodać, że pod względem reklamy Panta-Film była bardzo otwarta na niebanalne sposoby zainteresowania filmem przyszłych widzów. Oczywiście nie były to pomysły unikatowe, ale doskonale zaszczepione z produkcji zagranicznych. I tak niemal od zapowiedzi produkcji filmu w prasie zaczęło pojawiać się hasło określające głównych bohaterów: „najpiękniejsza para kochanków polskiego ekranu”. Była to oczywiście polska odpowiedź na popularność tego typu duetów w Hollywood. „Producenci polscy doszli do przekonania, że w pewnych wypadkach należy jednak naśladować swoich kolegów amerykańskich” – pisało „Kino”. – „Oto przykład nr 1: na wzór pary kochanków Greta Garbo i Robert Taylor z Damy Kameliowej – polska wytwórnia lansuje rodzimą «najpiękniejszą parę kochanków»”. Są nimi Tamara Wiszniewska i Mieczysław Cybulski”. Oczywiście za słowami szły konkretne działania promocyjne. Mit pięknej pary stworzono za pomocą chyba największej w historii przedwojennej polskiej kinematografii ilości okładek dotyczących tylko jednego filmu. Zdjęcia Tamary w objęciach Mieczysława zdobiło magazyny „Kino”, „Kino dla Wszystkich” i „Ilustrację Polską”, nie licząc kilkudziesięciu innych zdjęć przedrukowanych wewnątrz najróżniejszych czasopism. Chwyt reklamowy bez wątpienia się udał. Ludzie uwierzyli, że Tamarę i Mieczysława łączy coś więcej także poza ekranem. Ten wizerunek podtrzymywały zresztą informacje prasowe. „Zakrojona na coraz bardziej amerykańską skalę rodzima propaganda filmowa nazwała ich „najpiękniejszą parą kochanków ekranu”, inna rzecz, że w tym przypadku mało jest przesady. Oboje są rzeczywiście piękni” – pisało „Kino”. A jak było naprawdę? Otóż Tamara i Mieczysław nigdy nie byli parą. Ona dopiero co wyszła za mąż za producenta filmowego, jemu zaś już wówczas wpadła w oko aktorka Elżbieta Kryńska. Poza tym w rodzinnym archiwum aktorki zachowało się urocze zdjęcie Mieczysława z małym kotkiem z dość oficjalnym jak na kochanków podpisem: „Cudnej Pani Tamarze, sąsiad z roli”. Oboje kochankami byli więc jedynie na potrzeby filmu. Pokłosiem chwytu reklamowego była jedna dość zabawna sytuacja. W latach 30. para kochanków nie mogła być zbyt wiekowa, dlatego data urodzenia aktorów była najczęściej skrzętnie ukrywana. Skutek był taki, że pytanie o wiek, było chyba najczęściej zadawanym w kąciku korespondencyjnym „Między nami” magazynu „Kino”. Redaktor odpowiadał jednak zawsze dyplomatycznie, niezależnie od prawdy: „ma lat dwadzieścia i kilka”. Także producenci nie obawiali się naginać metryk swoich aktorów. Tamara miała w czasie kręcenia filmu 19 lat, Cybulski liczył już sobie jednak 34 wiosny. Uznano, że to za wiele jak na amanta. I to właśnie dlatego w jednym z ujęć widzimy dyplom, na którym widnieje zapis, że Jerzy Zamiejski grany przez Cybulskiego ma… 27 lat.
Fabuła filmu nie była zbyt wymagająca, ani skomplikowana. Ale o jej przebiegu najlepiej opowiadali tuż przed premierą sami aktorzy przepytywani przez dziennikarza:
„Zaczęliśmy od Tamary Wiszniewskiej.
– Jak się pani podoba rola w filmie Dziewczyna szuka miłości?
– Mogłabym odpowiedzieć dwoma słowami – jestem zachwycona. Już dawno marzyłam o otrzymaniu roli kobiety młodej, dzielnej, uczuciowej. Rolę taka otrzymałam w filmie produkcji Panta-Film.
– A Panu, panie Cybulski, jak poszła praca?
– Gram rolę konstruktora lotniczego. Poznaję dziewczynę, o jakiej marzyłem i człowieka, który dopomaga mi w osiągnięciu celu. Rolę tę gra w filmie znakomity aktor Jan Kurnakowicz.
– Nareszcie otrzymałem dobrą rolę – mówi Kurnakowicz. Gram postać bogacza tęskniącego do dalekiego, ubogiego przedmieścia. Spotykam młodzieńca o żelaznej woli, realizującego swoje plany, któremu brak jednak środków. Pomagam mu i wspólnie tworzymy wielkie dzieło.
– Mieczysławowi Mieleckiemu przykro, że kazano mu odtworzyć w filmie postać „ujemną”. Słaby, bezwolny typ zazdrosny o sukcesy i ponoszący karę. Ale cóż robić! Taka jest dola aktora filmowego. Musi odtwarzać taką rolę, jaką mu oferuje scenariusz. A odtwarza bardzo dobrze.
Józef Orwid, Maria Chmurkowska i ulubieniec poznania, Kazimierz Szubert, reprezentują w filmie komizm”.
