Roman Dziewoński

Roman Dziewoński
LTW 2010
Spisywane po latach wspomnienia upiększają, wygładzają i pomijają czasami istotne fakty. Głównie te dotyczące intencji osób, które przyczyniają się do budowanej potem legendy. Muszę zacząć jednak od pewnej uwagi – historia polskiego kabaretu, szczególnie z okresu międzywojennego, była przedstawiana w kontekście historycznym, deprecjonującym to, co władzy było nie na rękę. Zadziwia mnie do dziś nawet nie tyle uniżony sposób fabrykowania relacji w różnych dziełkach wątpliwej wartości drukowanych w niemałych nakładach w PeeReLu, ale brak refleksji nad nimi. Niestety odeszli już twórcy i aktorzy tamtych scenek. Odnosić się można do nielicznych, powstałych także na emigracji, wspomnień. Wyłowienie różnych półprawd, niedomówień czy fałszerstw jest już dziś prawie niemożliwe.
Zresztą nakłada się tu o wiele więcej spraw. Widać wynikającą jeszcze z przedwojennego podziału lekką dezynwolturę ze strony tych aktorów z dramatu w traktowaniu tych z kabaretu czy komedii. Kiedy dodamy do tego indywidualne decyzje aktorów o występach w teatrach jawnych oraz zawodowe nieporozumienia i zawiści, mamy w tej kadzi tak namieszane, że suche fakty niczego nie wyjaśniają.
Czasami w odniesieniu do niektórych osób przemilczano to i owo. Życie znakomitego aktora Józefa Węgrzyna opisał w swojej książce Kazimierz Biernacki1.
Znajduje się w niej taka uwaga na temat zagranych ról i przedstawień, w których wystąpił: Niektóre nazwiska chociaż są znane autorowi nie są w tym spisie wymienione. Rzecz dotyczyła okresu okupacji. A Węgrzyn nie stroniący od alkoholu, bohater rozlicznych opowieści kolegów, wspaniały aktor, podczas wojny przeżył ogromną osobistą tragedię. Jego syn Mieczysław, również aktor, który zagrał znakomicie w kilku przedwojennych spektaklach, zginął w Oświęcimiu. Rozpaczy ojca nie sposób opisać. I jak rozdzielić te wszystkie sprawy. Co napisać? Przecież występował w jawnych teatrzykach, otrzymał naganę… a takich sytuacji było jeszcze co najmniej kilka.
Aktorzy są jedyną grupą zawodową, która w wyniku okupacji została podzielona na dwie. Postawiono ich na podwyższeniu i poddano wiwisekcji. Dodatkowo zamieszała w tym tyglu zarówno niemożność ujawnienia wszystkich okupacyjnych kontaktów, jak i środowiskowe zawiści. Za to komentarze, błądzące w kulisach i rozmowach prywatnych, nijak się miały do działań oficjalnych. Gdyby chociaż część tych okupacyjnych oraz po okupacyjnych historii wyszła na jaw i mogła zostać poparta dowodami, większość już dawno zostałaby wyjaśniona. Prasa podziemna co pewien czas przedstawiała jednoznaczną ocenę teatrów jawnych, czasami wspominając nazwiska aktorów i autorów (Biuletyn informacyjny z 12 II 1942 roku wymieniał m.in. Malicką, Junoszę-Stępowskiego, Pichelskiego czy Orwida, ale nie Dymszę!). Chyba nigdy nie uwzględniono w tych ocenach względów bytowych, przedkładając nad wszystko nakaz moralno-obywatelski.

