Tadeusz Boy-Żeleński
„Kurier Poranny” 1937, nr 188
Cyrulik Warszawski: Ciotka Karola, komedia w trzech aktach Thomasa Brandona. Reżyseria Jerzego Gołaszewskiego (2.07.1937)
Stał się cud: bawiłem się na Ciotce Karola. Pierwszy raz w życiu. Znałem oczywiście tę wiekową farsę od zawsze. Po latach niewidzenia znów ją kiedyś ujrzałem w ludowym teatrze w Krakowie, zaciągnięty tam siłą przez mego dziesięcioletniego wówczas syna, który twierdził, że to jest najlepsza sztuka, jaką zna, i że muszę ją z nim zobaczyć jeszcze raz. Uciekłem ku jego zgorszeniu, w połowie aktu, depcąc po nogach sąsiadom. Potem widziałem jeszcze parę razy Ciotką Karola z obowiązku (dziwne człowiek miewa obowiązki); ale zawsze z niej wyniosłem niesmak i znudzenie. Oto czemu. Znają wszyscy tę „ciotkę” i pamiętają na czym rzecz polega; na tym mianowicie, że młody urwis, wskutek skomplikowanych przyczyn, których tu wyjaśniać nie będę, przebiera się po damsku i odgrywa rolę ciotki jednego ze swoich kolegów. Przebranie trwa przez trzy akty i powoduje zawikłania liczne, ale dosyć monotonne. Ponieważ komizm samego przebrania wyczerpuje się po kilku minutach, aktor grający tę „ciotkę” musi forsować humorem, uciekając się coraz do jaskrawszych efektów, najczęściej męczy siebie i wybredniejszych widzów. Przy tym tradycje tej starej farsy kazały, zgodnie z dawną obyczajowością i kostiumologią, ujmować ciotkę w stylu „komische Alte” tym samym zaloty do niej miały przykry posmak, a przydługie natrząsanie się ze „starego pudła” obrażały nasze poczucie rycerskości.
Wszystko to odmienił jak czarami p. Bodo. Wyciągnął wnioski ze szczęśliwych przemian obyczajowych przedłużających wiek kobiety i siłę jej atrakcji, zrobił z siebie ciocię bardzo wartą grzechu, blondynkę o powabnym dekolcie, wcale nie starą, przyjemną, sympatyczną, dał jej przez połączenie damskiej minoderii z męskimi ruchami młodego dryblasa komizm nieodparty, ale smaczny, dyskretny, doskonale rozplanowany na trzy akty tak, aby go starczyło bez wysiłku do końca. W humorze p. Bodo było tyle młodości i rozbawienia, w jego ciotczynym „sexappealu” tyle miłego szelmostwa, że doprawdy można uznać jego „ciotkę Karola” za odkrycie!
I ani się spostrzegłem, jak z kolei ja, wróciwszy z teatru, namawiałem mego syna: „Idź zobaczyć Ciotkę Karola”. Przyjrzał mi się uważnie i nic nie powiedział.
Całe przedstawienie dociągnięte było do tonu miłej wesołości, jaką mu dał p. Bodo. Pierwsze skrzypce grał p. Orwid w roli niewczesnego zalotnika tej smacznej cioci; dalej, p. Minowic, szlachetny lord o wiernym sercu; panie Arciszewska, Gołaszewska, Salanga, Benita; pp. Kostrzyński, Balcerzak i Romaniszyn. Składnie wyreżyserował rzecz p. Gołaszewski. Tekst wydał mi się tu i ówdzie odświeżony nowymi konceptami. I oto Ciotka Karola, zdawało się szczęśliwie pochowana, rozpoczyna drugie życie.