Zgodnie z zapowiedzią kontrakt na reżyserię produkcji podpisał Romuald Gantkowski, twórca który dopiero od niedawna szczycił się tytułem reżysera. W roku 1923 ukończył Państwową Szkołę Dramatyczną w Poznaniu. Następnie wyjechał do Niemiec, gdzie pracował jako asystent słynnego reżysera Maxa Reinhardta. Potem był Nowy Jork i praca w dziale dubbingu wytwórni Paramount. Pracę tę kontynuował zresztą jeszcze później w Paryżu. Dopiero w 1935 roku powrócił do kraju, gdzie rozpoczął się jego flirt z reżyserią. Udało mu się zrealizować na początku 1937 roku patriotyczny melodramat Płomienne serca, według własnego pomysłu, który opowiadał o losach podchorążych Wojska Polskiego. Film nie należał do udanych, ale został doceniony przez najwyższe władze państwowe, które nagrodziły go nagrodami ministrów spraw wewnętrznych i spraw wojskowych na Targach Wschodnich we Lwowie w 1938 roku. Gantkowski biorąc na warsztat właśnie taką patetyczną tematykę, stał się, nie bez wzajemności, ulubionym reżyserem branży o bardziej konserwatywnych poglądach. W 1939 roku nakręcił nawet specjalny reportaż z pogrzebu Romana Dmowskiego. Nie trudno więc zauważyć, że wybór Gantkowskiego na reżysera Dziewczyna szuka miłości nie był przypadkowy. Kino narodowe święcące triumfy przez całe lata 20. opowieściami o walkach niepodległościowych zostało nieco zapomniane wraz z wprowadzeniem dźwięku. U końca lat 30. przypomniano sobie o nim w nieco inny, znacznie nowocześniejszy sposób. Teraz postawę patriotyczną ukazywano nie odwagą na polu walki, a pracą dla nowoczesności kraju i jego dotychczasowymi osiągnięciami.
Sprawa filmów o charakterze narodowym zawsze była przedmiotem zainteresowania prasy, a szczególnie prasy antysemickiej. Nie było wielkiej tajemnicy w tym, że polski świat filmowy stanowili w większości Żydzi. Nie wszystkim się to podobało. „Do naszych spraw i postaci historycznych podchodzi się po chamsku, fałszując prawdę, tło okoliczności, a przede wszystkim ten subtelny posmak kultu dla przeszłości. Bo cóż może taki stuprocentowy izraelita jak np. Lejtes dać z ducha polskiego” – oburzał się dziennik „ABC”. Opinia taka, chociaż wyraźnie krzywdząca, bo Lejtes był jednym z lepszych polskich reżyserów tamtego okresu, była jednak wówczas dość powszechna. Ten sam dziennik donosił zresztą przy okazji że „istnieje wytwórnia Panta-Film na czele której stoją W. Sieroszewski, F. Goetel i Weronicz”. Z pewnością właśnie przez takie głosy, dobierając ekipę filmową i aktorską do tak ważnego tematu jak propaganda polskiej myśli lotniczej, finansowanej zresztą w sporej części przez powiązany z rządem L.O.P.P. zdecydowano się na możliwie największą redukcję nazwisk żydowskich. Czytając program kinowy widzimy, że reżyseria, scenariusz, zdjęcia, scenografia, charakteryzacja zostały powierzone Polakom. Film różnił się jednak od produkcji, do których z zasady nie chciano zatrudniać Żydów. Producenci nie informowali bowiem o tym głośno opinii publicznej, podczas gdy realizatorzy obrazu Ty, co w Ostrej świecisz Bramie nie stronili od wypuszczania informacji prasowych, że został on stworzony jedynie przez Polaków.
Przygotowania do produkcji trwały do początku września. Gdy zamknięto wszystkie sprawy organizacyjne przystąpiono do pierwszych zdjęć plenerowych, które zakończono już 15 września. Nakręcanie plenerów rozplanowano w taki sposób, by zacząć od tych najbliższych Warszawie, a te wymagające wyjazdu zostawić na koniec. To właśnie dlatego nakręcanie filmu rozpoczęto od ujęć Woli – robotniczej dzielnicy Warszawy. Nie było to typowe miejsce do realizacji filmu. Zapuszczone, biedne okolice ulicy Wolskiej nie były wcześniej przedmiotem zainteresowania filmowców, którzy woleli filmować „salony” stolicy czyli eleganckie miejsca w śródmieściu. Nic więc dziwnego, że liczna ekipa filmowa wzbudziła na Woli sporą sensację. „Zwrócić trzeba uwagę na szalony entuzjazm jaki panował wśród publiczności wolskiej podczas realizacji filmu” – opisywały realizację plenerów „Wiadomości Filmowe”. – „Swoista «wolska paticzna» rozgłosiła «wszem i wobec», że filmowa ekspedycja przyjechała. Lotem błyskawicy rozniosła się ta wiadomość. Ze wszystkich stron nadciągnęły istne pielgrzymki. W kąt poszły drewniane sale, przytulne knajpki, palant na ulicach. Starzy i młodzi początkowo brali «czynny» udział w zdjęciach, niejednokrotnie przeszkadzając aktorom. W końcu jednak zawarto «pakt o nieagresji»”. Przypatrując się bliżej filmowym klatkom, rzeczywiście w tle zauważamy przystających gapiów patrzących się wprost w obiektyw kamery. W filmie Dziewczyna szuka miłości warszawska Wola została bardzo mocno wyeksponowana. Można powiedzieć, że stała się nawet równorzędnym bohaterem filmu. Już pierwsza scena ukazuje nam przejazd luksusowym samochodem Steyr 220 przez przedmieścia Warszawy, a potem ulicą Wolską. Samochód ulega awarii między skromnymi, drewnianymi budynkami pod numerami 85-87. To właśnie między nimi znajdowało się filmowe podwórko, gdzie swój warsztat prowadził główny bohatera filmu Jerzy Zamiejski. W tej samej scenie widzimy zresztą w innym ujęciu kościół świętego Stanisława znajdujący się niemal na przeciwko. Kolejne plenery, tym razem lotnicze, nakręcono na Polach Mokotowskich. Ta właśnie tam odbył się nieudany, filmowy start prototypu samolotu Zamiejskiego. W filmie znajdujemy jeszcze dwa kolejne warszawskie plenery – Gmach Instytutu aerodynamicznego Politechniki Warszawskiej przy ul. 6-go Sierpnia 50 (dzisiejsza Nowowiejska 24) oraz budynek portu lotniczego Warszawa-Okęcie oddanego do użytku w 1934 roku.