fot. Jerzy Troszczyński, FINA
Z opublikowanej w „Pamiętniku Teatralnym” (1997) dyskusji przytoczę słowa Edwarda Krasińskiego: „«Rzeczpospolita Polska» dwukrotnie ogłaszała wyroki Kierownictwa Walki Podziemnej dotyczące aktorów w formie «Obwieszczenia». 28 maja 1944 roku komunikuje o wykonaniu w dniu 13 maja kary chłosty oraz ostrzyżenia na Józefie Grodnickim, dyrektorze Teatru Komedia, i kary ostrzyżenia na Witoldzie Zdzitowieckim, kierowniku artystycznym Maski. 18 lipca 1944 ogłasza wyrok Komisji Sądzącej Walki Podziemnej Okręgu m.st. Warszawy o skazaniu na karę infamii Stanisława Jarockiego i Jana Cieplińskiego, a na karę nagany Stanisławy Perzanowskiej, Adolfa Dymszy i Marii Malickiej. We wstępnym uzasadnieniu wyroku pisano, że współpraca z władzami okupacyjnymi, występowanie w teatrach i kabaretach kierowanych przez propagandę niemiecką «wyrządza szczególną szkodę polskiemu życiu zbiorowemu i ubliża zarówno naszej godności obywatelskiej, jak i godności artystycznej aktorów scen polskich»„. Zarówno te, jak i inne przytaczane przez historyków (J. Hera, E. Krasiński, A. K. Kunert, T. Strzembosz, J. Trznadel) dokumenty porządkowały całą historię, pozwalały zapoznać się z dotychczasowymi przemilczeniami i zajmowanymi stanowiskami. Wspomniano o wymienieniu w depeszy Delegata Rządu RP na Kraj nazwisk trzydziestu sześciu aktorów, których napiętnowano za grę w teatrach. Pojawił się bardzo istotny wątek oceny występów w strefie sowieckiej i braku ich potępienia, w przeciwieństwie do okupacji niemieckiej. Mówiono o stosowanych karach, a jednocześnie po raz pierwszy naświetlono błędy popełnione przez Korzeniewskiego. Ocena kryteriów i weryfikacji wyroków także znalazła w argumentach dyskutantów swoje odbicie. Podsumowanie nasuwa niestety smutne wnioski, ponieważ cały czas tkwią tutaj również nigdy nie podejmowane w dyskusji sprawy zakulisowe. Podobnie, jak właściwie w większości przypadków, te wątki były traktowane wybiórczo, bez jasnych kryteriów oceny. Z biegiem czasu – poza faktem występów – okazało się, że brak dowodów na zarzucane przestępstwa.
BRAK DOWODÓW
Adolf Dymsza w uzasadnieniu okupacyjnego wyroku mógł przeczytać, że karę otrzymuje „za utrzymywanie zażyłych stosunków z Niemcami” oraz „za skuteczne przełamywanie niechęci Polaków do widowisk organizowanych przez propagandę niemiecką na skutek podawania swego nazwiska w tytułach wielu rewii, wykorzystując swoją popularność przedwojenną”. O ile drugi fragment można zrozumieć, to wcześniejszy wymagałby co najmniej zeznań świadków lub raportów podziemia. Niestety w tym przypadku wydany wyrok nie miał w sobie zatarcia po odbyciu kary. Okazał się wyrokiem na całe życie aktora. Potwierdzone winy opisane są w powojennych dokumentach wydanych przez sąd ZZASP2. Określają także wymiar kary i datę kończącą jej odbywanie.
Nie odnoszą się natomiast wcale do jednego z największych paradoksów. Niemcy mieli zakaz bywania w polskich teatrach, ale nie w kawiarniach – tam, gdzie odbywały się koncerty, gdzie śpiewano piosenki. Gdzie obsługiwano siedzących przy stolikach żołnierzy i oficerów wszystkich, także tych jednoznacznie zbrodniczych, formacji niemieckich.
Janina Hera: „Badając życie codzienne aktorów w czasie okupacji ze zdumieniem odkryłam, że niechęć, wręcz nienawiść czy pogarda dla artystów występujących w jawnych polskojęzycznych teatrach zrodziła się wśród aktorów, czy też raczej wśród części aktorów, dopiero po wojnie. Chyba przede wszystkim za sprawą komisji weryfikacyjnych”3.
