(m. s.)
„Kino”
26 listopada 1933, nr 48

Zgrabna, wiotka, strzelista dziewczyna. Ma jasno blond włosy, duże ciemne oczy i zmysłowe, ładnie wykrojone usta. Mówi cicho, śpiewnym, prawie dziecinnym głosem. Na pytania odpowiada oględnie z namysłem, chwilami prawie z zażenowaniem.
Przed chwilą skończyła śpiewać. Zbliżam się do niej, oświadczam, że przyszedłem z ramienia „Kina” napisać z nią wywiadzik,
– Wywiad?… ze mną?… O, Boże! To prawie nie do wiary. Więc jednak kochane „Kino” traktuje mnie jak prawdziwą artystkę?
– Jak gwiazdę, panno Basiu. Nic dziwnego, przecież zagra pani główną rolę… Ale o tym – potem. Nawiasem proszę mi powiedzieć, co panią skłoniło do uczestniczenia w konkursie na królową „Kina”.
– Pokusa była zbyt silna. No bo kandydować do tak zaszczytnego tytułu – to już przecież coś… A przyznaję szczerze, że zgłosiłam swój udział bez nadziei, że z tego co wyjdzie.
– Dlaczego?
– Nie wierzę w swoją urodę. Przecież w konkursie bierze udział taka ilość pięknych dziewcząt. Posłałam jednak fotografie, kryjąc w sercu utajoną nadzieję, że redakcja przecież zwróci na mnie uwagę i przynajmniej zamieści mnie w galerii kandydatek. To już jest bardzo dużo. A gdy zobaczyłam siebie w „Kinie” – radość moja nie miała granic.

– Czy pani jest zawodową artystką?
– Tak, artystką tancerką. Jestem wychowanką szkoły baletowej Tatiany Wysockiej. Taniec jednak nie wystarczał mi, to też po ukończeniu szkoły i po przepracowaniu dwóch sezonów w Qui Pro Quo zapragnęłam spróbować sił jako pieśniarka. Pobierałam więc lekcji śpiewu u p. Comte-Wilgockiej i zadebiutowałam w Ananasie. Potem wróciłam do Qui Pro Quo, lecz już jako pieśniarka. Następnie występowałam w Morskiem Oku i trochę rozjeżdżałam po prowincji.
– Jak się odbyło zaangażowanie pani do filmu Bodo?
– Przyszedł do mnie p. Bodo i zapytał bez wstępu, jak to jest w jego zwyczaju: „Co by pani wolała: zostać królową «Kina», czy zagrać główną rolę w moim filmie Pieśniarz Warszawy?… Zatkało mnie… Musiałam się napić wody. Wreszcie ledwo wyksztusiłam: „i jedno i drugie – to dla mnie takie szczęście, o którem nawet marzyć nie mogę…”. Więcej nie mogłam mówić. Wówczas p. Bodo powiedział: ,,widziałem pani fotografię wśród kandydatek do królowej «Kina» i wybrałem panią. Ja mogę spełnić tylko jedno pani marzenie: zaangażować panią do roli głównej. Zgadza się pani?” – „Taak!”, wyjąknęłam. „Proszę podpisać kontrakt, oto zadatek, tu trzeba pokwitować”. Wstał, lewą rękę podniósł do góry, prawą położył na sercu i powiedział: „Heil «Kino»”. Odwrócił się na pięcie i poszedł…
– I?
– Owej nocy nie zmrużyłam oka ani na chwilę. W ogóle, od tego dnia straciłam sen. Myślę i marzę na jawie o mojej roli. Pan mnie rozumie, prawda? Partnerka Bodo, główna rola i wszystko to zawdzięczam „Kinu”, najcudowniejszemu „Kinu”!
– Nie życzę pani szczęścia ani powodzenia – taki jest wasz przesąd. Ale jedno jest pewne: rozpoczyna pani karierę. Udało się pani. A jak w równym stopniu sprzyjać pani będzie los w konkursie, to kto wie?…
Uścisnęła mi serdecznie rękę, a w oczach jej grało szczęście.