Po zakończeniu zdjęć w Warszawie, ekipa rozpoczęła realizację plenerów w pobliżu miasta. Na początek wybrano miejsce oddalone o 25 kilometrów od stolicy. Elegancki pałac Goldstandów stojący w Zaborowie miał bowiem zagrać dom jednego z głównych bohaterów filmu, emigranta, Tomasza Kotlicy. Pałac został wzniesiony w 1903 roku dla warszawskiego finansisty Leona Feliksa Goldstanda i jego żony Zofii Karnkowskiej. Po śmierci Leona, mieszkała w nim jego córka Janina Górska, wraz z mężem i to właśnie oni przyjmowali u siebie ekipę filmową. W międzyczasie operatorzy udali się jeszcze, ale już bez aktorów do Wieliszewa pod Legionowem. L.O.P.P. Organizował tam bowiem olbrzymie ćwiczenia z udziałem 60 skoczków spadochronowych. Nadarzyła się więc doskonała okazja, by kilka takich ujęć pokazać w filmie.
Zgodnie z fabułą filmu zrezygnowany niepowodzeniami swojego wynalazku Jerzy, postanawia zdobyć prawdziwe wykształcenie lotnicze i w tym celu wyjeżdża z Warszawy do szkoły pilotów w Aleksandrowicach pod Bielskiem. I rzeczywiście, tak w filmie jak i w rzeczywistości działa tam Szkoła Lotniczej Ligi Obrony Powietrznej i Przeciwgazowej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, którą otworzono 31 maja 1936 r. To właśnie tam wkrótce udała się ekipa filmu w celu dokonania ostatnich zdjęć plenerowych. Aleksandrowice były oddalone od Bielska o prawie 5 km. Reżyser przypuszczał więc, że położenie szkoły zapewni jego ekipie względny spokój przy realizacji i nie powtórzy się trudna sytuacja z warszawskiej Woli. Niestety mylił się… „Ze wszystkich stron ciągnęli starzy i młodzi” – pisały „Wiadomości Filmowe”. – „Byli to jednak «łowcy» autografów, ze wszech stron zdążający na teren zdjęć, którym było lotnisko szkoły pilotów. Cichy dotąd oddalony o parę kilometrów od Bielska ośrodek kształcenia przyszłych Orlińskich i Skarżyńskich, huczący dotąd jedynie warkotem motorów, zaludnił się tłumem żądnych ujrzenia Wiszniewskiej i Cybulskiego, którzy z niezmąconym spokojem udzielali autografów rozgorączkowanym tłumom. Dopiero tu można było stwierdzić, jak wielki jest zasięg filmu”.
To właśnie na trenie szkoły pilotów w Aleksandrowicach dokonano jednej z najbardziej spektakularnych i drogich scen w historii polskiego, przedwojennego kina. „Z niezwykłym jak na nasze stosunki rozmachem realizuje się w Warszawie film Dziewczyna szuka miłości, którego akcja rozgrywa się w środowisku lotników” – donosiła „Ilustracja Polska”. – „Wszak po raz pierwszy w dziejach naszej kinematografii w scenie przedstawiającej katastrofę lotniczą posłużono się modelem samolotu naturalnej wielkości, nie zaś jak dotychczas maleńkimi makietami. […]. W tym celu balon obserwacyjny wzniósł na wysokość kilkuset metrów napełniony materiałem wybuchowym model samolotu z kukłą przy sterze. Odcięty od balonu samolot runął na ziemię i spłonął”. Przy okazji tej sceny, należy zauważyć jeszcze jedno nowatorskie podejście do realizacji filmu. Wydobyty z wraku samolotu Witold, grany przez Mieczysława Mileckiego jest na skutek wypadku poparzony i zakrwawiony. To była zupełnie nowa jakość w zakresie charakteryzacji! Na ekranie nie pokazywano najczęściej krwi, a jeżeli już to jedynie drobną stróżkę mającą zaznaczyć, że bohaterowi stało się coś złego. Nie wynikło to jednak z samego podejścia realizatorów, a z ostrych wytycznych cenzury. Charakteryzator Dziewczyna szuka miłości Jan Dobracki zbliżył się jednak tym razem dużo bardziej do realizmu, a scena ocalała w cenzurze.