Dokumenty mówią same za siebie. Podają daty, ale nic nie mówią o wypadkach, które miały wtedy w Łodzi miejsce. Od wyroku wydanego przez Sąd Centralny I Instancji ZZASP (20 VI 1945) Adolf Dymsza odwołał się. W jednym z podpunktów napisano wówczas: „Biorąc pod uwagę stanowisko w teatrze i wysoką popularność ob. Dymszy, znaną dobrze jemu samemu, Sąd uważa, że ob. Dymsza stał się złym przykładem dla szeregu mniej znanych i mniej wybitnych kolegów. Okoliczności te Sąd uważa za wysoce obciążające i postanowił wydalić ob. Dymszę Adolfa ze Związku Artystów Scen Polskich. Zważywszy jednak, że ob. Dymsza w 1944 roku przyszedł z czynną pomocą Polskim Bojownikom Niepodległościowym, co stwierdzają przedstawione świadectwa, Sąd zezwala ob. Dymszy na ewentualny powrót do Związku, nie wcześniej jednak, jak po upływie lat trzech, tj. po 20 VII 1948 r.”. Ci wspomniani „Bojownicy” (eufemizm kryjący tak wiele) oddają najlepiej atmosferę. Wystarczają za cały komentarz.
PĘTLA
Dymsza chciał przedstawić świadków i zaświadczenia, które wyjaśniałyby przynajmniej niektóre sprawy. W tym czasie poprosił też o rozmowę Prezesa ZASP Dobiesława Damięckiego. Ten doskonały aktor, mający ogromny autorytet wśród kolegów, przedwojenny oficer, uczestnik Powstania Śląskiego i kawaler orderu Virtuti Militari, był świetnie zorientowany w sprawach konspiracyjnych. Budził prawdziwe zaufanie. Dymsza zdecydował się powierzyć mu swoje tajemnice. A sprawy, o których rozmawiali, nie mogły być wówczas ujawnione. Późniejsza sytuacja zmusiła Damięckiego do rezygnacji z prezesury, jednak – na tyle, na ile to było wówczas możliwe – pomógł w wyjaśnianiu sprawy. O czym wówczas rozmawiali, jakie świadectwa i dowody przedstawił Dodek – dokładnie nie wiadomo. Nigdy o tym nie wspominał. Zdawał sobie sprawę, że oficer AK, z którym utrzymywał kontakt, musi uciekać z kraju przed UB. Miał więc powołać go na świadka? Jednocześnie oficjalnie przedstawił dokumenty dotyczące pomocy, której udzielił lepiej wówczas widzianym konspiratorom z podziemia niż akowcom. A pętla zaciskała się wyraźnie. Jako aktor-kolaborant był wygodny dla nowej władzy. Ewentualne przyznanie się do pomocy „niewłaściwej” organizacji mogło przynieść fatalne skutki. Postawa Damięckiego jest zaś na tyle jednoznaczna, że nie mam wątpliwości co do przyjęcia przez niego wyjaśnień. Na szczęście istnieje też (mimo, że w śladowej formie) przywołany w książce Miry Zimińskiej4, fragment jednego z napisanych do niej listów Dymszy: „Wiem dobrze, że w dużej mierze przyczyniłem się do zwolnienia Ciebie z Pawiaka narażając się na plotki” (szkoda, że jedynie to jedno zdanie z archiwum M. Zimińskiej zostało w książce zacytowane). Chyba najbardziej przykre dla Dodka było zachowanie jego partnerki Miry. Nie stawiła się przed komisją weryfikacyjną…
Przez całe lata te tematy poruszano fragmentarycznie. Wykreślono z historii tysiące „zaplutych karłów reakcji” i mitologizowano szczątkowe oddziały zależne od Moskwy. Świadkowie bali się mówić. I dlatego bardzo późno, dopiero po śmierci Dodka, jego historia gdzieniegdzie powracała. Feliks Pisarewski-Parry: „Pewnego dnia do sklepu «Bez obrazy», przepraszam… «Obrazy», przyszedł Sobol z hiobową wieścią:
– Zygmunt, przykra sprawa, Dymszę oskarżają o kolaborację. Jest starym naszym członkiem i zwrócił się do nas o powołanie komisji weryfikującej jego okupacyjną przeszłość.
Adolf Dymsza, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów komediowych lat międzywojennych, znajdował się w tym czasie na Pomorzu, gdzie usiłował sklecić jakiś teatrzyk.
Przez kilka kolejnych dni studiowaliśmy historię ostatnich lat życia Dymszy. Zarzuty wobec aktora koncentrowały się na faktach jego publicznych występów w czasie wojny. W podobnej sytuacji znalazło się wielu aktorów, ludzi sceny i estrady. Temat trudny, kontrowersyjny, obszerny i nie miejsce tu na jego rozwijanie. Ponieważ mieliśmy dowody patriotycznej postawy Dymszy i jego ryzykownych nieraz akcji we współpracy z podziemiem, zredagowaliśmy odpowiednie zaświadczenie. Odegrało ono swoją rolę w obronie znakomitego artysty”5.
Polemika w prasie, sądy weryfikacyjne, a w tle oczywiście polityka. Początkowo w zakamuflowany sposób, ale coraz częściej atakowano Romana Niewiarowicza (ps. „Łada”, oficer wywiadu ofensywnego, za zasługi odznaczony Krzyżem Walecznych). Reżyser pracujący za zgodą władz podziemnych w Komedii, nadzorował wiele niezwykle ważnych akcji, w tym także wykonanie wyroku na Symie. Jak to zawsze w polskim piekiełku, doszły do tego wewnętrzne spory. Korzeniewski w całkowicie bezpodstawny sposób zaatakował Niewiarowicza. Ten odpowiedział ogłoszeniem listu zawierającego powtarzające się zdanie – Dlaczego obywatel Korzeniewski kłamie? I dzisiaj trzeba podkreślić – to Niewiarowicz miał rację. Rozgrywka polityczna narastała i wielu aktorów, nawet tych skazanych przez komisję, nie mogło nic powiedzieć. W tym wypadku byli równi. Zofia Rysiówna, współorganizatorka ucieczki Jana Karskiego przechowująca później tego słynnego kuriera, przeszła ciężkie śledztwo i ostatecznie znalazła się w Ravensbruck, Jerzy Pichelski, ps. „Palik”, według kolegów szaleńczo odważny nie tylko podczas walk powstańczych, razem z Ireną Malkiewicz, ps. „Włada”, rozpracowali zdrajcę, który wydał Niemcom pułkownika Albrechta, bliskiego współpracownika generała Grota-Roweckiego. Dzięki nim wyrok wykonano. Takich przykładów jest jeszcze co najmniej kilkanaście, ale wtedy ich ujawnienie mogło skończyć się tragicznie. W przypadku znakomitej aktorki Zofii Rysiówny władza ludowa „dbała” o jej karierę. Honorowana i odznaczana przez władze londyńskie, nie mogła w kraju zyskać należnego jej miejsca. Jedynie w środowisku wiedziano, jaką klasę reprezentuje ta aktorka. O prywatnych sprawach wiedzieli tylko nieliczni. Po latach sporów i głoszenia różnych bredni niestety te sprawy znaczą niewiele. Tak jak tajemnicą poliszynela było niedopuszczanie Marii Malickiej na sceny warszawskie. W garderobach jednym mrugnięciem oka załatwiano kwestię, która to z „koleżanek” znowu okazała się tu bardzo skuteczna. W ewentualnym powrocie Malickiej na scenę nie pomogła też jej wypowiedź, że nie wiedziała o ogłoszeniu bojkotu. Dodek o „życzliwości” kilku kolegów dobrze wiedział. Napisał nawet, że ujawni z czasem ich nazwiska, ale ostatecznie machnął ręką. Na pewno nosił to w sobie, ale był przede wszystkim dobrym, pozbawionym zawiści człowiekiem. Jednak przy pani Zofii, żonie Dymszy, lepiej było niektórych nazwisk nie wymieniać. Jej reakcje nie były nawet kropką nad „i”, ale wykrzyknikiem…

fot. Jerzy Troszczyński, FINA