Niestety tak wielki rozmach produkcji, stał się również jej piętą achillesową. O ile plenery były rzeczywiście świetnie wykonane, o tyle to co zaczyna się dziać w kulminacyjnym momencie wylotu Jerzego w rekordowy lot do Brazylii jest już znacznie gorsze. Powód? Oczywiście pieniądze. Aby podreperować budżet ratowano się ukrytymi w filmie reklamami. W tym celu w studiu specjalnie wybudowano w studiu np. sklep, na którego witrynie była tylko jedna rzecz: czekolada Fuchsa. Za reklamę zapłacił też Mobiloil, którego puszka stoi między nogami bohaterów w kabinie samolotu podczas przelotu nad Atlantykiem. Widok o tyle zabawny, że wlewało się go przecież do silników, które w czasie lotu nie były dostępne dla pilotów. Dla producentów nie było to jednak istotne. Te dodatkowe fundusze z reklamy nie zasiliły jednak znacznie budżetu. I to właśnie dlatego rozochocona sensacjami podawanymi w prasie publiczność nie zobaczyła na premierze ani skrawka Brazylii. Aby przenieść akcję do Brazylii, wytwórnia wykupiła jedynie kilka ujęć dokumentalnych pochodzących z wymiany zagranicznej. Nikt jednak nie zauważył, że wcale nie przedstawiają one Rio de Janeiro, a Buenos Aires w Argentynie! Ten sam brak pieniędzy okroił znacznie rozmach scen przelotu samolotu nad oceanem. Środki w momencie przystąpienia do realizacji tej części filmu, były już tak znikome, że nie było mowy nawet o dostarczeniu samolotu do Gdyni i rozegrania wszystkiego nad Bałtykiem. Zamiast tego, wybrano opcję tańszą, która jednak była pewną nowinką w polskim kinie – animację modelu. Ujęcia te stosowane jako przebitki, między ujęciami nie wyglądały jednak naturalnie, a brak profesjonalizmu zdradzała chociażby doskonale widoczne żyłka podtrzymująca model! Na uznanie zasłużyły jednak malowane, nieco rozmyte tła z chmurami, autorstwa Józefa Galewskiego, które przewijano za modelem i przed oknami kabiny samolotu zbudowanej w studiu.
Inne sceny lotnicze, finansowane w całości przez L.O.P.P. stały już jednak na naprawdę dobrym poziomie, przez co udało się uzyskać naprawdę interesujące filmowe tło. Pierwszym samolotem, jaki widzimy na ekranie jest awionetka JD-2 z 1926 roku grająca prototyp samolotu Jerzego. Pojawienie się tego właśnie samolotu, było pewnym rodzajem filmowego hołdu dla jego twórcy – Jerzego Drzewieckiego, który podobnie jak bohater filmu, rozpoczął prace nad budową tego prostego samolotu sportowego jeszcze jako młody student. Egzemplarz samolotu, który widzimy w filmie nosił rejestrację SP-ACA. Został zakupiony przez znanego pilota Zbigniewa Babińskiego z Aeroklubu Warszawskiego, który wykonał na nim wiele lotów turystycznych, lądując łącznie w 225 miejscowościach w Polsce. To jednak nie jedyny samolot w filmie. Na filmowej taśmie utrwalono jeszcze eskadrę myśliwców PZL P.11 oraz szkolnych RWD-8. Niektóre samoloty nie były całkiem przypadkowe. Akrobacyjny RWD-10, którym rozbija się Witold ma na kadłubie charakterystyczny napis, dzięki któremu wiemy, że zbudowany na potrzebę katastrofy model grał nowiutki egzemplarz samolotu wpisany do rejestru w sierpniu 1937 roku przy bardzo ciekawych zresztą okolicznościach. „Fundowane ze składek pracowników Tomaszowskiej Fabryki Sztucznego Jedwabiu trzy samoloty akrobacyjne typu RWD-10 przekazano uroczyście Aeroklubowi stołecznemu” – pisała „Ilustracja Polska”. – Uroczystość zakończyła się wspaniałym popisem akrobacji na jednym z ofiarowanych samolotów przy którego sterze zasiadł znany pilot aerokluby Włodarkiewicz”. Najważniejszym jednak samolotem w filmie był RWD-11, któremu nadano w filmie nazwę Wola. Wyprodukowano jedynie jeden prototyp tego samolotu, którego budowę sfinansowało Dowództwo Lotnictwa. Samolot miał w zamierzeniu być maszyną treningową służącą do szkolenia pilotów przesiadających się z samolotów jednosilnikowych na dwusilnikowe. Z tego względu nie pozwolono na próby w Polskich Liniach Lotniczych LOT, które były zainteresowane wprowadzeniem RWD-11 do swojej floty. To ostatecznie przekreśliło szansę na seryjną produkcję tego pięknego samolotu. W filmie Dziewczyna szuka miłości RWD-11 był już po kilku ulepszeniach względem pierwotnego wyglądu. Samolot ma już inny nos a tylne usterzenie jest podwójne, co polepszyło awionikę i sterowność maszyny.
W pierwszych dniach października 1937 roku film trafił w końcu do atelier, gdzie Jacek Rotmil i Stefan Norris czuwali już nad budową naprawdę ładnych dekoracji wnętrz. W prasie cały czas pojawiały się natomiast niedyskrecje zdradzające kulisy produkcji. „Film wypadł jak z dotąd obejrzanego materiału można wnioskować bardzo dobrze i będzie jednym z najlepszych w bieżącym sezonie filmowym” – donosił reporter „Kuryera Filmowego” po wyjściu z zamkniętego pokazu w laboratorium Falangi. Romuald Gantkowski dość szybko uporał się ze zdjęciami w studiu i pod koniec listopada negatyw filmu był gotowy do montażu. W połowie grudnia natomiast była już gotowa pierwsza kopia filmu. „Nie wyobraża sobie pan jak zapaliłem się do tego filmu. Dostałem do ręki wymarzony temat. Mam nadzieję, że przy wielkim entuzjazmie całej «braci filmowej» udało mi się stworzyć dobry film” – mówił chwilę później Gantkowski reporterowi „Dziennika Poznańskiego”. O tym jak bardzo mijał się w tym wywiadzie z prawdą, sam opowie chwilę później, gdy wokół filmu wybuchnie skandal.
Pierwotnie premiera obrazu była planowana na pierwsze dni stycznia 1938 roku. Jeszcze w grudniu „Wiadomości Filmowe” donosiły, że a odbędzie się ona w kinoteatrze Bałtyk. Tę wersję jeszcze w połowie stycznia podtrzymywał dodatek „Kuryer Filmowy” w którym czytamy: „W najbliższych dniach ukaże się na ekranach kin nowy polski film p.t. Dziewczyna szuka miłości. Bardzo pomysłowy scenariusz i dobra obsada, predestynują ten film na czołowe miejsce w tegorocznej produkcji filmowej”. Kopia złożona do cenzury w grudniu 1937 roku otrzymała pozwolenie na wyświetlanie jej w kinach widzom od lat 12 dopiero w drugim tygodniu lutego 1938 roku. Dlaczego? Nie zachowały się niestety żadne dokumenty Centralnego Biura Filmowego dotyczące tej produkcji, ale film nigdy nie leżał tam długo, chyba, że były ku temu powody. Jakie mogły być w przypadku tego filmu? Jeden powód wydaje się aż nadto oczywisty. To scena katastrofy RWD-10. Była bardzo kosztowna, a na ekranie widzimy jedynie kilka sekund pikującego w dół samolotu. Do takiej sceny nie był potrzebny naturalnej wielkości, kosztowny model. Sporo światła na sprawę rzuca zachowany zwiastun filmu. Tam ujęcie jest pełniejsze. Widzimy spadający samolot, od którego następnie odpada skrzydło. I właśnie to ujęcie stało się przedmiotem zainteresowania cenzora. W 1937 roku na trzech RWD-10 nastąpiło uszkodzenie skrzydeł podczas akrobacji. Samoloty zostały rozbite. Wadę konstrukcyjną szybko poprawiono, a sprawę starano się wyciszyć. To właśnie dlatego w filmie pozostał mało atrakcyjny strzęp jednej z najbardziej spektakularnych sen w filmie.
Wymuszone przez Centralne Biuro Filmowe poprawki przesunęły dość znacznie premierę filmu. Prawdopodobnie gdy film uzyskał w końcu pozwolenie na wyświetlanie, kino Bałtyk które wykupiło pierwszeństwo wyświetlania produkcji miało już zajęte wszystkie najbliższe terminy. Nieeksploatowany film jednak nie zarabia. Dlatego, zdecydowano się, że premiera filmu odbędzie się w innych miastach. Takie rozwiązanie nie wpływało na umowę z kinem Bałtyk, a dało możliwość wypuszczenia filmu w świat. Obraz udało się zakontraktować na dość huczną prapremierę w największym kinoteatrze Poznania Słońce. Premierowy pokaz odbył się tam w czwartek 24 lutego 1938 roku.
Recenzenci poznańscy przyjęli film dość dobrze. Ich ocena była jednak z pewnością nieco łagodniejsza, z powodu wyboru Poznania na miejsce premiery oraz bliskie związku reżysera z tym miastem. „Reżyserem filmu jest rodowity poznańczyk Romuald Gantkowski, artysta o dużej inwencji i pomysłowości, popartej gruntownym doświadczeniem zdobytym w studiach zagranicznych” – zauważał recenzent „Kurjera Poznańskiego”. – „Porządna robota, uniknięcie wielu braków, które dotychczas charakteryzowały polskie filmy jest niewątpliwą zaletą omawianego dramatu lotniczego. W doborze obsady ról głównych nie dążył reżyser do zdobycia renomowanych już „gwiazd”: widźmy tu sporo nowych w filmie twarzy, sporo całkiem udanych debiutów w rolach epizodycznych.[…] To odświeżenie wychodzi filmowi na dobre. Zresztą film ma interesującą fabułę – wysiłek młodego konstruktora budującego samolot dla linii Warszawa – Rio de Janeiro – przedstawiono widzowi w dobrze pomyślanych skrótach, żywo i emocjonująco. Na podkreślenie zasługuje staranne opracowanie dialogów, które zazwyczaj w polskim filmie szwankują. Piękna myśl przewodnia – bo gloryfikacja idei lotniczej – miły romans i żywa akcja oznaczają ten film jako udany utwór w produkcji polskiej”.
O innej prapremierze już tak głośno nie było. W tym samym dniu co w Poznaniu, w wileńskim kinie Pan również zaprezentowano nową produkcję Panta-Filmu. Tamtejsza prasa, była jednak dla produkcji sroga, żeby nie powiedzieć nawet okrutna. „Nasze filmy są złe (utarła się już taka reputacja), ale z Mieczysławem Cybulskim chyba najgorsze” – pisał ostro recenzent „Kurjera”. – „Cień «słodkiego Miecia» zawisł groźnie nad polskim ekranem. To «bożyszcze sztubaczek» działa w najbardziej tragicznych momentach… rozśmieszająco. Wystarczy spojrzeć, żeby nie móc powstrzymać się od śmiechu. Jest w tym niewątpliwie i wiele smutku: Cybulski posiada dobre warunki zewnętrzne, ale nie jest artystą. Trudno więc by potrafił stworzyć jakąś przekonującą postać. Scenariusz, mimo że firmują go głośne nazwiska, pozostawia wiele do życzenia. Reklamowanych dialogów nie słychać. […] Tytuł filmu Dziewczyna szuka miłości idiotyczny. Ni przypiął, ni przyłatał. Zresztą nie idzie o tytuł. W ogóle «reszta» obrazu mało warta i z całym powodzeniem zasługuje na miano szmiry”.