Powracam do „Pamiętnika Teatralnego” i fragmentu artykułu Edwarda Krasińskiego Komisje weryfikacyjne ZASP: „(…) Sąd Centralny zweryfikował w roku 1947 660 członków ZASPu, ukarał 107. Utrzymano stosowany dotąd wymiar kar: zawieszenie w prawach organizacyjnych, zakaz zajmowania stanowisk kierowniczych, pozbawienie prawa występowania na określony czas, zakaz występów w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Poznaniu albo w Katowicach, w radio i filmach, przekazywanie części zarobków na cele charytatywne, występowanie pod trzema gwiazdkami, usunięcie ze Związku na pewien okres czasu, nagana albo surowa nagana, cofnięcie do niższej kategorii (np. aspiranta)”. Przy okazji sąd zrewidował wyrok wydany na Andrzeja Szalawskiego Plucińskiego, którego obroniły jednoznaczne świadectwa Niewiarowicza i Kazimierza Moczarskiego, przywracając go do pełni praw członkowskich. Ale sprawy okupacyjne ciągnęły się za nim przez całe życie. Za to orzeczenie dotyczące Dodka brzmiało tak: „Dymsza-Bagiński Adolf – zawieszony w prawach aktorskich do dnia 31 grudnia 1945 roku. Od dnia 1 I 1946 r. może występować na wszystkich scenach polskich, jak również w filmie i radio, przy czym płacić będzie ze swoich zarobków 5% na rzecz Schroniska Aktorów w Skolimowie. Wraz z Dymszą ukarano podobnymi orzeczeniami m.in.: Stanisławę Perzanowską, Marię Malicką, Lidię Wysocką, Irenę Malkiewicz, Barbarę Kostrzewską, Ewę Bonacką, Jerzego Leszczyńskiego, Władysława Waltera, Tadeusza Kondrata, Romana Niewiarowicza, Jerzego Pichelskiego, Józefa Węgrzyna, Zbigniewa Nowakowskiego-Sawana. W tym ostatnim przypadku można postawić czysto retoryczne pytanie – jak oceniać powody decyzji, dla których aktor zesłany do Oświęcimia, po zwolnieniu, zdecydował się występować w teatrach jawnych. Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie.
Polemika dotycząca Dodka przeniosła się na łamy prasy. Opierając się na wyroku komisji, kilku pisarzy wystąpiło w sprawie przywrócenia aktora scenie. Odpowiedzią był zdecydowany atak Jacka Wołowskiego w „Życiu Warszawy”. I zaczęło się. Replikował niejaki Kandyd w Kuźnicy, temu odbił piłkę Jasienica, zabrał głos Ryszard Matuszewski, swoje w „Życiu” dołożył sygnujący artykuł skrótem Sław i potem jeszcze dwukrotnie Wołowski. Głos zabrał też Eryk Lipiński: „W roku 1947 stanąłem w obronie znakomitego aktora Adolfa Dymszy, atakowanego w prasie przez Jacka Wołowskiego. Pisałem między innymi: «Kto był kolaboracjonistą? Oczywiście inaczej trzeba traktować sprawę współpracy z okupantem pracowników poczty, urzędów skarbowych, kolei itd., a inaczej przemysłowców, kupców i innych niezwykle na tej współpracy wzbogaconych. Zupełnie też inaczej należy się odnieść do ludzi pracujących w jakiejkolwiek dziedzinie sztuki, gdzie najwyższe wymagania czystości należałoby postawić literatom, potem plastykom, a najłagodniej potraktować muzyków, aktorów, tancerzy… Aktor – w przeciwieństwie do literata, malarza czy muzyka – nie może w swoim fachu pracować sam w domu i występować w jadalnym pokoju. Wielu aktorów nie występowało w czasie wojny także tylko dlatego, że ich nikt nie chciał angażować, jak nie chce i teraz. (…) Jednemu z piszących ostatnio o sprawach kolaboracji podobają się, jak pisze, «kawały płatane Niemcom przez 12-letnich brzdąców». Mnie się też te kawały podobały, dopóki nie zobaczyłem tych «brzdąców» katowanych na Pawiaku».
Sprawa kolaboracji musi być ostatecznie załatwiona. (…) Ale o tym, czy kara za tę przewinę była za niska, nie może sądzić każdy żurnalista we własnym zakresie».
Moje uwagi dotyczyły tego, co pisali Jacek Wołowski i Teofil Syga”6.