Premierę w Warszawie udało się w końcu zaplanować na 18 marca 1938 roku. Do pierwszeństwa w wyświetlaniu obraz oprócz kina Bałtyk dołączyło kino Europa. Nie obyło się to pewnie bez pewnych ustępstw finansowych na rzecz tego pierwszego. Po raz kolejny nie szczędzono środków na reklamę. Tuż przed wejściem obrazu na ekrany stolicy, Panta-Film wykupiła nawet kilka płatnych artykułów reklamowych. „Piękną i chlubną tradycję posiada młode polskie lotnictwo” – czytamy w jednym z nich zamieszczonym w dzienniku „Dobry Wieczór”. – „Na złotych kartach jego dziejów zapisane są wspaniałe zwycięstwa ś.p. Żwirki i Wigury, majora Skarzyńskiego, kapitana Bajana i wielu innych bohaterów przestworzy, którzy po całym świecie roznieśli chwałę polskich skrzydeł. Dziwne wobec tego było, że kinematografia polska, poszukująca – rzadko z powodzeniem – frapującego tematu, omijała dotąd tę wspaniałą okazję, jaką daje nasze lotnictwo. I dopiero teraz po tylu latach istnienia polskiego przemysłu filmowego powstał przy łaskawej fachowej współpracy L.O.O.P., która dostarczyła dziesiątki samolotów, wielki film, który ukazuje szerokim warstwom chlubę i dumę naszej armii – lotnictwo – w całej jego wspaniałej okazałości. Serca biją żywej, kiedy przed oczami publiczności dokonują wspaniałych wyczynów piękne polskie samoloty, które w triumfalnych lotach opasały całą kulę ziemską. Dziewczyna szuka miłości jest polskim filmem zakrojonym na miarę arcydzieł amerykańskich jak Aniołowie Piekła, gdzie sensacja łączy się z romantyczną przygodą i miłością. Wielką atrakcją tego filmu jest jego na wskroś oryginalny scenariusz, napisany i opracowany przez prezesa Akademii Literatury p. Wacława Sieroszewskiego, Ferdynanda Goetla i Antoniego Cwojdzińskiego. Nie jest to przeróbka powieści czy dramatu, które zwyzywaj na ekranie wypadają zgoła niekorzystnie. Film jest przecież całkowicie odrębną sztuką, posiada specyficzne jemu tylko właściwe wymagania, których nie może zaspokoić nawet najlepsza powieść ani utwór sceniczny. […] Prawdziwym majstersztykiem godnym podziwu nie tylko publiczności, lecz nawet najwybitniejszych fachowców są wspaniałe zdjęcia scen lotniczych”.
Tak właśnie rysował się film, oczami tych który go stworzyli. Bezwzględnych stołecznych recenzentów nie można było jednak zmylić takimi tanimi frazesami. Nie pomógł też rozmach scen lotniczych. Tuż po premierze obrazu posypały się wręcz negatywne głosy. „Już w tytule Dziewczyna szuka miłości było schlebianie paniusiom, które wartość filmu mierzą ilością zawartego w nim pierwiastka erotycznego” – pisała recenzentka „Bluszcza”. – „Tymczasem w filmie nie chodziło ani o dziewczynę, ani o miłość, lecz o… propagandę lotnictwa. Zdawałoby się że to temat niezmiernie wdzięczny mogący liczyć na powodzenie, zwłaszcza gdy biorą się do niego wybitni pisarze. A jednak wyszedł z tego koślawiec i dziwoląg, za który rumienili się sztubacy z niższych klas, dzisiaj przecież «spece» od lotnictwa. Za dużo o nim wiedzą, za dużo się naczytali i naoglądali prawdziwych filmów lotniczych, aby nie śmiać się w kułak z tego lotu nad Atlantykiem, gdzie na ekranie nie widać nawet kałuży, nie mówiąc już o morzu, gdzie katastrofa, wywołana brakiem benzyny jest czystym bluffem, bo nic z niej nie widać, prócz spoconych (niby z emocji!) twarzy lotników, którzy jednak – znów nie wiadomo jakim cudem – dolatują do mety. A to przygotowywanie pierwszego lotu do Am. Południowej! Dyletantyzm, lekkomyślność, lekceważenie życia ludzkiego! […] I gdzie tu propaganda? Jeżeli to co miało być główną ideą i w ogóle «gwoździem» filmu przedstawia się w ten sposób, to co tu mówić o akcji drugoplanowej, o banalnym romansiku i jego irytujących wykonawcach? Pokazywanie takiego filmu lotniczego nie tylko przynosi wstyd jego twórcom, ale obraża publiczność, która ma prawo żądać, aby traktowano ja poważnie i nie liczono na jej naiwność i brak wyrobienia artystycznego”.