Obaj panowie poczuli się dotknięci refleksjami Lipińskiego, w którego obronie stanął Zbigniew Mitzner. I właściwie tamta polemika nigdy nie została zamknięta. Kiedy w 1965 roku Walny Zjazd SPATiF rozpatrywał kandydaturę Adolfa Dymszy na członka zasłużonego, wszystkie zmory wróciły. Przywołano tekst Sygi, a powołując się na swoją okupacyjną przeszłość i długoletnie członkostwo w partii, zaatakował „kolaboracjonistę Dymszę”, Jerzy Gorzkowski. Aktor, jeden z tzw. halabardników, a którego zasług okupacyjnych w działalności podziemnej i przez niego wymienionych, nie mam podstaw kwestionować. Jednak w kulisach i garderobach krążyły uwagi wspomniane przez Lipińskiego o… aktorach, których ani podczas okupacji, ani później nikt nie chciał angażować. „Cywile” spoza teatru nie są w stanie pojąć, jak bardzo trafne i bolesne są te słowa.
Wiele wątpliwości dotyczących komisji próbował wyjaśnić we wspomnianym artykule profesor Krasiński. Tytuł podrozdziału: Weryfikacja – interpretacja – manipulacja oddaje najlepiej jego intencje. Muszę tylko dodać, że w tle tych rozważań już na zawsze pozostanie sprawa motywów działań niektórych aktorów. Szczególnie chętnie czynili oni zarzuty wobec wybrańców losu, ludzi urodzonych po to, aby grać, oddychać sceną, żyć teatrem. Dodek, Adolf Dymsza należał na pewno do tych wybrańców, do aktorów namaszczonych. W swoich wyjaśnieniach przed komisją powiedział: „Uchylanie się moje od grania zaczęło zwracać uwagę”. I dodał „W pewnym momencie ostrzeżono mnie, że jeżeli dalej będę się uchylał od grania, władze okupacyjne wywiozą mnie. Nazwisko moje, jak wiadomo, było bardzo popularne”. Według poufnych relacji, Dodek uchylał się – co nie zrobiło najlepszego wrażenia – od podawania nazwisk. Po prostu nie chciał nikomu zaszkodzić. I w ten sposób rodziły się wątpliwości. W tej sytuacji bardzo pomogła rozmowa z Damięckim. Jednak dzisiaj wszystko już tak uległo zatarciu w czasie, że wdawanie się we wszelkie „gdybanie” jest nie na miejscu. Czytelnicy mogą zapoznać się z prezentowanymi obok dokumentami i na tej podstawie wyrobić sobie własne zdanie.
DAMIĘCKI
Chcę przywołać jeszcze dwa cytaty, odnoszące się co prawda do okresu nieco późniejszego, ale pokazujące ówczesną atmosferę. Irena Górska Damięcka: „Zauważyłam, że Damian stał się nerwowy. Zauważyłam również, że co dzień o piątej rano ktoś dzwoni. Damian szybko się ubiera i wychodzi. Nie widywałam go całymi dniami ani w domu, ani w teatrze. Wracał dopiero na spektakl. (…) Przez sześć tygodni dzień w dzień znikał z domu. (…) Wreszcie po kolejnych kilku tygodniach wrócił do domu zalany – pierwszy raz po okupacji. Siadł pod oknem na podłodze i wtedy dowiedziałam się, że był wzywany do UB na Wiejską, do gabinetu z wywieszką «Nowicka».
Nie opowiadał mi szczegółów tych przesłuchań. Dowiedziałam się co nieco dopiero później, długo po jego śmierci, od przyjaciół. Zabroniono mu o tym komukolwiek mówić, musiał normalnie brać udział w przedstawieniach; UB wywierało presję, aby zadeklarował współpracę, sypał kolegów. Obiecywano mu, że otrzyma dyrekcję każdego teatru w Polsce, który sobie wybierze. Był też bity. (…) Wyszedł z UB. Damian poszedł do Cyrankiewicza i stwierdził, że mogą z nim robić co zechcą, ale on współpracy nie zadeklaruje. A jeżeli nie zaprzestana tych praktyk, zacznie strzelać!
Jak trudno być Polakiem!
Był zupełnie rozbity. I wtedy to pojawiła się choroba, ale długo jeszcze nie orientowaliśmy się w tej jakże groźnej sytuacji”.