Produkcji oberwało się też solidnie od „królowej” recenzji filmowych Stefanii Zahorskiej z „Wiadomości Literackich”: „W filmie grają prócz aktorów prześliczne samoloty, wielkie i małe, wykonują podniebną swą rolę z gracją i wdziękiem, z powaga i z rozmachem, widz pełen jest żalu, że ekran jest tak mały, że nigdy zmieścić nie może szerokiej linii lotu. Wszystko co związane z lotem z pracą maszyn i skrzydeł, nawet w tym filmie budzi sympatie widza. Lecz reszta… Wydaje się rzeczą niepojętą, że reżyser mając za zadanie odtworzenie lotu nad Atlantykiem nie zasugerował widzowi tego Atlantyku, nawet kawałkiem morza, nawet kroplą wody, nawet kawałkiem nieba. Nawet takim zdjęciem, które można było wykonać w Gdyni, w odległości dziesięciu metrów od brzegu. Romantyczny przelot nad oceanem odbywa się – byle taniej – w atelier. I jeszcze więcej: cały dramatyczny splot akcji oparty jest na grożącej katastrofie, na konieczności przymusowego lądowania. Widz z napięciem czeka aż wyczerpie się ostatnia kropla benzyny, aż stanie się coś strasznego – i dzieje się ta straszna rzecz, że reżyser zostawia samolot w powietrzu, katastrofę w zawieszeniu, lotników w atelier i widza w ogłupieniu. Kulminacyjnego punktu całej akcji w ogóle nie ma”.
Mimo tak fatalnego odbioru filmu, przez krótką chwilę do kas biletowych w Warszawie zaczęły ustawiać się kolejki. Wszystko za sprawą rozdmuchiwanego powoli od połowy marca skandalu. Plagiat! Krzyczały nagłówki kilku gazet codziennych. Początek całego zamieszania miał jednak miejsce nieco wcześniej. Podczas pokazu filmu po przeróbkach spowodowanych ingerencją cenzury w laboratorium Falangi w lutym 1938 roku, obraz zobaczył także Jerzy Gabryelski. Ten sam, z którym L.O.P.P. Prowadził rozmowy na temat realizacji filmu lotniczego, nim ostatecznie wybrano do współpracy Panta-Film. Jakież było zdziwienie Gabryelskiego, gdy zobaczył na ekranie zaproponowany przez niego scenariusz swojego filmu Zwycięski lot!
Sprawa autorstwa scenariusza rzeczywiście była dość niespotykana w polskim świecie filmowym. Według programu kinowego miał on bowiem aż czterech autorów. „W maju 1937 roku zwrócił się do mnie p. Maksymilian Woronicz, dyrektor zarządzający wytwórni Panta-Film z propozycją objęcia reżyserii, znajdującego się właśnie w studium przygotowania filmu” – wyjaśniał skomplikowane losy scenariusza reżyser Romuald Gantkowski. – „Zapytałem oczywiście o scenariusz i o autora scenariusza. P. dyrektor Woronicz odpowiedział mi, że jest to praca zbiorowa p. senatora Wacława Sieroszewskiego, redaktora Ferdynanda Goetla, inż. Tadeusza Królikiewicza z centrali L.O.P.P oraz jego własna. Po kilkunastu dniach otrzymałem bardzo obszerny materiał scenariuszowy, który w zasadzie bardzo mi się podobał. Wyraziłem zgodę na reżyserię tego filmu, zastrzegając sobie jedynie konieczność powołania dla ostatecznego opracowania bardzo obszernego, ale jeszcze dość chaotycznego materiału scenariuszowego – któregoś z czołowych naszych literatów – dramaturgów. Po podpisaniu przeze mnie umowy odbył się cały szereg sesji scenariuszowych przy udziale pp. senatora Sieroszewskiego, dyrektora Woronicza, Jeamiot, inż. Królikiewicza, oraz moim. Rzadziej występował w tym okresie p. red. F. Goetel. Najsilniejszy wpływ na układ scenariusza wywierał niewątpliwie inż. Królikiewicz z ramienia L.O.P.P. Występujący w charakterze «speca lotniczego». Wreszcie postanowiono na mój wniosek oddać cały materiał scenariuszowy do ostatecznego opracowania znakomitemu autorowi scenicznemu i reżyserowi teatralnemu p. Antoniemu Cwojdzińskiemu. P. A. Cwojdziński, trzymając się zasadniczo i w ogólnych liniach otrzymanego materiału (na wyraźne życzenie Panta-Filmu) – opracował scenariusz, z którego opracowałem tzw. «drechbuch», czyli scenopis. Dla ścisłości muszę zaznaczyć, że scenariusz w ostatecznym opracowaniu A. Cwojdzińskiego i mój scenopis ulegały jeszcze kilkukrotnym dalszym przeróbkom podczas licznych posiedzeń z udziałem p. dyrektora Woronicza, A. Cwojdzińskiego, Jeamiot, inż. Królikiewicza, kpt. Cwyrana i moim. Zarówno p. Cwojdziński, jak i ja nie zgadzaliśmy się z propozycjami dalszych przeróbek, co wyrażało się, jeśli o mnie osobiście idzie – w formacie czterokrotnie zgłaszanej, a nie przyjętej przez Panta-Film rezygnacji. Bezpośrednio przed rozpoczęciem nakręcania filmu oraz w jego czasie scenariusz ulegał jeszcze przeróbkom. Były one dokonywane przez tę samą grupę osób z wyjątkiem p. Cwojdzińskiego, przy żywszym udziale p. senatora Sieroszewskiego i przy bardzo tym razem aktywnej współpracy red. Goetla”.