Do tego dochodziła dla wielu ponura postać dobrej skądinąd aktorki, od której zakulisowych działań wiele zależało. Niemile przez nią widziani, ponieśli tego daleko idące konsekwencje. Powracam do wspomnień pani Ireny. „(…) do pani Chojnackiej nie miałam sentymentu i mam na to uzasadnienie: to ona właśnie zeznawała przeciw Dobiesławowi na UB. Przypomniała mu w czasie przesłuchania, że oddając legitymacje PPS, nie przystąpił do „zlania” z PPR. Głośno wówczas przyrzekła mu, że nie spocznie, póki on, jego żona i całe potomstwo nie zgniją na więziennej słomie. Była konsekwentna, to trzeba przyznać”7.
Pojawia się tu niby zjednoczeniowy kongres lewicy w PeZetPeeRdię. Po usunięciu przez zbirów z PePeeR niewygodnych działaczy prawdziwie polskiego PPS, a przed wymordowaniem PSL-owców, prowadzono różnego rodzaju działania zastraszające opornych wobec wstąpienia, a właściwie przyjęcia legitymacji nowej partii. Dymsza, podobnie jak Damięcki, był członkiem PPS. To, o czym spróbuję teraz napisać, opowiedziała mi kiedyś Anita, córka Dymszy. W Łodzi, podczas gdy jej ojciec był w teatrze, do mieszkania wkroczyło UB. Oznajmiono przebywającym tam córkom i żonie, że mają natychmiast opuścić lokal. Jeden z „towarzyszy” odprowadził na bok panią Zofię i powiedział, że bardzo lubi pana Dymszę i tylko dlatego dobrze radzi – Niech mąż dobrowolnie wstąpi do nowej partii. Bo tak i kolaboracja wypłynie, i może będzie proces, a tacy rodzice nie są godni wychowywania dzieci. Dodał, że mają już wydane instrukcje dotyczące ich córek. Miejsca w domach dziecka na czterech krańcach Polski są przygotowane.
Adolf Dymsza zapisał się w 1948 roku do partii. Kiedy ta informacja dotarła na Zachód, ogłoszono, że nowa władza darowała mu winy i zniosła zakazy. I że jest komunistą.
Ale niepisane, zakulisowe działania na rodzimym gruncie trwały nadal. Nie mógł występować w Warszawie. Mimo, że… mógł. Zakaz został oficjalnie cofnięty! Wyglądało to tak, jakby jakiemuś urzędnikowi w jednym z centralnych gmachów ktoś położył na biurku bombonierkę czekoladek i… Odwołano na przykład zgodę na jego występ razem z Heleną Grossówną w sali YMCA (lato 1948). Odwołano wiele innych. Gdyby wierzyć wspomnieniom Ludwika Sempolińskiego z okresu ich wspólnych występów w tamtym czasie, wyszłoby na to, że Dodek nie miał żadnego repertuaru. Za to miał humory, w ogóle nie szło mu najlepiej, nie odpowiadała mu publiczność, bo spała i śmierdziała, i w ogóle – gdyby nie Sempoliński, byłaby klęska. A przez Dodka były same kłopoty. Trasa koncertowa organizowana przez Ortyma (do osoby którego oczywiście także były zastrzeżenia) wiodła przez jakieś pośledniejsze miasta. Okazało się, że wciąż nie ma zgody na występy Dymszy i za każdym razem zdobywane są pojedyncze zezwolenia, jednak duże ośrodki nie wchodziły w grę. Co ciekawe, w książce Sempolińskiego Druga połowa życia pojawia się taki passus: „Cieszył się tak wielką popularnością, że w każdym, nawet najmniejszym miasteczku stawaliśmy na ulicy, a zwłaszcza w restauracji, obiektem ogólnego zainteresowania”8. Trasa ich programu Dwa grzyby w barszcz skończyła się na Katowicach.
Stefan Jaracz w swoich rozważaniach, a w szczególności w Memoriale, który jest jednym z najważniejszych, jeżeli nie najważniejszym, dokumentem polskiego teatru, pisał wyraźnie – poziom okupacyjnych teatrzyków nie odbiegał tak bardzo od poziomu średnich przedwojennych produkcji. W liście do Perzanowskiej dodawał swoją ocenę weryfikacji: „Niestety, metody, którymi posługuje się Komisja względem kolegów, nie uprawniają do takiego optymistycznego sądu. Są to metody, których nie wahałbym się nazwać terrorystycznymi. (…) Można usprawiedliwiać nawet stan histerii, który jest rysem charakterystycznym zawodu aktorskiego, ale byłoby wielką lekkomyślnością nie stawiać mu tamy tam, gdzie chodzi o cześć ludzką. Tu nie wolno podtrzymywać niewłaściwej tradycji. Tu obowiązuje rozwaga, ostrożność i subtelność”9.
Wyraźnie też mówił o podziale na strefy okupacyjne, akceptowanie teatrów grających na Wschodzie i potępienie jawnych w GG. I znając doskonale kolegów, dodawał – sam nie grałem, to teraz potępię, niech ci nie grają.
Opowiadał się za możliwością obrony. Zwracał uwagę, że wszyscy w jakiś sposób pracowali dla Niemców, a dlaczego właśnie aktorów postawiono pod pręgierzem? Ci, którzy wystąpili w filmie zohydzającym Polskę – tak, ale praca w teatrze? Zrewidował swoje wcześniejsze poglądy. Nie akceptował tych rozgraniczeń. Zdawał sobie sprawę, że odchodząc, pozostawia wiele spraw nie wyjaśnionych i nie unormowanych. Stefan Jaracz jeden z najwybitniejszych ludzi teatru polskiego zmarł w Otwocku 11 VIII 1945 roku.
Dodam jeszcze, że frekwencja w teatrach jawnych wynosiła w granicach 80%. Nie wspominano o tym. I warto zadać tu jeszcze jedno pytanie – Co by się stało, gdyby grupa artystów występująca do Niemców jesienią 1939 roku, otrzymała zgodę na objęcie dyrekcji teatrów i ich otwarcie?
Rozgrywka narastała. Adolf Dymszy niewiele mógł zrobić, mógł jedynie napisać – Kiedyś wyjaśnię…
O, mój najmilszy Dymszo! Pieskie to jest życie:
Każdy chodzi opuchły i smutkiem wydęty.
Naród śpiewa, że „szumią jodły na gór szczycie”
I każdy paciorki klepie, jak fałszywy święty.
Wczoraj była msza czarna, dzisiaj ktoś ma mowę,
Jutro znów się na smętnym spotkamy pogrzebie…
Spojrzał Pan Bóg, – z rozpaczą chwycił się za głowę,
I w pogodną niedzielę stworzył, Dymszo, Ciebie.
Więc teraz śmiać się musisz nad brzegami Lety,
I ponurych Lechitów nauczać pogody,
Precz pędzić wszystkie widma i czarne Hamlety,
A wino, złote wino, z podłej robić wody.
Śmiej się, o, bracie Dymszo! Na smutnym odpuście,
Śmiej się we dnie i w nocy i w wieczór i rano…
O, genjalny wesołku, wielki drapichróście,
Daj nam wszystką radość, którą Tobie dano!
Tę jasność, co się w biednej zatliła iskierce,
W szał rozdmuchanej, czerwoną rozdmuchaj pożogę i
Śmiej się, choćby Ci z tego pęknąć miało serce!
………………………………………………………………………………..
Ja też się kiedyś śmiałem … Ale już nie mogę…
22 II albo 11.1935
Kornel Makuszyński
1 K. Biernacki, Józef Węgrzyn, Wydawnictwo Literackie 1969
2 Zawodowy Związek Aktorów Scen Polskich
3 „Pamiętnik Teatralny”, op. cit.
4 M. Zimińska-Sygietyńska Nie żyłam samotnie, WAiF 1985
5 F. Pisarewski-Parry Orły i reszki, Wydawnictwo Iskry 1984
6 E. Lipiński Pamiętniki, Fakt 1990
7 I. Górska-Damięcka, op. cit.
8 L. Sempoliński Druga połowa życia, Czytelnik 1985
9 „Pamiętnik Teatralny”, op. cit.
Dziękujemy Wydawnictwu LTW za udostępnienie fragmentu książki Dodek. Dymsza Romana Dziewońskiego.