Bardzo ciężką pracę nad scenariuszem wspominał też w swoim liście Antoni Cwojdziński: „Gdy zostałem zaangażowany do pracy nad filmem Dziewczyna szuka miłości otrzymałem gotowy pomysł scenariusza na kilkunastu kartach pisma maszynowego. Zadanie moje polegało na uporządkowaniu scen w dostarczonym mi projekcie i uzupełnieniu ich dialogami. Operując tymi dwoma środkami starałem się wprowadzić jakieś poważniejsze wartości. Psychologia konstytucjonalna Kretschera daje ciekawe naświetlenie psychiki człowieka opętanego «ideą nadwartosciową». Starałem się w miarę możności i zdolności zastosować to naświetlanie do psychiki konstruktora – samouka, bohatera filmu. Była to moim zdaniem jedyna droga do powiązania dwu niebyt zbieżnych wątków dramatycznych: przelotu przez Atlantyk i miłości dziewczyny, którymi pomysł był a priori obciążony. Pracę tę wykonałem w pełnym porozumieniu i w pełnej harmonii z p. Gantkowskim, reżyserem filmu. Wynik mojej pracy nie znalazł jednak uznania producentów i przechodził dziwne zmienne koleje. W przygotowanych przeze mnie dialogach i w układzie scen przeprowadzono bez porozumienia ze mną tyle i tak istotnych zmian, że w obecnym stanie nazywanie się autorem dialogów byłoby z mej strony nieprzyzwoitością. Uważam, że jest nią tym bardziej, nazwanie mnie autorem scenariusza. Pracowałem na materiale dostarczonym z góry i odstępstwa od niego nie były akceptowane, nie mogę więc pretendować do autorstwa”.
Sprawa przewinęła się przez szereg gazet i zaczęła eskalować. Nie były to jednak jedynie neutralne komentarze dotyczące całej afery. Zdarzały się też ostre ataki i to w zupełnie niespodziewanym kierunku. Ich obiektem stał się bowiem Gabryelski. „Najnieoczekiwaniej zareagowało jedno z pism codziennych, mianowicie «Dziennik ludowy», który jednak zamiast zająć się kwestią czy był plagiat, czy go nie było w niezwykle gwałtowny sposób zaatakował reżysera Gabryelskiego” – opisywał sprawę jeden z dzienników. – „Wśród rożnych docinków i zarzutów znalazł się jeden szczególnie złośliwy. «Dziennik Ludowy» zarzucił mianowicie Gabryelskiemu, że scenariusz filmu Buty opracował w dwóch wersjach, jednej przeznaczonej dla Niemców, drugiej dla Polaków, przy czym w pierwszej wersji w scenie gwałtu popełnionego przez żołnierza na dziewczynie, żołnierz posiada umundurowanie pozwalające domyślić się, że jest żołnierzem armii polskiej. Ten atak na p. Gabryelskiego nie oczyszcza z zarzutów oby zaatakowanych akademików i nie zwrócilibyśmy nań uwagi, gdyby nie jedna charakterystyczna okoliczność: okazuje się mianowicie, że zarzut o dwóch wersjach filmu Buty jest najzupełniej nieprawdziwy. Będzie on miał konsekwencję w postaci skargi sądowej wytoczonej z kolei przez p. Gabryelskiego «Dziennikowi Ludowemu»”.
Dystrybucją w Małopolsce, na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim zajęła się firma National Film Corporation. 3 kwietnia 1938 roku obraz miał premierę w Krakowie, 11 maja w Łodzi w kinie Rialto. Kiniarze włączali go do swojej oferty mając nadzieję, że skandal wpłynie na zapełnienie sali. Publiczność nie była jednak specjalnie zainteresowana filmem. Jeszcze w 1938 roku produkcję udało się wysłać do Stanów Zjednoczonych, gdzie była jednak pokazywana w bardzo ograniczonym kręgu.
Chociaż Panta-Film jeszcze w grudniu 1937 roku ogłosiła, że przystępuje do realizacji filmu Mistrz wielkiej tajemnicy, który miał być dramatem sensacyjnym osnutym na tle szczególnych właściwości jasnowidza inż. Stefana Ossowieckiego, który zresztą miał w tym filmie wystąpić osobiście. Klapa filmu Dziewczyna szuka miłości, a także sądowa batalia o prawa autorskie do scenariusza przypieczętowały jednak upadek przedsiębiorstwa. „Wydział II Handlowy Sądu Okręgowego w Warszawie (ul. Miodowa nr 15), stosownie do art. 16 i 81 Prawa Upadłościowego, obwiesza, że w dniu 22/23 kwietnia 1938 r. postanowił: Ogłosić upadłość firmy Panta-Film, mającej w siedzibę w Warszawie przy ul. Wareckiej nr 13; wezwać wierzycieli upadłej firmy do zgłoszenia wierzytelności w terminie dwumiesięcznym; sędzią komisarzem upadłości mianowano sędziego handlowego Ryszarda Kaszubę, zaś syndykiem adwokata Krzyckiego Jerzego” – informowała Gazeta Polska.
W listopadzie 1938 roku rozpoczęto rozdzielanie pozostałości wytwórni między wierzycieli. Tym samym bardzo gorzko zakończył się romans uznanych literatów z lżejszą filmową muzą. Pozostał jednak film – może nie do końca udany, ale z bardzo interesującym tłem i doskonale zrealizowany pod względem operatorskim.
W archiwum FINA zachowały się dwie kopie filmu Dziewczyna szuka miłości. Pierwsza to przedwojenna kopia eksploatacyjna na taśmie nitro kupiona w 1962 roku. Liczy jednak jedynie 223 metry, czyli ok 8 minut projekcji. Druga to przedwojenna kopia eksploatacyjna licząca 2032 metry. Została kupiona w 1962 roku od dystrybutora filmowego z Chicago. Jest to wersja eksportowa, przygotowana już po polskiej premierze filmu i różni się od pierwowzoru przejściami między scenami scenami oraz sposobem zapisu dźwięku.